Przejdź do treści
Przejdź do stopki

To są właśnie ci ludzie

Treść

Przez całe wakacje w sali wystawienniczej Instytutu Pamięci Narodowej w Lublinie obejrzeć można świeżo otwartą wystawę pt. "Twarze lubelskiej bezpieki". To ważna ekspozycja dotycząca m.in. kolebki komunistycznego aparatu represji w Polsce. W tzw. Polsce Lubelskiej formowały się na sowiecką modłę służby stosujące terror jako podstawę nowego porządku społecznego.

Ukrywanie przez lata prawdy o tamtych czasach sprawia, że często można jeszcze usłyszeć pogląd, iż Polskę podbili w 1939 r. hitlerowcy, a wyzwoliła w 1945 r. Armia Czerwona. Nic dziwnego, skoro nawet telewizja publiczna wznawia co chwilę propagandowy serial "Czterej pancerni i pies" czy przygody agenta NKWD o pseudonimie J-23. Tymczasem prawdę o tym, co przyniosło Polakom to "wyzwolenie", ukazują odkrywane dopiero dziś komunistyczne zbrodnie.

Twarze ober-ubeków
- Wystawa służy temu, żeby wymazywać kolejne białe plamy z najnowszej historii Polski - przedstawia założenia ekspozycji dr Sławomir Poleszak, jeden z jej twórców. - Ukazało się już co najmniej kilkadziesiąt książek, kilkaset artykułów naukowych, które dotyczą badań nad aparatem represji w Polsce Ludowej. Natomiast zawsze musimy pamiętać, że za konkretne działania, za konkretne decyzje, za konkretne zbrodnie odpowiadają konkretni ludzie. To są właśnie ci ludzie, którzy w latach 1944--1990 pełnili kierownicze funkcje w aparacie bezpieczeństwa.
Wystawa przygotowana przez pracowników Okręgowego Biura Edukacji Publicznej IPN w Lublinie koncentruje się na najwyższych w hierarchii służbowej funkcjonariuszach lubelskiej bezpieki. Pokazano wizerunki i przebieg służby 52 czołowych przedstawicieli wojewódzkich struktur resortu bezpieczeństwa. Znalazły się tu zdjęcia i informacje na temat szefów i zastępców szefa Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego, komendantów i zastępców ds. bezpieczeństwa Milicji Obywatelskiej w Lublinie, a także szefów i zastępców szefa Wojewódzkiego Urzędu Spraw Wewnętrznych. Zaprezentowano również sylwetki naczelników wydziałów SB odpowiedzialnych za największe represje wobec społeczeństwa.
- Ludzie ci odpowiadali za różne operacje, pozyskiwanie tajnych współpracowników, doprowadzanie do zdrad. Oni spotykali się z tajnymi współpracownikami, kreślili dokładne plany, co agenci mają robić, by pozyskać zaufanie najbliższego otoczenia, by wprowadzić w potrzask oddział partyzancki, czy rozpracować swoich najbliższych kolegów - wskazuje dr Poleszak. - Ci ludzie przestają być anonimowi dla szerszego grona odbiorców, mają konkretne twarze, nazwiska i przebieg służby. Wiemy, za jakie czyny odpowiadali, kierując podległymi sobie placówkami.

