Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Tragedia Concordii

Treść

Co najmniej pięć osób zginęło, a czterdzieści zostało rannych, w tym kilka ciężko, na skutek awarii włoskiego statku wycieczkowego Costa Concordia, który w piątek w nocy osiadł na mieliźnie u wybrzeży Toskanii. Stało się to zaledwie kilka godzin po wyjściu z portu Civitavecchia w rejs po Morzu Śródziemnym. Los prawie trzydziestu pasażerów nadal jest nieznany. Udało się odnaleźć dwunastu znajdujących się na pokładzie Polaków. Wszyscy są cali i zdrowi.

Jak relacjonował jeden z pasażerów w rozmowie z włoską agencją Ansa, w pewnej chwili "usłyszeliśmy głośny hałas, (...) jakby coś uderzyło w statek", po czym "na ziemię zaczęły spadać wszystkie naczynia". - Nagle statek zaczął nabierać wody przez powstały otwór i zaczął się przechylać - dodaje Luciano Casto. Kilku pasażerów przyznało też, że gdy wybuchła panika, załoga zbyt wolno wykonywała należyte czynności, przez co nie udało się poinstruować wszystkich pasażerów o procedurach obowiązujących przy ewakuacji. Inni podnosili, że załoga nie wykorzystała czasu, by ratować ludzi, twierdząc, że wszystko jest pod kontrolą. - Zapewniano nas, że wszystko jest pod kontrolą. Za trzecim razem gdy powiedzieli, że mają wszystko pod kontrolą, wiedzieliśmy, że to nieprawda - mówi w rozmowie z BBC jedna z pasażerek, Monica.
Ofiary śmiertelne to dwóch francuskich pasażerów i jeden członek załogi pochodzący z Peru, którzy w momencie wybuchu paniki postanowili skakać do wody, nie czekając na szalupy ratunkowe. Wczoraj znaleziono ciała dwóch starszych mężczyzn. Nadal nieznany jest los około 30 osób, które poszły w ich ślady. Jak dotąd nie podano też ich narodowości. Kapitanat pobliskiego portu Livorno wyjaśnia, że pełna weryfikacja list pasażerów potrwa jeszcze jakiś czas. Ustalanie losu wszystkich znajdujących się na pokładzie osób utrudnia fakt, że ewakuowani ze statku dostali się szalupami ratunkowymi i helikopterami do kilku miejsc na lądzie i dotarcie do nich zajmie jakiś czas. Dramat 300-metrowej Costa Concordii, na pokładzie której znajdowało się ponad 4,2 tys. pasażerów, rozpoczął się w piątek późnym wieczorem, gdy statek osiadł na mieliźnie w pobliżu wyspy Giglio na Morzu Tyrreńskim. Wcześniej jednak olbrzymi wycieczkowiec uderzył o podmorskie skały, a pięćdziesięciometrowa wyrwa sprawiła, że błyskawicznie zaczął nabierać wody, przez co niebezpiecznie przechylił się na lewą burtę. Do wypadku doszło przy dobrych warunkach pogodowych.

