Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Traktat: dotacje za suwerenność

Treść

Z dr. Mieczysławem Rybą, historykiem z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, członkiem Kolegium IPN, rozmawia Anna Wiejak

Na kilka dni przed szczytem UE, podczas którego ma zostać zatwierdzony nowy unijny traktat, Angela Merkel deklaruje poparcie dla Gazociągu Północnego i strategicznego partnerstwa z Rosją. Jak wróży to wspólnej polityce zagranicznej Unii, która stanie się faktem, jeśli nowy traktat wejdzie w życie?
- Wyraźnie widać, że kosztem Europy Środkowej jest budowana silna relacja niemiecko-rosyjska. Będzie ona miała w szczególności podtekst gospodarczy, a ściślej - energetyczny. I to jest zasadnicza kwestia. Dla Polski jest to naturalnie niekorzystne, ponieważ jakkolwiek w sensie ekonomicznym tego typu przedsięwzięcia się nie opłacają, to w sensie politycznym zacieśnianie relacji Berlina i Moskwy stawia nas w sytuacji historycznie i politycznie bardzo niewygodnej. Oczywiście dzisiaj te metody współpracy niemiecko-rosyjskiej, a zarazem redukcji polskich interesów nie mają charakteru militarnego, ale gospodarczy. Również jednak przekładają się na płaszczyznę polityczną i to stanowi zagrożenie dla naszych interesów.

Jaki cel mają Niemcy, dopłacając do droższej inwestycji rurociągu biegnącego po dnie Bałtyku, rezygnując z tańszej - przeprowadzenia go lądem? Dlaczego jest to dla nich opłacalne?
- Cel jest geopolityczny, tzn. Polska i grupa krajów środkowoeuropejskich w pewnym momencie, konkretnie w czasie wojny irackiej, postawiły na Stany Zjednoczone. Próbowały się w ten sposób wywikłać z tego niemieckiego uścisku. Nazywano nawet wówczas Polskę "koniem trojańskim" Ameryki. Więź Berlina z Moskwą, nawet za cenę dołożenia do wspólnych interesów, ma na celu osłabienie krajów środkowoeuropejskich, a w szczególności Polski. Takie kleszcze energetyczne mają w perspektywie osłabić siłę politycznego oddziaływania Polski i zablokować próbę tworzenia samodzielnego bytu politycznego w Europie Środkowej, tak więc cel jest ściśle polityczny, a nie ekonomiczny.

Niemcy ewidentnie dążą do dominacji w Europie. Jak daleko Europa pozwoli im się posunąć?
- Niemcy bardzo umiejętnie wykorzystują grę pieniądzem. Berlin od wielu, wielu lat dopłaca do unijnego budżetu, w związku z czym kraje wielkie - Francja czy Wielka Brytania - mają z Niemcami wspólne układy. Istnieje podział stref interesów. Brytyjczykom pozwala się izolować politycznie od Unii, zapewniając im swobodny dostęp do europejskiego rynku. W przypadku Francuzów natomiast ta strefa podziału wpływów jest wyraźnie widoczna - w ich oddziaływaniu jest basen Morza Śródziemnego. Z kolei kraje mniejsze są po prostu kupowane. Ten pieniądz jako dotacja unijna jest zamieniany na redukcję czy też wyprzedaż pewnej partii interesów narodowych i suwerenności. Wyrazem takiego podejścia jest traktat reformujący, gdzie ta redukcja jest bardzo widoczna - centralizuje władzę w Brukseli, gdzie najwięcej do powiedzenia mają mieć kraje wielkie, a w szczególności Niemcy. W tym sensie za pieniądzem następuje koncentracja władzy. Dopóki ten schemat jest wykonywany, dopóty nie ma w Europie siły, przynajmniej na razie, która by bardzo stanowczo tej ekspansji i wzrostowi potęgi Niemiec się sprzeciwiała. Mówi się o Francji Sarkozy'ego, ale są to dopiero zapowiedzi, a realnych działań jak dotąd nie widać.

Jaką wartość mają w tej sytuacji tak chętnie powtarzane hasła o "wspólnocie", "równości" itp.?
- W różnych okresach politycy zgłaszali takie hasła. Przypomnę, że pojawiały się one także w czasach Związku Sowieckiego, ale mają się nijak do rzeczywistości. To jest tylko pusta retoryka, natomiast poza nią odbywa się prosta gra interesów, która ma wymiar ekonomiczny i poprzez ekonomię - polityczny. W tej sytuacji należy czytać między wierszami, natomiast nie można traktować jej jako wiarygodnej tezy.

Wstępując do Unii Europejskiej, liczyliśmy na to, że "Unia obroni nas przed Rosją".
- Tak się rzeczywiście mówiło. Żyliśmy w sferze mitów, ponieważ po pierwsze, jeżeli bierzemy pod uwagę nasze relacje z Rosją i z Niemcami, to w sferze konfliktu interesów, pewnych sporów, nawet granicznych, szczerze mówiąc, mamy je o wiele większe z Niemcami, w związku z czym, jeżeli w Unii Europejskiej Niemcy są dominujące, to niby z jakiej racji miałyby nas bronić przed Rosją. W tym momencie rodzi się pytanie: kto nas obroni przed Unią? Dla nas problemem nie jest to, czy nas Unia wybroni przed Rosją, tylko jak ułożyć stosunki z Rosją tak, aby rozluźnić czy też rozerwać tę więź rosyjsko-niemiecką.

Co zatem należałoby uczynić w tej sytuacji?
- Jest pewien silny ruch Polski w kierunku Stanów Zjednoczonych i próba umocnienia swojej pozycji poprzez poparcie Ameryki, ale zasadniczo to nie zmienia jednej podstawowej tezy: że żyjemy między Niemcami a Rosją. Należy zatem pomyśleć, jak perspektywicznie, licząc się z pewnymi realnymi interesami, a nie z sentymentami, uporządkować stosunki z Rosją. To będzie klucz do oddalenia Berlina od Moskwy. W przeciwnym razie Berlin będzie grał bardzo intensywnie w tym kierunku, ażeby okrążyć Polskę energetycznie i gospodarczo, ażeby ta nie miała innego ruchu, jak tylko pobierać rosyjskie surowce energetyczne przez Niemcy, a przez co po prostu być wyeliminowana jako suwerenny czynnik w Europie Centralnej. Wydaje się, że Stany Zjednoczone w pewnym sensie nam pomagają, ale realnie nigdy nie wystąpią strategicznie przeciwko Rosji, w związku z czym nasza polityka musi być o wiele bardziej przemyślana.

Dziękuję bardzo za rozmowę.
"Nasz Dziennik" 2007-10-17

Autor: wa