Weszli w buty gestapo
Resort bezpieczeństwa komunistycznej Polski był jedną z najwcześniej zorganizowanych agend Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego (PKWN), co świadczy o jego kluczowej roli w powstającym systemie władzy. Grupa założycielska pod komendą kpt. Kazimierza Sidora pojawiła się w Chełmie już 22 lipca 1944 roku. Po trzech dniach przybył szef resortu Stanisław Radkiewicz w towarzystwie dwóch oficerów NKWD - ppłk. Bielajewa, doradcy do spraw organizacyjnych, i ppłk. Szklarenki, łącznika z NKWD. Faktycznym ośrodkiem decyzyjnym, a także panem życia i śmierci na "wyzwolonych" ziemiach polskich stało się NKWD wspierane przez zawsze lojalne struktury Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego. Sytuacja ta została "zalegalizowana" przez bezprawne i zbrodnicze porozumienie PKWN zawarte z rządem ZSRS 26 lipca 1944 roku.
Po błyskawicznym zorganizowaniu centrali resortu "bezpieczeństwa" rozpoczęto tworzenie sieci placówek terenowych na obszarach zajmowanych przez Armię Czerwoną. I tak na początku sierpnia powstał pierwszy Wojewódzki Urząd Bezpieczeństwa Publicznego w Lublinie, we wrześniu - w Rzeszowie i Białymstoku, w połowie listopada - w Sandomierzu, a pod koniec listopada - WUBP dla województwa warszawskiego.
Gdy Armia Czerwona rozpoczęła w 1945 r. ofensywę styczniową, resort liczył już 2500 funkcjonariuszy gotowych u boku NKWD do pacyfikacji polskiego podziemia niepodległościowego i sterroryzowania społeczeństwa. Od początku w strukturze resortu najważniejszy był wydział operacyjny zajmujący się likwidacją podziemia niepodległościowego, uznawanego przez komunistów za wroga numer jeden.
Na lubelskiej wystawie obejrzeć można twarze ludzi, którzy organizowali niejako od podstaw lubelski aparat represji. Jednym z priorytetowych działań było uruchomienie całej sieci więzień i katowni, często w oparciu o infrastrukturę pozostawioną przez gestapo. Symbolem ciągłości hitlerowskiej i sowieckiej okupacji Polski stało się więzienie na Zamku Lubelskim i baraki obozu koncentracyjnego na Majdanku, opuszczone przez Niemców i natychmiast zajęte przez komunistów.
Pierwszymi kierownikami wojewódzkiego UB w Lublinie byli kolejno: Henryk Palka, Teodor Duda i Stanisław Szot. W swojej błyskawicznej karierze Ukrainiec Duda kierował do 1953 r. wojewódzkimi urzędami bezpieki w Lublinie, Rzeszowie, Krakowie i Łodzi. Nie da się dziś policzyć, ilu polskich patriotów zginęło w tym czasie w tych katowniach.
Następca Dudy w Wojewódzkim Urzędzie Bezpieczeństwa Publicznego w Lublinie Stanisław Szot 14 listopada 1944 r. podpisał zbrodniczy rozkaz o przekazywaniu żołnierzy Armii Krajowej i Narodowych Sił Zbrojnych "aresztowanych za działalność przeciw PKWN i Armii Czerwonej, a którzy z różnych względów nie mogą być sądzeni", a więc bez dowodów winy, w ręce NKWD. "Ile i kogo konkretnie z aresztowanych wydać, należy uzgodnić na miejscu z przedstawicielem Armii Czerwonej" - pisał w haniebnym rozkazie Szot.
Stanisław Szot nie poczuwa się do jakiejkolwiek winy za wydawane wówczas decyzje. Mało tego, jeszcze niedawno bywał zapraszany przez środowiska - jak na przykład Towarzystwo Przyjaciół Ostrowa Lubelskiego - dla których czas zatrzymał się w latach 80. ubiegłego wieku, do wygłaszania historycznych wykładów dla młodzieży!

Uczniowie NKWD
Jedną z bardziej krwawych postaci pokazanych na lubelskiej wystawie jest Mikołaj Lachowski, "absolwent" kujbyszewskiej szkoły NKWD, który na czele powiatowego UB w Zamościu zwalczał podziemie niepodległościowe na Zamojszczyźnie.
Na początku sierpnia 1944 r., a więc po upływie niespełna dwóch tygodni od przyjęcia napisanego w Moskwie "manifestu lipcowego", pierwszych 130 specjalnie wyszkolonych w szkole NKWD w Kujbyszewie funkcjonariuszy bezpieki rozpoczęło działalność na terenie Polski. W tym samym czasie na Wschód "po naukę" ruszyła kolejna, licząca już 180 osób, grupa przyszłych ubeków. "Kujbyszewiacy" byli najważniejszą grupą wśród pracowników resortu. Nosili specjalne mundury podkreślające ich związki z Sowietami. Odznaczali się też sowiecką bezwzględnością i okrucieństwem.
Gdy 3 lutego 1945 r. w Zarzeczu na Zamojszczyźnie Lachowski serią z pepeszy zastrzelił zatrzymanych na przyjęciu weselnym trzech członków Batalionów Chłopskich - Czesława Byka, Jana Kawalę i Eugeniusza Burcona, tak wyjaśniał tę zbrodnię: "W tej wsi w biały dzień zastrzelili jednego z naszych. Ja sobie przyrzekłem, że za to zabiję dziesięciu".
Pod osobistym dowództwem Lachowskiego zbrodnicze działania zamojskiego UB nabrały tempa. Pod jego osobistym kierownictwem 18 kwietnia 1945 r. przeprowadzono wspólną polsko-sowiecką akcję przeciwko żołnierzom AK w Łabuńkach pod Zamościem, zabijając 9 osób. Dwa dni później nastąpiła wielka obława NKWD, Urzędu Bezpieczeństwa, Ludowego Wojska Polskiego w okolicach Szczebrzeszyna.
"Akcję przeprowadzono w sposób bestialski, zabijając 7 osób i raniąc kilkanaście. Dwu osobom psy rozerwały brzuchy, powodując przez to ich śmierć" - donosiło konspiracyjne pismo "Zerwijmy pęta".
O masowych pacyfikacjach polskich wsi na Lubelszczyźnie donosił rządowi polskiemu w Londynie w depeszy z 7 maja 1945 r. Stefan Korboński. "Pacyfikacja przy użyciu czołgów i samolotów objęła powiat Włodawa" - pisał Korboński. "Walki z otaczanymi i broniącymi się oddziałami leśnymi pod Wolą Wereszczyńską (Chełm), Wólką Kańską, Wojnikami, Siedliszczem (Krasnystaw), obławy całymi gminami Hrubieszów, walka koło Miętkiego (Zamość) i Biłgoraj - dwie walki. Z ludności cywilnej w powiecie Zamość i gminie Sułów aresztowano 64, zabito 3; w gminie Radecznica aresztowano 27, zabito 3, Zwierzyniec - aresztowano 45, zabito 8; w Łabuni aresztowano 40, zabito 9; Turobin - aresztowano i zabito 23. 18 kwietnia rozstrzelano w Siedlcach 24 przygodnie złapanych mężczyzn...".
Na wystawie można przyjrzeć się twarzom innych uczestników tamtych wydarzeń jak np. Bronisława Gallanta, szefa powiatowej bezpieki w Biłgoraju w latach 1945-1948. Lachowski w 1957 r. wyjechał do ZSRS, Gallant spoczywa w alei zasłużonych na głównej lubelskiej nekropolii.

