Przejdź do treści
Przejdź do stopki

"Tristan i Izolda"

Treść

Tegoroczny Festiwal Wagnerowski rozpoczął się dla mnie "mocnym uderzeniem", czyli przedstawieniem "Tristana i Izoldy", po którym zachwycona publiczność urządziła Ninie Stemme, wykonawczyni partii tytułowej, ponad dziesięciominutową głośną owację na stojąco.
Sama inscenizacja niczym nowym nie zaskakuje ani nie szokuje, ale też nie zachwyca. Reżyser Christoph Marthaler przenosi akcję zgodnie z panującą ostatnimi laty modą w czasy nam współczesne, nie określając jednak dokładnie ani miejsca, ani lat. Jego bohaterowie przez dwa akty pozostają zamknięci w staromodnym salonie. To tutaj w świetle neonowych lamp padają ich pierwsze miłosne wyznania. W ostatnim akcie zostają przeniesieni do szpitalnej sali, w której oboje umierają. Przedstawienie Marthalera jest dość statyczne, unika romantycznego patosu oraz huraganu wybujałych namiętności, które targają parą głównych bohaterów. Reżyser pokazuje je w wymiarze bardziej przystającym do naszych czasów. W finale nie ma żadnej miłosnej ekstazy czy duchowego połączenia się kochanków. Jest zwykła śmierć obojga bohaterów w zimnej szpitalnej sali. Zabrakło mi w tej inscenizacji emocji oraz metafizycznego tryumfu miłości nad śmiercią, co bardzo zubożyło poetycką wymowę i nastrój tego wspaniałego dramatu.
Na szczęście bez zarzutu pozostała muzyka. Ta jak zawsze budzi uzasadniony zachwyt - tym większy że pod batutą Petera Schneidera. Wyrażała pełnię dramatycznej ekspresji i wspaniale rozplanowaną dynamikę, podkreślającą burzę uczuć dwojga bohaterów. Jednym słowem czuć było w tej interpretacji dramatyczny wicher namiętności. Wszystko to odbywało się bardzo poetycko i romantycznie, bez zbędnych przerysowań, przy zachowaniu subtelności w prowadzeniu długich fraz. Wagner pod batutą Schneidera urzekał pełną gamą emocji, klarownością i przejrzystością przenikających się motywów. Warto zaznaczyć, że znakomitych partnerów w tworzeniu tej kreacji znalazł dyrygent w festiwalowej orkiestrze, która prezentuje, jak zwykle, znakomite brzmienie i zgranie wszystkich grup.
Jak już zapowiedziałem na wstępie, bohaterką wieczoru była Nina Stemme, śpiewaczka obdarzona pełnym blasku i pięknie brzmiącym w każdym rejestrze sopranem dramatycznym o wyjątkowej skali oraz sile. Jej piana mają miękkość jedwabiu, a forte potrafi porwać siłą wichru. Pozwoliło to śpiewaczce nasycić partię Izoldy ogromnym bogactwem wszelkich odcieni dramatyzmu i subtelnej ekspresji, co najpełniej pokazała w wielkim duecie miłosnym w II akcie. Ta kreacja stawia ją w gronie największych wykonawczyń tej partii. Równie wiele dobrego można napisać o kreacji Roberta Deana Smitha w partii Tristana. Artysta nie tylko ujmuje bogactwem brzmienia, ale również imponuje siłą i dźwięcznością głosu. Jego bohater wstrząsa pełnią dramatycznej ekspresji, szczególnie w III akcie. W niczym nie ustępowali im wykonawcy pozostałych partii. Petra Lang była wspaniałą Brangeną, Kwangchul Youn równie wspaniałym Królem Marke, a John Wegner z powodzeniem zaśpiewał rolę Kurwenala.
Adam Czopek

Ryszard Wagner "Tristan i Izolda"
Kier. muzyczne: Peter Schneider
Reżyseria: Christoph Marthaler
Scenografia: Anna Viebrock
Przedstawienie z 21 sierpnia 2006 r.

"Nasz Dziennik" 2006-09-02

Autor: mj