Traktat lizboński po niemieckim Trybunale Konstytucyjnym
Treść
Długo oczekiwana decyzja niemieckiego Trybunału Konstytucyjnego w sprawie zgodności traktatu lizbońskiego z niemiecką konstytucją przyniosła wcześniej wiadomy rezultat. W dzisiejszych artykułach w niemieckiej prasie dominuje tytuł "Ja, aber" [Tak, ale - przyp. red.]. Mnie to zupełnie nie zadowala. Jakkolwiek ważne jest, że niemiecki Trybunał Konstytucyjny przede wszystkim (znacznie silniej niż przy ocenianiu Traktatu z Maastricht w roku 1993) sformułował zadania, które muszą pozostać przy państwie demokratycznym, aby było państwem, a dokładniej - z perspektywy Niemiec - określił ostateczne granice europejskiego procesu integracyjnego, to jednak zasadnicze pytania pozostają bez odpowiedzi.
Konstytucja europejska i jej wersja zwana traktatem lizbońskim nie dotyczy niczego innego niż tego, czy mieszkańcy Europy, obywatele poszczególnych krajów europejskich, pragną pogłębiać integrację, przenosić coraz więcej uprawnień na szczebel ogólnoeuropejski, centralizować podejmowanie decyzji, osłabiać rolę poszczególnych państw członkowskich, czy też może tego nie pragną. Argumenty za lub przeciw pochodzą z najróżniejszych stron i punktów widzenia. Niektóre z nich są polityczne i naukowe, inne osobiste lub społeczno-psychologiczne. Ludzie mogą, ale nie muszą chcieć - po prostu na podstawie swych osobistych odczuć i doświadczeń - aby podejmowanie decyzji odbywało się aż w dalekiej Brukseli, mogą wierzyć czy też nie wierzyć, że przedstawiciele innych państw będą o nich decydować z taką samą odpowiedzialnością, jak o sobie samych, mogą preferować ewentualnie też gorszą jakość decyzji, ale tylko wtedy, kiedy będzie im to odpowiadać.
Polityka bliska, polityka daleka
Politycy i politolodzy nagromadzili tysiące argumentów na korzyść centralizacji czy decentralizacji decyzji politycznych i stosunku tych decyzji do ludzkiej wolności. Da się to powiedzieć dalece bardziej naukowo, ale rzecz w tym, że polityk, który decyduje, powinien być "widoczny", tak by można było do niego "dosięgnąć". W każdym razie trzeba tego polityka znać. Im polityk jest dalej, tym ta możliwość jest mniejsza.
Ekonomiści przez wieki wiodą spór na temat tego, jaka jest optymalna funkcja centralizacji i decentralizacji systemu gospodarczego, dyskutują o kosztach i korzyściach z centralizacji i decentralizacji. Można by to kontynuować według wykazu dalszych dyscyplin społeczno-naukowych, które zajmują się tymi sprawami. Jednak obawiam się, że ani w obecnej polityce na płaszczyźnie obywatelskiej, ani na płaszczyźnie społeczno-naukowej poważna dyskusja o korzyściach czy kosztach centralizacji europejskiej - a traktat lizboński o niczym innym nie mówi - nie jest prowadzona.
Interesariusze paradygmatu integracji
Ponieważ taka poważna dyskusja nie jest prowadzona, rośnie rola sędziów konstytucyjnych. Ci mają ocenić, czy traktat lizboński jest sprzeczny, czy też zgodny z konstytucjami krajowymi. Jest to jedna z możliwych perspektyw, ale nie jest to perspektywa jedyna. Decydujące są tutaj polityczno-gospodarcze lub zwyczajnie ludzkie argumenty za czy przeciw obecnemu europejskiemu ruchowi integracyjnemu. Przez to wcale nie chcę powiedzieć, że stanowisko sędziów konstytucyjnych jest nieistotne, twierdzę jednak, że także ich pogląd oparty jest na dominującym paradygmacie "zbawiennej" akcji pogłębiania integracji europejskiej. Dlatego nie przypadkiem sędziowie wnioskują, aby sprzeczność traktatu z konstytucją rozwiązać nie przez pewną zmianę tego traktatu, ale zmianę krajowego ustawodawstwa. Tego paradygmatu zasadniczo nie podzielam.