Walka z Kościołem
Po rozprawieniu się komunistów z podziemiem niepodległościowym przyszła kolej na Kościół. Na lubelskiej wystawie można zobaczyć jednego z prominentnych wykonawców antykościelnej polityki władz PRL gen. Czesława Wiejaka. Inteligentny, po studiach i szeregu specjalistycznych szkoleniach, jak Kurs Przeszkolenia Oficerów BP w Katowicach, Roczna Szkoła Oficerów Centrum Wyszkolenia MBP w Legionowie czy Kurs Doskonalenia Kadr Kierownictwa SB MSW, został skierowany do kluczowego dla komunistów zadania, jakim było rozbijanie polskiego Kościoła.
Przedstawiona przez organizatorów wystawy charakterystyka Wiejaka nie pozostawia wątpliwości, że był cenionym funkcjonariuszem. "Dokonał osobiście 5 pozyskań tajnych współpracowników o dużych możliwościach operacyjnych... Posiada dar nawiązywania rozmów, podtrzymywania tematu i kierowania dyskusją w rozmowach z księżmi i w czasie spotkań z TW" - pisali o nim przełożeni. Awansowany do stopnia podpułkownika, na wystawie przedstawiony jest w galowym mundurze z piersią pokrytą medalami i odznaczeniami.
Mimo takich predyspozycji i specjalistycznego przygotowania porażką zakończyła się np. próba werbunku przez Wiejaka w 1962 r. jako tajnego współpracownika ks. Waleriana Słomki, późniejszego wybitnego profesora teologii duchowości z KUL. Szanse "pozyskania go do współpracy" Wiejak, wówczas starszy oficer operacyjny Wydziału III, widział w fakcie, "iż bardzo zależy mu na wyjeździe do Włoch z uwagi na przygotowania do habilitacji".
Po kilku rozmowach z ks. Słomką Wiejak raportował: "Zachowanie się wymienionego i ton rozmowy wskazują na to, że pozyskanie go jest niemożliwe i że nie zrezygnuje on z aktywności duszpasterskiej. W tej sytuacji zachodzi potrzeba zrealizowania przedsięwzięć, które utrudniłyby mu awans naukowy i skompromitowałyby go jako kapłana".
Czesław Wiejak pracował w strukturach UB, SB i WSW do 1990 roku. Od 1981 r. był zastępcą szefa SB w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych.

