Przejdź do treści
Przejdź do stopki

To przyszłość narciarstwa

Treść

Rozmowa z Dagmarą Krzyżyńską, reprezentantką Polski w skicrossie

Przed Panią nowe, nie lada wyzwanie - pierwszy sezon w skicrossie, dyscyplinie, która zamierza zdobyć serca sportowych kibiców i ma na to spore szanse.
- To prawda. Przyznam szczerze, że decydując się na zakończenie alpejskiej kariery, nie sądziłam, że moje losy tak się potoczą. Dopiero pod koniec ubiegłego sezonu dowiedziałam się, że skicross staje się konkurencją olimpijską i z tego powodu zostanie utworzona polska kadra. Postanowiłam spróbować swych sił i... natychmiast się wciągnęłam. Wkrótce, 22 i 23 listopada, czekają mnie pierwsze starty w prestiżowej serii X-Games, sama jestem ciekawa, jak wypadną.

Niektórzy już dziś uważają, że skicross może w niedługim czasie stać się jedną z najpopularniejszych konkurencji narciarskich.
- I myślę, że mają rację. Specyfika tego sportu polega bowiem na tym, że nie jeździ się samemu, tylko w czwórkach. Wspólnie startujemy, potem walczymy na trudnej, pełnej skoków, muld, zakrętów, band trasie. Co chwilę coś się dzieje, zdarzają się upadki, sytuacje niekiedy mrożące krew w żyłach. Rywalizacja trwa prawie cały dzień, od rana do późnego popołudnia. Chcąc awansować do finałowej czwórki, trzeba czasami zaliczyć 10-12 przejazdów, co jest niezwykle atrakcyjne dla kibica. W narciarstwie alpejskim, jeśli jakiś fan przyjeżdża zobaczyć swojego ulubionego zawodnika, widzi go najwyżej dwa razy. I tyle. Tutaj może mu się przyglądać cały dzień, obserwować jego rywalizację z przeciwnikami i samym sobą, razem z nim przeżywać wydarzenia na trasie.

Pod koniec ubiegłego sezonu miała już Pani okazję wystartować w mistrzostwach Czech - które mają bogate tradycje w tej dyscyplinie - i to z całkiem dobrym skutkiem.
- No tak, zdobyłam wicemistrzostwo tego kraju w niecodziennych okolicznościach. Finał był bowiem dramatyczny: z całych sił starałam się dobrze wystartować, udało się, ale cały czas walczyłam bark w bark z jedną z rywalek. Po pierwszym skoku wywróciłam się i już myślałam, że to koniec marzeń. Tymczasem w całym tym tumulcie usłyszałam krzyk taty, żebym się szybko zbierała, bo dwa zakręty dalej leżą wszystkie zawodniczki. I taki też jest ten sport. Nie można w nim się poddawać, trzeba walczyć do końca, bo nawet tuż przed metą mogą się wydarzyć niespodziewane rzeczy.

I to Panią w skicrossie fascynuje?
- Jak się go ogląda z boku - przeraża. Ten pęd, ścierające się łokciami cztery osoby, ogromne skoki mogą napędzić strachu, naprawdę. Ale jak już się stanie na starcie, człowiek o tym w ogóle nie myśli. Liczy się tylko, aby jak najlepiej wyjść ze startu, bo to daje świetną sytuację wyjściową i pozwala marzyć o wysokim miejscu. Adrenalina jest niesamowita, to fakt, emocje również.

Jakie cechy trzeba mieć, aby ten sport uprawiać?
- Ja miałam za sobą duże, 11-letnie doświadczenie z narciarstwa alpejskiego, a co za tym idzie - objeżdżanie, umiejętność przewidywania pewnych sytuacji, determinację. Skicross wymaga jednak również pewnej dozy... szaleństwa, bo trzeba mieć lekko wyłączoną lampkę obaw i niepewności. Poza tym to zabawa dla ludzi odważnych, potrafiących przełamać granice swych możliwości, szybkich, sprytnych i cwanych. Nie walczy się przecież tylko ze sobą, czasem z trasą, lecz i trzema rywalami.

Gdzie tkwiły największe różnice w przygotowaniach do sezonu?
- Zajęcia ogólne, czyli np. szybkość, wytrzymałość, gibkość, były podobne do treningów alpejskich. Duży nacisk kładliśmy natomiast na start z bramek, w grupie, bo to jest zdecydowana nowość. Na specjalnie przygotowanych snowparkach ćwiczyliśmy skoki, które są jednym z głównych elementów rywalizacji. A jeśli chodzi o zmiany, to dotyczą one także stroju. Trzeba być mocno obudowanym, ja mam na sobie tzw. żółwia chroniącego całą górną część ciała. To na wypadek, gdyby jakaś rywalka przypadkowo skoczyła mi na plecy. Oglądałam dużo filmów z zawodów, zdarzało się, że zawodnicy odpychali się, wkładali kijki między nogi, słowem - stosowali różne metody dalekie od sportowych. Pewnie, sędziowie takich delikwentów surowo karali, ale bywało groźnie.

Jakie zatem cele stawia Pani przed sobą na ten pierwszy w historii sezon skicrossu?
- Ciężko cokolwiek powiedzieć po samych treningach, trzeba poczekać na zawody. Możemy bowiem ostro pracować, ćwiczyć gigant czy skoki, ale i tak nie możemy skorzystać z pełnowymiarowej trasy, bo takie są przygotowywane pod kątem danych zawodów. Głównymi treningami będą zatem starty i im ich więcej, tym lepsze obycie, objeżdżenie, pewność siebie i rutyna. Dlatego w najbliższym sezonie chcemy zaliczyć jak najwięcej imprez, czy to Pucharu Świata, Europy, czy mistrzostw Czech, których reprezentanci zaliczani są do absolutnej czołówki. A co do konkretnych celów - mam nadzieję być wysoko. Cóż, wychodzę z założenia, że trzeba podnosić sobie poprzeczkę. Ucieszy mnie, i to bardzo, czwórka PE i ósemka PŚ. To byłby świetny wynik.

Dziękuję za rozmowę.
Piotr Skrobisz
"Nasz Dziennik" 2007-11-15

Autor: wa