Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Trudna jest ta mowa

Treść

Przyzwyczailiśmy się do nowomowy najpierw konsekwentnie lansowanej przez propagandę socjalistyczną, a obecnie nagminnie stosowanej przez polityków i media. Mówi się o słownej dyplomacji, która polega na mówieniu w taki sposób, aby... nic nie powiedzieć. Jesteśmy zmęczeni słowami, które już nic nie znaczą. "Trudna jest ta mowa", chciałoby się i dzisiaj powiedzieć, wsłuchując się w świat i słowa, które straciły swoją wartość.

"Trudna jest ta mowa" (J 6, 60) - tak też utyskiwali uczniowie Jezusa, kiedy mówił im o Eucharystii, zapowiadał swoją mękę i śmierć. Przyzwyczajeni byli do innych obrazów, innych słów. Widzieli, jak uzdrawiał, był uwielbiany przez tłumy. Tymczasem teraz usłyszeli o śmierci, cierpieniu i przegranej. Nie potrafili powiązać dwóch rzeczywistości, które nijak się miały do siebie w ich umysłach. Pozornie zaskakujące jest jeszcze jedno: kiedy niektórzy z uczniów zaczęli odchodzić, Jezus nie zatrzymywał ich, nie proponował kompromisu, ugody, nie łagodził słów. Pozwolił im odejść. Dlaczego?
Dlaczego ludzie odchodzą od Boga? Jedni szukają wytłumaczenia: rezygnują, bo za dużo grzechu w Kościele, który ciągle "miesza się do polityki", bo obrazili się na księdza, bo praca zawodowa pochłania każdą chwilę. Lepiej wykorzystać wolny czas na odpoczynek niż modlitwę. Inni po prostu odstawiają wiarę na boczny tor, rezerwując ją na wydarzenia ekstra w swoim życiu. Ale to nie jedyne powody. Kardynał Newman w liście do przyjaciela w roku 1882 napisał: "Ludzie światowi nie dostrzegają głównej i wyjątkowej funkcji religii, dostrzegając jedynie jej słabość jako zasady świeckiego postępu, i jako uczniowie, poplecznicy i słudzy wszelkiego postępu naukowego, patrzą na religię z pogardą (...). Otóż sądzę, że to nie rozum jest przeciwko nam, lecz wyobraźnia...". Ksiądz Tomas Halik ujął to jeszcze prościej: "Dla wielu ludzi słowo 'nie wierzę' oznacza po prostu: nie potrafię sobie wyobrazić". Zadziwiające jest, jak współczesnemu człowiekowi brakuje odwagi, by zgodzić się wewnętrznie na to, że istnieje inny, nieznany świat, do którego jest on w stanie się zbliżyć, ale nie może go w pełni ogarnąć. Ponieważ intuicja podpowiada inaczej, natura domaga się transcendencji, powstają nowe "religie", które są pod ludzką kontrolą. Zamykają one człowieka jeszcze bardziej w ciasnym więzieniu ludzkiego ja. Błędne koło się zamyka.
W trudnych polskich latach 90. jeden z zespołów rockowych, drwiąc z ludzi modlących się w katedrze, śpiewał: "Tłum stoi i tłum klęczy, lecz tłum się nie porusza, stojący wyżej gryzie ciasto Jezusa Chrystusa". Źródło ironii zawartej w tych słowach da się dość precyzyjnie zlokalizować: wypływa ona z lęku o wolność, a ten rodzi agresję. Atak jest wyrazem bezradności. Wyobraźnia zatrzymuje się na zewnętrznym elemencie znaku i nie może (nie chce) pokonać granicy, poza którą rozpoczyna się wiara.
Problemem, który pojawił się z ogromną siłą szczególnie w oświeceniu, jest intelektualna pycha wypełniająca po brzegi wszelkie struktury życia. Powraca w różnych postaciach, przyjmując formy gnozy, strojąc się w szaty rewolucji, postępu. Nie potrafimy dostrzec jednej zasadniczej rzeczy: koncepcja życia proponowana przez Chrystusa nie jest zorientowana przeciwko człowiekowi. Jej konkretyzacja, czyli przykazania, chroni nie tylko przed destrukcyjnym działaniem zła społeczność, co przede wszystkim nas samych! To jest trudna mowa. Wymaga przekroczenia swoistego schematyzmu myślenia. Kościół głosząc Ewangelię Jezusa Chrystusa, nie ma prawa do tego, aby ją spłycać, szukać wątpliwej jakości kompromisów, dogadywać się ze światem. Nawet jeśli w perspektywie przyszłości miałoby to grozić opustoszeniem świątyń. Czasem lepiej odejść, aby z pokorą, oczyszczonymi intencjami powrócić, będąc innym człowiekiem.
ks. Paweł Siedlanowski
"Nasz Dziennik" 2009-08-22

Autor: wa