Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Transcendentalna Medytacja w szkołach? (2)

Treść

Propagatorzy Transcendentalnej Medytacji piszący w "Trendach" (nr 4/2008), internetowym czasopiśmie edukacyjnym będącym organem Centralnego Ośrodka Doskonalenia Nauczycieli, powołują się na problematyczne badania naukowe. Przedstawiane przez nich groteskowe wykresy aż śmieszą swoją nachalną arbitralnością i apodyktyczną jednostronnością. Wynika z nich, że TM "wszechmocnie" nie tylko redukuje stres i chroni przed chorobami psychicznymi, ale też obniża ciśnienie, łagodzi objawy chorób serca i astmy, niweluje nałogi, zapobiega miażdżycy, a nawet nowotworom. Tymczasem wyciszanie zagrożeń ze strony TM i innych podobnych technik orientalnych jest ogromnie niebezpieczne. Z przytaczanych przez zwolenników Transcendentalnej Medytacji (TM) badań ma również rzekomo jednoznacznie wynikać, że TM jest najprostszą procedurą, która może rozwinąć życie każdego człowieka i każdego społeczeństwa do jego doskonałości i pełni, gdzie problemy są postrzegane inaczej, a zdrowie, szczęście i szybki postęp wiedzy są naturalnymi cechami życia. TM rozwija bowiem nieskończone podobno możliwości mózgu i związane z tym zasoby kreatywności i sukcesu, przekraczające wszelkie ludzkie wyobrażenie, co oczywiście ma dotyczyć przede wszystkim uczniów, dzieci i młodzieży. Stąd projekt "Idealnej Edukacji" (zob. A. Posacki, "Transcendentalna Medytacja w szkołach? Ministerstwo Edukacji a sekciarski hinduizm", "Nasz Dziennik" z 24.10.2008 r.). Chciałoby się w tym kontekście dodać, że kto nie skorzysta z tej podobno bezspornej szansy, jest oczywiście głupcem i szkodnikiem społecznym. Powinien być napiętnowany, a przynajmniej wyszydzony. Okazuje się jednak, że ten szantaż emocjonalny i intelektualny nie ma ostatecznie podstaw naukowych, a wyciszanie zagrożeń ze strony TM i innych podobnych technik orientalnych jest niewyobrażalnie tendencyjne i ogromnie niebezpieczne. Przyczynia się ono bowiem do szkód psychologicznych i duchowych, a w konsekwencji - społecznych i kulturowych, na ogromną i globalną skalę. Proporcjonalnie zresztą do totalistycznych zamierzeń guru Mahrishiego i jego wiernego ucznia, znanego reżysera Davida Lyncha, który ma ostatnio duży udział w szerzeniu tego - dotyczącego TM i opartego na dezinformacji - zamętu, także w Polsce. Zagrożenia zdrowia psychofizycznego w opinii psychologów i lekarzy Janusz Szeluga, Piotr Pankiewicz i Danuta Szemrowicz są autorami artykułu pt. "Zagrożenia medytacji transcendentalnej", który został opublikowany w lubelskim czasopiśmie naukowym "Annales Univesitatis Mariae Curie-Sklodowska", Vol. LIX, Suppl. XIV, 548, Sect10D, 2004. Autorzy piszą zgodnie, że "medytacja transcendentalna jest techniką odwołującą się do energetycznych zasobów organizmu i możliwości ich regeneracji przez sięgnięcie do zasobów energetycznych kosmosu i wszechświata. Bywa ona zaliczana do procedur łagodzących stres, pozwalających na przywrócenie czy uzyskanie równowagi psychofizycznej. Warto jednak zwrócić uwagę na fakt, że zawiera ona pewne zagrożenia, powodując w niektórych przypadkach więcej szkody aniżeli korzyści". Autorzy już w pierwszym zdaniu wskazują na założenia metafizyczne czy światopoglądowe TM, nie zauważając wszakże znaczenia