Trzeba wyznaczyć sobie jakiś cel
Treść
Rozmowa z Zofią Klepacką, mistrzynią świata w olimpijskiej windsurfingowej klasie RS: X
Dużo kosztował Panią złoty medal mistrzostw świata?
- Mnóstwo ciężkiej pracy, litry wylanego potu, trochę krwi, która nieraz pojawiała się na rękach i nogach. Przygodę ze sportem zaczęłam jedenaście lat temu i naprawdę nigdy nie obijałam się na treningach. Owszem, bywały chwile załamania czy zwątpienia, bo nie zawsze potrafiłam znieść obciążenia, ale sobie z nimi radziłam. Przeszłam dobrą lekcję charakteru i to pewnie pomogło mi cieszyć się teraz z mistrzostwa świata.
Ma Pani swoją receptę na sukces?
- Prostą, ale skuteczną. Trzeba sobie w życiu wyznaczyć jakiś cel i konsekwentnie do niego dążyć. A jeśli przy okazji ma się marzenia - wszystko może się udać. Ważne jednak, by to nie były tylko słowa, piękne, duże. Mniej mówienia, więcej pracy - to jest moja recepta na sukces. Marzenia muszą być poparte ciężką, nieraz wyczerpującą harówką, samozaparciem, zdolnością do poświęcenia i wiarą. Nie można rezygnować, poddawać się, gdy nie idzie. Ja miałam nieraz pod górkę, ale uparcie szłam do przodu. Dzięki temu teraz odczuwam naprawdę dużą satysfakcję.
Gdy miałam 8 lat, śniłam o wyjeździe na igrzyska olimpijskie. To był cel, który sobie wówczas nakreśliłam, i z drogi do niego wiodącej nie zeszłam. W wieku 18 lat udało mi się go zrealizować, pojechałam do Aten. Teraz marzy mi się olimpijski medal. Do niego dążę, dla niego trenuję.
Co robić, gdy nie idzie? Gdy ta droga zaczyna wieść pod górkę, i to bardzo stromą?
- Porażki są wliczone w żywot sportowca, nie ma w nich nic dziwnego i niespodziewanego. Cała sztuka polega tylko na tym, aby z błędów wyciągać wnioski. Ja analizuję każdy swój wyścig, staram się wykryć najmniejsze nawet potknięcia, by później ich uniknąć. A w żeglarstwie niuansów, drobnych szczegółów jest mnóstwo. Troszkę przypomina partię szachów, w której trzeba nie tylko umieć samemu wykonać właściwy ruch, ale i wyprzedzać posunięcia rywala. Kolejnym moim sposobem na sukces i radzenie sobie z problemami jest profesjonalizm. Staram się do każdych zawodów wszystko mieć optymalnie przygotowane: sprzęt, psychikę, koncentrację, kondycję. Oczywiście nie zawsze wychodzi, bo jesteśmy ludźmi, nie maszynami.
Wiele osób uprawiających windsurfing - i to zawodowo - często powtarza, że to nie tylko ich praca i sposób zarabiania pieniędzy, ale i pasja, hobby, i coś więcej. Pani też się pod tym podpisze?
- Tak. Windsurfing jest ważną częścią mojego życia, czasami śmieję się, że nie zrezygnuję z pływania nawet wtedy, gdy będę babcią. Uczucie, gdy człowiek wskakuje na deskę, odbija się od brzegu i płynie gdzieś w stronę bezkresu morza, jest wspaniałe. Wówczas można poczuć się prawdziwie wolnym. W środku jestem ja, wokół woda, dzika natura, którą z pokorą próbuję ujarzmić.
Pasja i hobby nie oznacza, że podczas treningów jest równie lekko i przyjemnie?
- Jak najbardziej. Treningi są naprawdę wymagające, w ciągu dnia jesteśmy pięć godzin na wodzie, do tego dochodzą zajęcia ogólnorozwojowe: czasami dwie godziny jazdy na rowerze, godzina intensywnego biegu lub gra w squasha. Pot leje się strumieniami, ale warto. Nie tylko dla medali, ale choćby dla samego uczucia, gdy grają hymn narodowy, a na maszt wciągają polską flagę. Dla takich symboli, dla mnie niezwykle znaczących...
Zdobywając mistrzostwo świata, zaostrzyła Pani sobie apetyty na olimpijski medal?
- Cóż ja mogę powiedzieć. Olimpijski medal jest moim celem, największym sportowym marzeniem. Wszystko przede mną. Mam dopiero 21 lat, staram się nie spinać, nie stresować. Jak nie uda mi się w Pekinie, to będą i kolejne igrzyska (śmiech).
W Cascais przerwała Pani niezbyt fortunną serię czwartych miejsce na najpoważniejszych zawodach. Ulga chyba musiała być spora?
- Zaczęłam czwartą lokatą na ubiegłorocznych mistrzostwach świata. Nieszczęśliwą, bo byłam o krok od medalu. Niestety, musiałam się wycofać z jednego wyścigu i to zadecydowało. Potem był Puchar Świata w Miami i na Majorce, gdzie również uplasowałam się tuż za podium. Wreszcie byłam czwarta na niedawnych mistrzostwach Europy. Po tych ostatnich zawodach leżałam sobie uśmiechnięta na plaży i powiedziałam do koleżanki z kadry, Marty Hlavaty, że na mistrzostwach świata się odkuję i zdobędę medal.
A jak rozmawiacie o igrzyskach, to co Pani obiecuje?
- (śmiech) Na razie jeszcze nic. Ale jestem pewna, że niezależnie od tego, kto na olimpiadzie wystąpi [przed reprezentantami Polski jeszcze wewnętrzne kwalifikacje, do Pekinu pojedzie tylko jedna zawodniczka i zawodnik - przyp. red], wróci z medalem. Mamy wspaniały zespół, nazywany w świecie "złotym teamem", najlepszego trenera Pawła Kowalskiego, którego chcieliby zatrudnić dosłownie wszyscy.
W Pekinie nie będzie najlepszych dla Pani warunków.
- No tak, ja kocham wiatr, a regaty odbywać się będą na akwenie ze słabiutkim wiaterkiem. Ale nic nie można poradzić, Chińczycy zrobili to pod swoich zawodników, takie ich prawo jako gospodarza. Oczywiście nie poddajemy się, będziemy walczyć i będzie dobrze. Trzeba po prostu do Pekinu pojechać tylko po to, by zdobić swoje. Żeglować, by wygrywać.
Dziękuję za rozmowę.
Piotr Skrobisz
"Nasz Dziennik" 2007-08-09
Autor: wa