Trzeba marzyć, by mieć do czego dążyć
Treść
Rozmowa z Agnieszką i Urszulą Radwańskimi, najzdolniejszymi polskimi tenisistkami
Nie żal Wam wakacji? Piękna pogoda, rówieśnicy wypoczywają, a Wy trenujecie w pocie czoła dwa razy dziennie i nie macie dla siebie wolnego czasu.
Agnieszka: - Pewnie jakiś żal jest, ale jeśli człowiek chce coś osiągnąć, musi być gotowy na poświęcenia. Poza tym nasza praca przynosi owoce, możemy jeździć w przeróżne zakątki świata, poznawać nowe kontynenty. To też jest wspaniałe.
Sportowy świat usłyszał o Was przed rokiem, gdy Agnieszka wygrała juniorski turniej na kortach w Wimbledonie.
Agnieszka: - Tak, to był jakiś przełom, data graniczna, od niego wszystko zaczęło iść do przodu dużym tempem.
Urszula: - Z biegiem czasu zauważyłyśmy, że coraz więcej ludzi patrzy na nas spod oka, jakby chcąc zapytać "skąd ja znam tę twarz" (śmiech).
Niedługo - miejmy nadzieję - już nikt żadnych wątpliwości mieć nie będzie, jest o Was coraz głośniej, odnosicie coraz większe sukcesy. Jaki macie pomysł na rozwój swoich karier?
Agnieszka: - Nic oryginalnego. Praca, praca i jeszcze raz praca, tylko ona może nas zaprowadzić tam, dokąd chcemy dojść. Aby coś w tenisie osiągnąć, musimy trenować dwa razy dziennie, jak najwięcej grać z lepszymi od siebie rywalkami i po prostu robić swoje.
Urszula: - Wiemy, że jeśli damy z siebie wszystko na treningach, to przełoży się to na konkretny wynik w samych już meczach.
Dużo Was kosztowało dojście do miejsca, w którym jesteście obecnie?
Agnieszka: - Na pewno musiałyśmy zrezygnować z trybu życia typowej nastolatki. Nie mamy dużo wolnego czasu dla siebie, na spotkania z przyjaciółmi, wypady do kina itd. Oprócz szkoły praktycznie tylko trenujemy, ale nie narzekamy. To nasz wybór.
Trenujecie dwa razy dziennie...
Urszula: - Tak, i to praktycznie codziennie. W niedzielę na kort wychodzimy raz, czasami tata da nam wolne. Średnio spędzamy tam cztery godziny.
Nie przeraża Was taki wysiłek, tyle wyrzeczeń?
Agnieszka: - Nie, absolutnie. Wiemy, że tylko poprzez poświęcenie i pracę możemy do czegoś dojść. Narzekając, nie byłybyśmy w stanie wygrać ani jednego turnieju. Dziś nawet nie myślimy już o tym, że jest ciężko. Nauczyłyśmy się tak żyć i organizować sobie czas. Przychodzimy rano na kort, robimy swoje przez dwie godziny, podobnie jest po południu. Wykonujemy to już niemalże automatycznie. Nie, nie miewamy żadnych złych myśli, chwil zwątpienia i rezygnacji.
Mamy za to tę świadomość, że samym talentem nigdzie nie dojdziemy, że trzeba go nieustannie szlifować. Pół na pół - taka jest zasada. Talent to połowa sukcesu, drugą jest praca.
Agnieszko, rok temu wygrałaś w Wimbledonie, kilka tygodni temu sukces ten powtórzyłaś na kortach Rolanda Garrosa - który z tych sukcesów wyżej cenisz?
Agnieszka: - Dla mnie każdy turniej Wielkiego Szlema ma taką samą wagę i jest równie istotny. Ale Wimbledon był chyba ważniejszy, bo był pierwszy. Poza tym było mi dużo trudniej, większość rywalek miała za sobą bogatsze kariery. Na Rolandzie Garrosie nie straciłam nawet seta, poza tym miałam szczęście, bo na poważniejszą przeciwniczkę trafiłam dopiero w finale.
Ula, Ty byłaś blisko powtórzenia sukcesu siostry, w Wimbledonie dotarłaś bowiem do półfinału. Czego zabrakło, by pójść w ślady Agnieszki?
Urszula: - Troszkę szczęścia przy meczowych piłkach. Poza tym zabrakło mi nieco koncentracji w ważnych momentach.
Często mówi się o Was "polskie siostry Williams". Lubicie to porównanie?
Agnieszka: - Na pewno. One tyle w sporcie osiągnęły, wygrały tak wiele turniejów Wielkiego Szlema.
Urszula: - Podziwiamy je za osiągnięcia, ale za styl życia... Wolimy pozostać sobą.
Wasz tata i zarazem trener nie boi się o to, że po sukcesach możecie się zmienić. Córki mają kindersztubę - powtarza.
Agnieszka: - Nigdy byśmy nie chciały, aby sukces nas zmienił. Jeden, drugi czy nawet setny wygrany turniej nie daje prawa do uważania się za lepszego od innych. Chcemy być takie, jakie jesteśmy dziś.
Co uważacie za swoją najmocniejszą stronę na korcie?
Agnieszka: - Wiele osób mówi, że jestem bardzo spokojną i skoncentrowaną na każdej piłce zawodniczką. Mam coraz lepsze i pewniejsze uderzenie, raczej nie psuję zbyt dużo piłek.
Urszula: - Trudno mi powiedzieć, co jest moją najmocniejszą stroną. Po prostu wychodzę na kort i staram się zawsze grać o zwycięstwo.