tego faktu jako stojącego w opozycji do twierdzeń o czystej naukowości czy neutralności TM. Dostrzegają jednak zagrożenia z pozycji czysto psychologicznych, co powinno nam wystarczyć. Stwierdzają oni, że "medytacja w 'pozycji medytacyjnej', zwykle obca naszym schematom ruchowym, powoduje z reguły odczucia negatywne: mrowienie, drętwienie, napięcia, bóle, uniemożliwiające w zasadzie oderwanie się od poczucia dyskomfortu. Przepływ energii powoduje odczucia zwiększania się zasobu sił fizycznych i psychicznych. Może być jednak niewskazana dla osób o labilnej równowadze psychicznej, niezrównoważonych psychicznie, psychopatycznych czy z tendencjami do zaburzeń psychicznych, jak i uzależnionych od narkotyków czy alkoholu. Medytacyjny spokój pozwala bowiem na ujawnianie się stłumionych czy nieuświadomionych wcześniej niedomagań, a niekiedy może spowodować ich wystąpienie" (por. dz. cyt.). W takiej sytuacji np. "osoba o słabym ego w sytuacji uświadomienia sobie wypartych treści pod wpływem medytacji zareaguje silnym lękiem. Dojdzie u niej do osłabienia mechanizmów obronnych, które pomagały radzić sobie z wewnętrznym konfliktem. W efekcie może dojść do załamania i dezorganizacji funkcjonowania psychologicznego" (por. dz. cyt.). W tym kontekście dezintegracji psychicznej mogą się też pojawić niebezpieczne uzależnienia od medytacji, gdzie "psychologiczne mechanizmy uzależnienia dotyczą również struktury 'ja'. W strukturze 'ja' są zapisywane doświadczenia doznawania 'odlotu', przekraczania własnych granic. Są to złudne myśli o poczuciu własnej mocy [podkr. A.P.]. U osób uzależnionych od medytacji poczucie mocy 'pryska jak bańka mydlana', gdy przestają medytować. Powraca bolesna rzeczywistość, uczucie beznadziejności, zagubienia i lęku. Nie mają oni szansy budować realnego obrazu siebie. Pod wpływem medytacji obraz siebie jest przejaskrawiony, po zaprzestaniu nadmiernie zdeprecjonowany" (por. dz. cyt.). Cytowani autorzy dodają również, że "medytacja nie jest wskazana dla osób w zaawansowanym wieku, osłabionych, chorych, cierpiących na zaburzenia układu oddechowego, krążenia, trawiennego i wydzielania wewnętrznego" (por. dz. cyt.). Badania prof. Richarda P. Hayesa wykazały, że chorzy na cyklofrenię (występują u nich przemiennie okresy depresji i manii) po medytacji odczuwają jeszcze większe wahania nastrojów. Lista przeciwwskazań coraz bardziej się więc powiększa, a wraz z nią liczba osób, które mogą być zagrożone, co dotyczy także dzieci. Lekarze coraz częściej ostrzegają, że medytacja może szkodzić - powodować zaburzenia odżywiania, nerwice i prowadzić do depresji. "Takie sztuczne niwelowanie smutku jest jak podpieranie zapałką wskaźnika paliwa w samochodzie" - przekonuje dr Andrew Newberg, neurofizjolog z Medical Center University of Pennsylvania. Jego badania ujawniły, że techniki medytacyjne poprawiają nastrój i działają podobnie jak leki na depresję, ale ich wpływ na psychikę jest jedynie chwilowy. Medytacja co prawda zwiększa wydzielanie serotoniny nazywanej hormonem szczęścia, ale później poziom tego neuroprzekaźnika szybko się zmniejsza, a nurtujące kłopoty powracają jak bumerang. Ci, którzy nie radzą sobie w życiu i są pełni wewnętrznych napięć, podczas medytacji odczuwają ulgę, ale jest ona tylko doraźna - twierdzi dr Maria