To się nazywa mocna wiara!
Treść
Robert Korzeniowski zdobył wczoraj w Paryżu złoty medal lekkoatletycznych mistrzostw świata w chodzie na 50 km, pierwszy dla Polski na tej imprezie. Nasz reprezentant uzyskał czas 3:36,03 godz., najlepszy w historii tej konkurencji. - To był mój najciężej zdobyty medal - przyznał na mecie jeden z najlepszych sportowców globu.
Gdy przed wyjazdem naszej reprezentacji na paryskie zawody prezes PKOL Irena Szewińska mówiła, iż plan minimum zakłada zdobycie jednego medalu, wiadomo było, iż ma na myśli Roberta Korzeniowskiego. Fenomenalny, bo takiego słowa użyć można, lekkoatleta krakowskiego Wawelu przyzwyczaił nas bowiem do tego, że w każdych zawodach o wielką stawkę jest najlepszy, bije rywali i zdobywa miejsca na najwyższym stopniu podium. Czy olimpiada, czy mistrzostwa świata, czy Europy - wszędzie, bez różnicy, Korzeniowski był już najlepszy i wierzyliśmy mocno, że i teraz nie stanie się inaczej. I tak było. Choć z mocniejszym niż zwykle dreszczykiem emocji.
Od pierwszych kilometrów wczorajszych zawodów krakowianin maszerował w ścisłej czołówce. Na początku było w niej siedmiu zawodników, później została tylko piątka - obok Polaka trzech Rosjan: German Skurygin, Aleksiej Wojewodin i Denis Niszegorodow oraz Niemiec Andreas Erm. Kiedy tuż przed półmetkiem Korzeniowski przyspieszył i oderwał się od rywali, ten ostatni próbował dotrzymać mu tempa, ale nie zdołał. Polak zyskiwał przewagę, która ciągle rosła. Pod koniec zawodów niespodziewanie mocno przyspieszył jednak Skurygin. Pięć kilometrów przed metą niebezpiecznie zbliżył się do Polaka. Wtedy wydawało się nawet, że nasz reprezentant słabnie. - W tym momencie musiałem uwierzyć, że to już ostatnie metry, że do mety nie jest daleko. Musiałem też przeobrazić się z "pięćdziesiątkarza" w "dwudziestkarza" i finiszować jak na dystansie 20 km. Pomogli mi też kibice, zarówno polscy, jak i francuscy. Gdy Skurygin był blisko, słyszałem okrzyki: "Robert, on cię dochodzi. Musisz jeszcze raz ruszyć, bo to przecież ty masz dziś wygrać" - przyznał nasz mistrz w wywiadzie udzielonym TVP.
I Korzeniowski przyspieszył. Rosjanin nie wytrzymał presji - próbując doścignąć Polaka, przekroczył przepisy, dostał ostrzeżenie i musiał zwolnić. A nasz zawodnik swoim, ale kapitalnym tempem doszedł do mety na pierwszym miejscu. Z fantastycznym, rekordowym czasem. - Każdy medal smakuje inaczej, ma inną historię i inną dramaturgię, ale przyznam, że ten dzisiejszy zdobyłem po najcięższej walce. Nigdy jeszcze tak mocno nie rywalizowałem o złoto. Nigdy nie wydarłem go w samej końcówce - powiedział mistrz świata.
Trzykrotny mistrz, bo poprzednie tytuły zdobył w 1997 roku w Atenach i w 1999 roku w Edmonton. Jeśli do tego dodać trzy złote medale olimpijskie (Atlanta i Sydney) oraz dwa mistrzostwa Europy, widać jak na dłoni, że mamy do czynienia ze sportowcem wyjątkowym, wybitnym i jedynym.
A wczorajszy medal Korzeniowskiego był szesnastym zdobytym przez Polaków na lekkoatletycznych mistrzostwach świata. Wśród nich jest siedem z najcenniejszego kruszcu: trzy pana Roberta i po jednym Zdzisława Hoffmanna, Edwarda Sarula, Wandy Panfil i Szymona Ziółkowskiego.
Wyniki chodu na 50 km: 1. Robert Korzeniowski (Polska) 3:36.03 godz. (rekord świata), 2. German Skurygin (Rosja) 3:36.42, 3. Andreas Erm (Niemcy) 3:37.46, 4. Aleksiej Wojewodin (Rosja) 3:38.01, 5. Denis Niszegorodow (Rosja) 3:38.23, 6. Jesus Angel Garcia (Hiszpania) 3:43.56, 7. Roman Magdziarczyk (Polska) 3:44.53, 8. Trond Nymark (Norwegia) 3:46.14.
Piotr Skrobisz
Nasz Dziennik 28-08-2003
Autor: DW