To próba kneblowania
Treść
Z Hanną Wujkowską, lekarzem, bioetykiem, doradcą ds. rodziny w rządzie Kazimierza Marcinkiewicza i doradcą ministra edukacji w rządzie Jarosława Kaczyńskiego, rozmawia Magdalena M. Stawarska
Chyba zaskoczył Panią ten list?
- Nie mogę zrozumieć tego, że mam stawić się przed komisją merytoryczną za jedno zdanie w felietonie, które zawiera prawdę popularnonaukową dostępną dla każdego w internecie. Chodzi o to, że napisałam, iż "wirusy zapalenia wątroby i HIV przenoszą się drogą krwi. Niestety, istnieje możliwość wystąpienia zjawiska 'okienka serologicznego', kiedy to pomimo ujemnych testów wirus we krwi się znajduje i ta krew jest niebezpieczna dla potrzebujących". To zdanie jest prawdziwe. Ponieważ jest to felieton, przekazuję własny pogląd na dany temat. Czytelnik sam osądza, czy zgadza się z takim spojrzeniem na sprawę, czy też nie. Zaskakuje mnie również to, że pan Włodarczyk uważa, iż napisałam artykuł jako lekarz, a ja piszę jako felietonista Hanna Wujkowska.
W swoim artykule zamieszczonym w "Pulsie" dr Andrzej Włodarczyk, szef Okręgowej Izby Lekarskiej, stawia Pani jako najcięższy zarzut "naruszenie kodeksu etyki lekarskiej". O dziwo, ma się Pani stawić przed komisją merytoryczną zajmującą się transfuzjologią, a nie przed komisją etyczną.
- Z komisją etyczną można by porozmawiać, czy został naruszony Kodeks Etyki Lekarskiej. Natomiast stawiając mnie przed komisją merytoryczną, w przypadku kiedy nie jestem transfuzjologiem, tylko lekarzem internistą i zajmuję się leczeniem ludzi starszych, umierających, chce mi się co wykazać? Felieton nie jest artykułem medycznym. Komisja złożona z transfuzjologów ma zająć się cenzurą tekstu? Nie rozumiem.
Obawia się Pani pozbawienia prawa do wykonywania zawodu?
- Oczywiście nie muszą mi od razu odbierać prawa wykonywania zawodu. Najpierw mogą mnie wysłać na "nauki", jeśli by komisja uznała, że po prawie dwudziestu latach od otrzymania dyplomu, posiadania II stopnia specjalizacji z chorób wewnętrznych nie jestem przygotowana do zawodu. Przecież to typowa szykana. Już raz straciłam pracę za poglądy, chociaż zarzuty postawione mi wówczas były całkiem inne. Po dwóch latach sąd pracy orzekł, że zwolniono mnie z naruszeniem przepisów prawa pracy, ale tamtego stanowiska, tj. dyrektora ZOZ, już nie odzyskałam. Obawiam się, że i teraz może być podobnie, ale konsekwencje znacznie gorsze, gdyż dotyczą wykonywania zawodu lekarza, czyli mojego powołania życiowego.
A co faktycznie chciała Pani przekazać w swoim felietonie?
- Myślę, że czytelnicy odkryli te intencje. Osobiście nie zgadzam się na to, aby rzeczy stały na głowie. Są miejsca przeznaczone do różnych celów, nie wszystko robimy w każdym miejscu. Jak młodemu człowiekowi pomóc w rozróżnieniu, co należy, a co nie? Istnieją pewne sfery szczególne. W moim przekonaniu szczególnym szacunkiem należy darzyć osoby darczyńców, np. krwi. Te osoby powinny mieć przede wszystkim możliwość, aby czynić to celowo (bez żadnej manipulacji) i w odpowiednich warunkach, tzn. w punktach specjalnie do tego stworzonych. Chyba że jest czas wojny lub kataklizmu, kiedy działamy w warunkach przymusowych. W moim przekonaniu atmosfera, która towarzyszy Przystankowi Woodstock, jest atmosferą służącą innym celom, głównie zabawie. Niekiedy też niestety, o czym informują nas media, ta zabawa źle się kończy. Osobiście nie jestem za łączeniem tak różnych jakości. Artykuł 54 Konstytucji gwarantuje mi taką wolność wypowiedzi. Skorzystałam z tej wolności i dziwię się, że w demokratycznym państwie mam mieć założony knebel na usta, co już było i nazywało się komuną.
Dziękuję za rozmowę.
"Nasz Dziennik" 2007-09-11
Autor: wa