Golczyńska z Instytutu Psychiatrii i Neurologii w Warszawie. Po zakończeniu medytacji powraca lęk, mija poczucie bezpieczeństwa. Powstaje błędne koło sprawiające, że medytacja staje się nałogiem, uzależnieniem psychicznym, ale czasem także formą duchowego zniewolenia. Zagrożenia w obszarze religii i duchowości Tylko w USA medytację uprawia ponad 10 mln osób - dwukrotnie więcej niż przed 10 laty. Wielu oczekuje, że zapewni im to sukces zawodowy, długowieczność i da poczucie sensu życia. Medytacja jest jednak często - jak w przypadku TM - praktyką duchową i inicjacyjną, która nie może być bezprawnie "psychologizowana" i "medykalizowana", co jest jednak na porządku dziennym. Same kryteria psychologiczne czy medyczne są w ocenie praktyk duchowych niewystarczające. Wynika to także z faktu, że uprawianie takich technik duchowych na własną rękę - sama "psychologizująca" zmiana nazwy nie zmieni bowiem rzeczywistości - może to okazać się niebezpieczne w wymiarze duchowym. Te zasady dotyczą zarówno praktyk hinduistycznych, jak i buddyjskich - w ogólności. Buddyści w okresie klasycznym (VII, VIII w. po n.Chr.) twierdzili, że im adept jest bliżej oświecenia, tym bardziej wystawiony jest na ataki złych mocy. I stąd np. halucynacje zwidy i majaki podczas medytacji. Uczono młodych, że zobaczenie Buddy w jednej z wizji jest zawsze ostrzeżeniem, iż podąża się w złym kierunku. Wizje bywały piękne i przyjemne, chodziło bowiem o powstrzymanie adepta na drodze do oświecenia. Opisywano też przypadki, kiedy adept w wyniku medytacji uzyskiwał nadnaturalne czy paranormalne zdolności, takie jak lewitacja, chodzenie po wodzie czy jasnowidzenie. To również były "dary" od złych mocy, które miały odciągnąć umysł adepta od właściwej drogi. Ostrzega przed tym wyraźnie Joga Patandżalego. Tymczasem praktyki-zjawiska paranormalne, jak np. lewitacja, nie tylko nie są zakazane, ale wręcz nakazane w TM, gdyż są - niezgodnie zresztą z tradycją każdej mistyki - traktowane jako cel rzekomego rozwoju duchowego. Ten fakt jeszcze dodatkowo zwiększa niebezpieczeństwa uprawiania TM. Potwierdzają ten fakt od strony naukowej J. Szeluga, P. Pankiewicz i D. Szemrowicz, którzy piszą także, że "wśród doznań związanych z uprawianiem medytacji najistotniejszą grupę stanowią skomplikowane fizyczne i psychiczne odczucia w głowie, np.: doznania bólowe, zawroty głowy, poczucie radości, euforii, jasności umysłu, otępienie, zamroczenie, letarg, trans o charakterze religijnym" [podkr. A.P.]. Zjawiska te potwierdzają nie tylko na gruncie teorii, ale także praktyki, że TM ma charakter religijny, duchowy oraz inicjacyjny, a nie czysto psychofizyczny czy neutralny naukowo. W książce "Śmierć guru" Rabi R. Maharaj opisuje swoje przeżycia z okresu, kiedy codziennie stosował TM. Pisze on: "W czasie moich codziennych medytacji zacząłem mieć wizje psychodelicznych kolorów, słyszeć nieziemską muzykę, odwiedzać egzotyczne planety, gdzie rozmawiali ze mną bogowie, zachęcając mnie do osiągnięcia wyższych stanów świadomości. Czasami w moim transie spotykałem te same demoniczne istoty, które są przedstawiane w świątyniach hinduskich, buddyjskich oraz innych religii. Było to przerażające, lecz mój nauczyciel wyjaśniał mi, że to normalne i zachęcał mnie do kontynuowania moich poszukiwań i dążeń