Gdzie powstał ten paradygmat i kto go szerzy? Kto ma interes w tej procedurze, która ewidentnie oznacza ograniczanie ludzkiej wolności? Obywatele poszczególnych krajów członkowskich? Bynajmniej. Zainteresowane są tym instytucje europejskie, tzn. Komisja Europejska, Parlament Europejski, Rada Europejska i Europejski Trybunał Sprawiedliwości, a także ludzie z nimi związani. Pogłębianie integracji europejskiej wzmacnia ich siłę i prestiż. Pogłębianie integracji jest możliwe także przez aktywne wsparcie albo przez pasywną zgodę rządów państw członkowskich. Wszystko to jest możliwe na bazie "racjonalnej ignorancji" (rozumowego braku zainteresowania) po stronie milionów Europejczyków. Okazuje się, że aktywność osób indywidualnych - oparta wyłącznie na zaspokajaniu swoich własnych interesów, a nie na racjonalnych argumentach - w pełni wystarcza. Są to jednak postawy i poglądy, którymi sędziowie konstytucyjni z definicji nie mogą się zajmować.
Wady traktatu zostaną
Nie wierzę, że jest możliwe przez tzw. ustawę towarzyszącą (Begleitgesetz) usunięcie znanych wad traktatu lizbońskiego. To byłoby zbyt proste. Przez tę ustawę nie da się zmienić ogromnego przesunięcia kompetencji i mechanizmów procesów decyzyjnych w Unii Europejskiej. Debata zawęża się w ten sposób do dwóch klauzul - tzw. procedury kładki (passarelle) i zasady elastyczności (flexibility), które od samego początku debat o konstytucji europejskiej stanowią największą kość niezgody.
Procedura kładki (de facto "obejście" niezbędnych mechanizmów demokratycznych) umożliwia Radzie Europejskiej, aby w drodze swej własnej decyzji przekazała pod głosowanie większościowe także taką decyzję, którą obecnie każde poszczególne państwo może zawetować. Zasada elastyczności wzmacnia organy Unii Europejskiej przez to, że mogą stosować tzw. odpowiednie środki - ponad zakresem swych kompetencji przeniesionych z państw członkowskich UE - wszędzie tam, gdzie chodzi o osiągnięcie niektórych "celów" ustanowionych w dotychczasowych traktatach czy traktacie lizbońskim. Ponieważ do tych celów traktat lizboński zalicza także "likwidację ubóstwa, sprawiedliwość społeczną, pokój i dobrobyt", jest ewidentne, że to weksel in blanco do zrealizowania w dowolnym czasie. To dobrze, że niemiecki Trybunał Konstytucyjny w Karlsruhe powiedział, że nie może o tym w Brukseli decydować sama kanclerz (lub jego ministrowie), ale musi wcześniej istnieć jasna zgoda krajowego parlamentu. To z pewnością dobrze, ale istota tkwi gdzie indziej.
Przypominam, że nasz brneński Trybunał Konstytucyjny w swojej decyzji w listopadzie ubiegłego roku orzekł, że powinno dojść do zmiany ustawy o Trybunale Konstytucyjnym, która pozwalałaby mu kontrolować, czy parlament w ramach mandatu wiązanego nie pozwolił rządowi przenieść na organy UE więcej uprawnień, niż dopuszcza nasza konstytucja (lub jej wykładnia przez nasz Trybunał Konstytucyjny). Interesujące, że od listopada ubiegłego roku nikt o tym wniosku Trybunału Konstytucyjnego publicznie nie wspomniał.
Dlatego wierzę, że debata będzie kontynuowana i że jeszcze daleko nam do jej zakończenia. Skierujmy swoje wysiłki na obronę interesów rzeczywistych, one są decydujące. Jednym chodzi o władzę i prestiż, a drugim o wolność człowieka.
Vaclav Klaus
Artykuł prezydenta Czech Vaclava Klausa ukazał się 2 lipca na łamach dziennika "Mladá fronta Dnes". Oryginalny tytuł: "Lisabonská smlouva po nemeckém ústavním soudu".
Tekst za: www.klaus.cz, tłumaczenie: fronda.pl.
Konsultacje: Agata Gardas.
Śródtytuły pochodzą od redakcji.
"Nasz Dziennik" 2009-07-04
Autor: wa