Agnieszka: - Ale nie mam uderzenia, o którym mogłabym powiedzieć, że jest perfekcyjne. Czeka mnie zatem praca nad każdym elementem, siłą, techniką itd.
Urszula: - Ja muszę poprawić wszystkie swoje uderzenia, koncentrację, no i... gonić siostrę.
Czego można się nauczyć od Agnieszki?
Urszula: - Przede wszystkim spokoju, to jej wielki atut.
No właśnie, Agnieszko, wychodzisz na kort i nie boisz się grać przeciw dużo bardziej utytułowanym przeciwniczkom. To bardzo cenne.
Agnieszka: - Na pewno jest mi troszkę łatwiej, bo grając ze świetną rywalką, nie jestem faworytką. Ona musi wygrać, ja mam ten luz psychiczny, że nawet jeśli przegram, świat się nie zawali. Wiem, że dziś mogę ulec, ale jutro - kto wie, może nadejdzie czas rewanżu.
Co ma dziś Kim Clijsters - Twoja pogromczyni z czwartej rundy seniorskiego już Wimbledonu - czego jeszcze nie masz Ty?
Agnieszka: - Dużo większe doświadczenie i dużo więcej meczów za sobą. To sprawy niezwykle istotne, ona doskonale wie, jak grać przeciw młodym dziewczynom, gdzie tkwią ich słabości, jak je pokonać. Ja się dopiero uczę tenisa na światowym poziomie i rywalizacji z najlepszymi. Poza tym jest fizycznie silniejsza ode mnie. Ale jeśli chodzi o same uderzenia - to chyba mamy podobne.
Kto jest Waszym sportowym idolem?
Urszula: - Bardzo lubię Rogera Federera. Jest niesamowitym zawodnikiem, gra niezwykle luźno, swobodnie, elegancko, a przy tym skutecznie.
Agnieszka: - To niezwykłe, że w tak młodym przecież wieku ma na koncie tak wiele wygranych turniejów Wielkiego Szlema. Bardzo się cieszę, że po kilku latach przerwy do tenisa wróciła Martina Hingis; z przyjemnością ogląda się jej grę.
Wielu Cię do niej porównuje.
Agnieszka: - To prawda, i chyba coś w tym jest. Podobnie jak ona nie gram bowiem tenisa siłowego, staram się kombinować, szukać najlepszych rozwiązań, myśleć na korcie. W ciągu ułamków sekund muszę podjąć decyzję, gdzie skierować piłkę i coraz lepiej mi to wychodzi.
Razem trenujecie, często jeździcie na te same turnieje. Z siostrą u boku łatwiej?
Urszula: - Oczywiście. Jesteśmy dla siebie sparingpartnerkami, nie musimy specjalnie szukać rywalek.
Agnieszka: Poza tym cały czas się wspieramy. Nie ma między nami rywalizacji, jedna nie stara się drugiej prześcignąć za wszelką cenę; mobilizujemy się nawzajem, zawsze sobie kibicujemy. No chyba że gramy przeciwko sobie (śmiech).
Urszula: Spotkałyśmy się raz w finale turnieju, i był to bardzo trudny mecz. Ciężko grać przeciw komuś tak bliskiemu, z kim się trenuje od 12 lat, jest cały czas razem. Nie ma może stresu i nerwów, ale wolimy rywalizować z kimś innym.
Trudno pokonać Agnieszkę?
Urszula: - Oj tak. Na treningach czasami mi się udaje, ale podczas turnieju - już nie. Agnieszka jest bardzo regularna, ma pewne uderzenia i popełnia mało błędów.
Agnieszko, powoli kończysz karierę juniorską?
Agnieszka: - Tak, być może wystąpię jeszcze w jakimś Wielkim Szlemie, ale nic ponad to. Chcę regularnie grać z najlepszymi, bo tylko w ten sposób dowiem się, w jakim jestem miejscu. Wiem, że każdy mecz będzie ciężki i zacięty, ale nie ma innej drogi.
Co dalej? Cały czas się rozwijacie, idziecie do przodu.
Agnieszka: - Przydałoby się wygrać Wielki Szlem (śmiech). Ale tak na poważnie - nikt nic od razu nie zdobył. Na wszystko potrzeba czasu i pracy. Chcemy coś zdobyć w tenisowym świecie, to nasze marzenie.
Urszula: - Ja na razie marzę o wygraniu wielkoszlemowego turnieju juniorek, może się uda już na US Open?
Agnieszka: - Podczas US Open - już seniorek - bardzo bym chciała powtórzyć sukces z Wimbledonu, czyli dotrzeć do czwartej rundy. Nie będzie to jednak łatwe, zdecydowanie bowiem wolę nawierzchnie ziemne i trawiaste. Dużo zależy od losowania.
Gdy zaczynał się rok, myślałaś o tym, że możesz wygrać Roland Garros juniorek i grać w czwartej rundzie Wimbledonu seniorek?
Agnieszka: - Nie, nie. Na Roland Garros chciałam dojść do półfinału, przed Wimbledonem marzyłam o trzeciej rundzie. Ale kiedy wygrałam pierwszy mecz, poczułam się pewniej, luźniej, swobodniej.
Jakie zatem są Wasze sportowe marzenia?
Urszula: - Wygrać Wielkiego Szlema z siostrą w finale, być numerem jeden. Jak stawiać przed sobą cele, to wysokie. Trzeba marzyć, by mieć do czego dążyć.
Agnieszka: - Z każdym turniejem piąć się w górę rankingu, znaleźć się w czołówce. Potem oczywiście być na pierwszym bądź drugim miejscu - co tydzień, na przemian z Ulą.
Życzę więc tego i dziękuję za rozmowę.
"Nasz Dziennik" 2006-07-22
Autor: wa