do uświadomienia sobie własnego Ja. Czasami przeżywałem poczucie mistycznej jedności ze wszechświatem" (Rabi R. Maharaj, "Śmierć guru", Poznań b.d.w., s. 68-69). Rabi R. Maharaj, dawny hinduistyczny guru, uważający się kiedyś za boga, który nawrócił się na chrześcijaństwo, poważnie zastanawia się nad faktem, że tak wielu narkomanów miało te same przeżycia, co jogini. To, co jedni osiągali przez narkotyki, drudzy osiągali przez wschodnią medytację. Narkotyki wywołują odmienne stany świadomości, podobne do tych, których doświadcza się w medytacji. Pisze on o tym, że "przerażające doświadczenia psychiczne zagrażały nieostrożnemu człowiekowi, pogrążonemu w medytacji. Przypominały one widzenia towarzyszące zażywaniu narkotyków" (por. dz. cyt.). Medytacja transcendentalna jest określana jako serce Jogi, którą Kryszna zaleca jako najpewniejszą drogę do wiecznego szczęścia. Jest to więc substytut chrześcijańskiej drogi zbawienia, ale bez świadomości grzechu i potrzeby ekspiacji, nieodłącznej od cierpienia, którego wartości tu się zaprzecza. Dlatego Rabi R. Maharaj zauważa, że TM może być bardzo niebezpieczna, także z racji duchowych. Według niego, "znane były przypadki, gdy demony opisywane w Wedach zawładnęły niektórymi jogami. Moc kundalini, o której mówiono, że leży zwinięta jak wąż u podstawy kręgosłupa, uwalniana w głębokiej medytacji, mogła wywołać doświadczenia ekstatyczne, mogła też - jeżeli nie była właściwie kontrolowana - spowodować wielkie szkody na umyśle i na ciele. Granica między ekstazą a horrorem była bardzo delikatna" (por. dz. cyt.). Tu łączą się problemy psychologicznych uzależnień ze zniewoleniami duchowymi czy demonicznymi. Doświadczył tego o. Jacques Verlinde, który był egzorcyzmowany i przez wiele lat leczył rany po tych zniewoleniach duchowych i emocjonalnych. Był on przez wiele lat bliskim współpracownikiem Maharishiego. Wspominał potem, że w czasie inicjacji w TM (która polega na oddaniu hołdu bóstwom hinduskim oraz uważanym za bogów guru-protoplastom TM), wił się po ziemi jak wąż, całkowicie straciwszy kontrolę nad sobą. Dziś dobrze wie, że odmawianie mantry, które otrzymuje obowiązkowo każdy inicjowany w TM, to ewokacja świata duchów czy demonów, otwierająca na opętanie. Ten demoniczny świat widzimy także w twórczości Davida Lyncha, jednego z czołowych praktyków i propagatorów TM, także w Polsce i coraz częściej pośród dzieci. Dnia 21 lipca 2005 r. w swoim domu w Hollywood Lynch, ojciec trojga dzieci, oficjalnie ogłosił powstanie Fundacji Davida Lyncha dla Edukacji i Światowego Pokoju w Oparciu o Świadomość. Jej cel to zebranie tylu pieniędzy, by móc szkolić każde amerykańskie dziecko, które zechce praktykować TM. A jednak doświadczenie infernalne Davida Lyncha, któremu odpowiadają jego filmowe i artystyczne wizje, stoi w sprzeczności z orędziem miłości i pokoju, propagowanym przez TM. Na te sprzeczności zwracali uwagę rozmaici krytycy na całym świecie. Czy piekielne wizje ukazujące duchowe zło w "Zagubionej autostradzie" czy postrzeganie świata oczami demonów w "Mulholland Drive" i innych filmach Lyncha mają jakiś związek z propagowaną przez niego Transcendentalną Medytacją? Na to ważne pytanie postaram się odpowiedzieć innym razem. Ks. dr Aleksander Posacki SJ "Nasz Dziennik" 2008-11-13

Autor: wa