Tych oczu nie zapomnę
Zdaniem historyków z lubelskiego IPN, dzięki wystawie ludzie komunistycznego aparatu represji przestali być anonimowi, mają konkretne twarze, imiona, nazwiska, przebieg kariery zawodowej. Jednak nieomal wszyscy z przybyłych na otwarcie wystawy kombatantów i osób represjonowanych nie byli w stanie przypomnieć sobie żadnej z pokazanych twarzy.
- Najpierw trzymali mnie na Szopena, a potem wywieźli do Kraśnika i tam dopiero wałkowali. A tu ubeków kraśnickich nie ma - mówi Marian Pawełczak, ps. "Morwa", partyzant z oddziału Hieronima Dekutowskiego "Zapory". - Zresztą i nazwiska ich zapomniałem. Dobrze pamiętam tych siepaczy, strażników z więzienia we Wronkach. Najgorsi byli ci, co z Francji przyjechali, bo chyba mścili się na nas za swoją głupotę, że zamienili kapitalistyczną Francję na komunistyczną Polskę.
- Po tylu latach twarzy się już nie pamięta, ale ich oczy, spojrzenie - tak, stale mi towarzyszą. To są oczy ludzi na tych zdjęciach - mówi pani Karolina Krzysztoń z domu Bożek, przewodnicząca Stowarzyszenia Żołnierzy Oddziałów Partyzanckich Okręgu Lubelskiego "Wolność i Niezawisłość", która w 1949 r. jako 19-letnia dziewczyna została skazana za pomoc oddziałom partyzanckim WiN Antoniego Saneckiego "Piata" i Piotra Smagały "Sroki" na pięć lat więzienia. - To byli tacy kaci, że jak bili, to na zmianę, jeden się zmęczył, to zastępował go drugi. Ustawiali nas na stójce, a w tym czasie jedli. Staliśmy tak godzinami, nogi popuchnięte. Jak się człowiek ruszył, to wstawał taki od stolika, podchodził, skopał i wracał na miejsce. Tych oczu, spojrzeń nie da się zapomnieć - opowiada wzruszona kobieta.
- Ze swoich oprawców żadnego nie poznaję - mówi sędziwy Marian Chmielewski, skazany w 1947 r. na 15 lat więzienia, a w 1952 r. na drugie 15 lat. - Dwóch sędziów mnie sądziło na Zamku w Lublinie za przynależność do Armii Krajowej. U "Zapory" byłem.
Okazuje się jednak, że pan Marian dobrze zna niektórych wysokich funkcjonariuszy resortu z ostatnich lat PRL.
- Pracowałem w spółdzielni mieszkaniowej LSM, dlatego znam tych wszystkich dygnitarzy - mówi. - Powinno się im zabrać te uprzywilejowane emerytury po 7 tys. zł i więcej, a pozostawić 600 zł, żeby mieli na życie. Choć i na to nie zasłużyli, dosyć w życiu nakradli - dodaje.

Oni mają się za dobrze
Wielu kombatantów i represjonowanych wyrażało rozczarowanie, że nie spotkali na wystawie oficerów SB, z którymi mieli osobisty kontakt, a jedynie kadrę dowódczą resortu bezpieczeństwa.
- W latach 80. siedziałem w więzieniu w Hrubieszowie i wiem, że nie było tak tragicznie jak w latach stalinowskich, ale chciałbym tu zobaczyć funkcjonariusza, który nachodził mnie do 1989 r. - mówi Wojciech Zerndt, który w 1982 r. został skazany na półtora roku więzienia, a obecnie jest członkiem Stowarzyszenia Represjonowanych w Stanie Wojennym. - Uważam, że ta wystawa jest za wygodna dla funkcjonariuszy z lat 80. Bo ubecy z lat 40. i 50. już nie żyją albo stoją nad grobem, a ci mają się dobrze, biorą ogromne pieniądze. W 1987 r. zniszczyli mnie finansowo, bo nie dostałem zezwolenia na prowadzenie działalności rzemieślniczej. To był czas, kiedy Kuroń prowadził rozmowy z władzami na temat Okrągłego Stołu.
- Ci ludzie niszczyli innych, nasze rodziny, społeczeństwo, dlatego ta wystawa powinna stanąć na placu Litewskim w centrum Lublina - postuluje Wojciech Zerndt. - Ludzie "Solidarności", a zwłaszcza z naszego stowarzyszenia, przypilnowaliby jej w nocy. Sam deklaruję taki dyżur - dodał.
- Wystawa przyjęła taki kształt, aby mogła przez kilka lat być wystawiana w wielu miastach Lubelszczyzny - tłumaczy dr Rafał Wnuk, naczelnik Biura Edukacji Publicznej lubelskiego IPN.
Ekspozycja w sali wystawienniczej lubelskiego IPN na ul. Szewskiej potrwa do końca sierpnia br. Powinna stanowić jeden z żelaznych punktów letniego zwiedzania Lublina, gdzie ponad 60 lat temu rodził się komunistyczny aparat represji w Polsce. Wstęp bezpłatny.
Adam Kruczek

"Nasz Dziennik" 06.07.07

Autor: aw