To się nazywa wielki hart ducha!
Treść
Justyna Kowalczyk zdobyła wczoraj brązowy medal 20. Zimowych Igrzysk Olimpijskich w Turynie! Polka fenomenalnie pobiegła na dystansie 30 km techniką dowolną, przegrywając jedynie z dwoma największymi znakomitościami tej dyscypliny, Czeszką Kateriną Neumannovą i Rosjanką Julią Czepałową. Sukces naszej reprezentantki nabiera jeszcze większego znaczenia, jeśli przypomnimy sobie jej dramatyczne przeżycia sprzed kilku dni, gdy na trasie 10 km techniką klasyczną zasłabła i straciła przytomność. W piątek pokazała jednak ogromny hart ducha, niezwykłą waleczność i ambicję, które zaowocowały historycznym sukcesem.
Swą przygodę z igrzyskami w Turynie Justyna Kowalczyk rozpoczęła od ósmego miejsca w biegu łączonym na 15 km. To był spory sukces, który dawał wielkie nadzieje na kolejne starty. Zwłaszcza 10 km klasykiem, który od dawna uważany był za koronny i ulubiony dystans pochodzącej z Kasiny Wielkiej zawodniczki. Tymczasem na 10 km było źle. Polka nie wytrzymała presji, mimo wielkiej ambicji i chęci na ósmym kilometrze zasłabła i straciła przytomność. Wszystko wyglądało dramatycznie, kolejne olimpijskie występy stały pod dużym znakiem zapytania. Kowalczyk jednak szybko wróciła do zdrowia, ale następny start - w sprincie - jej nie wyszedł. Nie zdołała awansować do ćwierćfinału, uzyskując dopiero 44. czas eliminacji. Mówiła wówczas, że jeszcze nie zdołała zapomnieć o przeżyciach z "10", że jest jej ciężko i po prostu smutno na sercu.
Wczoraj wystartowała na 30 km techniką dowolną. Najtrudniejszej, najbardziej wymagającej i morderczej konkurencji biegowej. Przed zawodami nie chciała wypowiadać się na temat swoich szans, trener Aleksander Wierietielny mówił po cichu o miejscu w piętnastce. Szkoleniowiec jednak nie ukrywał, że ważniejszy od lokaty będzie dobry bieg, który pozwoli jej uwierzyć w siebie i zapomnieć o niedawnych dramatycznych przeżyciach.
Polka z nadzieją wyruszyła na trasę, ale równocześnie - czego nie ukrywała - w przypadku jakichkolwiek problemów miała szybko z niej zejść. Tym razem jednak kłopotów nie było, od samego początku nasza zawodniczka biegła znakomicie, w swoim rytmie, pewnie i płynnie. Trener ze swymi pomocnikami kapitalnie przygotował narty, co jak zawsze było pierwszym kluczem do sukcesu. Drugim - forma i dyspozycja, także psychiczna, zawodniczki, która w piątek pobiegła nie tylko świetnie, ale i bardzo dojrzale taktycznie.
Od pierwszych kilometrów Polka była w czołówce, plasując się w okolicach 9.-10. miejsca. Stawkę otwierała jednak spora grupa, biegnąca razem. Nikt nie odważył się ruszyć ostrzej do przodu, dystans 30 km był ogromnym wyzwaniem, na którym trzeba było odpowiednio rozłożyć siły. Każda szarża mogła się źle skończyć. Kilometry mijały, a Kowalczyk - która nigdy przecież nie była specjalistką od 30 km - nadal spisywała się znakomicie i pozostawała w czołówce. Na 5 km przed metą Polka była już piąta. Na przedostatnim podbiegu zdecydowała się przyspieszyć. Podyktowała szybkie tempo, szeroka grupa zawodniczek zaczęła się rozciągać. Wpierw biegła obok czterech rywalek, po chwili pozostały już tylko dwie - ale znakomite - Czeszka Katerina Neumannova i Rosjanka Julia Czepałowa. Kowalczyk długo prowadziła, na kilometr przed metą było już pewne, że zdobędzie medal. Pytanie tylko brzmiało - jakiego koloru. W pasjonującym finiszu Polka nie była w stanie odeprzeć ataku utytułowanych przeciwniczek. Z prawej strony minęła ją niesamowicie szybka Neumannova, po chwili Czepałowa. Nasza reprezentantka minęła metę na trzecim miejscu, 2,1 s za Czeszką i 0,7 za Rosjanką. Zajęła wspaniałe trzecie miejsce, zdobyła brązowy medal olimpijski. Wykazała nie tylko wielkie umiejętności, ale i ambicję, hart ducha i wiarę godną wielkiego mistrza. - Wiedziałam, że jestem dobrze przygotowana na długi bieg, choć po ostatnich przeżyciach nie mogłam być pewna, jak wszystko będzie wyglądało. Cały czas biegło mi się znakomicie, przez 29 kilometrów i 800 m czułam się świetnie. Na ostatnich 200 m zabrakło mi sił, ale i tak jestem bardzo szczęśliwa - powiedziała nasza zawodniczka, uśmiechnięta od ucha do ucha.
Polka jak mało kto zasłużyła na sukces w Turynie. Po wszystkich przeżyciach, niemiłych słowach, jakie było jej dane usłyszeć po niepowodzeniu w biegu na 10 km od zawiedzionych kibiców (ich komentarze w internecie, niestety, czytała...), wczoraj udowodniła, jak znakomitą jest zawodniczką, jak ogromne ma możliwości i... jak wiele może jeszcze w tej dyscyplinie osiągnąć. Sama przyznała też, że mimo wyjątkowego sukcesu żadną gwiazdą nie jest, nie czuje się nią teraz i nie poczuje w przyszłości. To charakter i klasa sportowca z klasą.
Piotr Skrobisz
Źródło: "Nasz Dziennik" 2006-02-25
Autor: mj