Kapitan zatrzymany
Po kilkugodzinnym przesłuchaniu włoska prokuratura zdecydowała o zatrzymaniu 52-letniego kapitana wycieczkowca Francesco Schettino. Błędnie obrany przez niego kurs, zbyt blisko wybrzeża, miał doprowadzić do katastrofy i śmierci trzech osób. Z nieoficjalnych informacji podawanych przez włoskie media wynika, że choć statek miał płynąć w odległości 5 mil morskich od brzegu, był zaledwie 500 metrów od lądu. - Kapitan bardzo niezręcznie zbliżył się do wyspy Giglio. Statek uderzył o skałę, która wbiła się w lewą burtę, wskutek czego przechylił się i nabrał mnóstwo wody w ciągu dwóch-trzech minut - powiedział prokurator Francesco Verusio. Kapitan mógł obrać specjalnie kurs w kierunku pięknie oświetlonej wyspy, by pokazać ją uczestnikom rejsu i pozdrowić syreną mieszkańców. Wychodzący z przesłuchania kapitan podkreślił jednak w rozmowie z dziennikarzami, że nie zbaczał z kursu i że skał, o które zahaczył, nie było na żadnej mapie. Władze kompanii, do której należał wycieczkowiec, twierdzą, że jednostka trzymała się kursu. Kapitanowi, poza zboczeniem z kursu i nieumyślnym doprowadzeniem do śmierci trzech osób, prokuratura zarzuciła także nieregulaminowe opuszczenie statku jeszcze przed zakończeniem akcji ewakuacyjnej. Zszedł z pokładu około północy, podczas gdy do 6.00 rano trwała akcja ewakuacyjna. Zatrzymany został także pierwszy oficer Ciro Ambrosio.
Armator przekazał wyrazy współczucia rodzinom osób, które ucierpiały w wyniku wypadku, i wszystkim pasażerom, zapowiadając ścisłą współpracę z władzami w celu wyjaśnienia przyczyn wypadku. Nurkowie wydobyli już czarną skrzynkę statku, dzięki której eksperci będą mogli ustalić przyczyny katastrofy. Śledczy zapowiadają, że przeanalizują każdy z możliwych aspektów zdarzenia. W pierwszej jednak kolejności - jak dodają - zajmą się sprawdzeniem systemu elektrycznego. Jego ewentualna awaria mogłaby bowiem potwierdzić słowa kapitana, że nie zbaczał z kursu, choć tak się stało. Następnie będzie brany pod uwagę błąd ludzki.

Trwają poszukiwania
Na pokładzie włoskiego wycieczkowca było 3216 pasażerów i 1013 członków załogi. Większość z nich opuściła statek na łodziach i tratwach ratunkowych. Załogę i pozostałych pasażerów tego feralnego rejsu, którzy albo ratowali się skokiem do wody, albo nie zdążyli opuścić swoich kabin, na ląd przetransportowały służby ratunkowe. Następnie byli oni rozwożeni do hoteli i do domów w Toskanii. Z listy armatora, do której dotarła agencja Ansa, wynika, że wśród pasażerów kilkudziesięciu narodowości (w tym: Włochów, Francuzów, Brytyjczyków i Niemców), było także ośmiu Polaków (trzech z nich wchodziło w skład załogi). W trakcie akcji ratunkowej okazało się jednak, że na pokładzie Concordii było aż dwunastu naszych rodaków. Wszyscy zostali umieszczeni w hotelu przy rzymskim lotnisku Fiumicino.
O wielkim szczęściu może mówić także małżeństwo z Korei Południowej, które włoskim służbom przybrzeżnym i nurkom udało się odnaleźć wczoraj, po 24 godzinach od momentu rozpoczęcia akcji ratunkowej. Jak podkreśla BBC, nowożeńcy, którzy wybrali się w rejs Concordią w podróż poślubną, czekali na ratunek w swojej do połowy zalanej kajucie, wołając o pomoc i uderzając w ściany, dzięki czemu ratownicy mogli ich usłyszeć. Kilka godzin później w podobny sposób odnaleziona została kolejna osoba, członek załogi, Włoch, który niosąc pomoc innym, doznał poważnych obrażeń nóg. - Cały czas wierzyłem, że nadejdzie ratunek, przeżyłem 36 godzin koszmaru - mówił dziennikarzom Marrico Giampetroni. Jednak do tej pory nie wiadomo, co stało się z około 30 innymi osobami. W zatopionej części statku szukają ich nurkowie. Szef włoskiej straży przybrzeżnej zapewnił, że przeszukując przez całą noc wody w pobliżu statku, nie natknięto się na żadne ciało. Istnieje jednak obawa, że podczas przechyłu statku mogli oni wypaść za burtę, a następnie zostać przygnieceni przez kadłub. Bez specjalistycznego sprzętu płetwonurkowie nie mogą jednak kontynuować poszukiwań na dnie ze względu na ryzyko przechyłu statku.
Szef kompanii Costa Cruises Gianni Onorato zapewnił, że pasażerom rejsu zostanie udzielona wszelkiego rodzaju pomoc, w tym także w powrocie do domów.

Marta Ziarnik

Nasz Dziennik Poniedziałek, 16 stycznia 2012, Nr 12 (4247)

Autor: au