To nie są prywatne sprawy
Treść
Z Dorotą Arciszewską-Mielewczyk, senator Prawa i Sprawiedliwości, przewodniczącą Powiernictwa Polskiego, rozmawia Anna Ambroziak Dziś rusza Pani proces ze Związkiem Wypędzonych Eriki Steinbach... - Sprawa dotyczy wydania przeze mnie i rozesłania wśród niemieckich parlamentarzystów ulotki nawiązującej do tragicznych losów i przedstawiającej kolejno: wizerunek średniowiecznego rycerza, postać esesmana i twarz pani Eriki Steinbach. Nie zapominajmy, że ojciec pani Steinbach był żołnierzem niemieckim, a więc najeźdźcą, a jego córka jest przewodniczącą Związku Wypędzonych, którego twórcami i w którego władzach zasiadali politycy związani z NSDAP. Pod tymi wizerunkami umieściłam cytat z wypowiedzi Hitlera, który zaczynając wojnę, mówił o roszczeniach terytorialnych wobec Polski. Tylko w cytowanym zdaniu zamiast wyrażenia "roszczenia terytorialne" użyłam określenia "roszczenia materialne", bo o takich pani Steinbach mówi. Jeżeli ten proces wygram, będę się bardzo cieszyć, jeżeli będzie dla mnie negatywny, będę dalej się odwoływać. Po wyczerpaniu drogi przed sądami niemieckimi skieruję sprawę do Strasburga. Sądy niemieckie nie mogą pacyfikować działalności polskich stowarzyszeń tylko dlatego, że w dyskursie historycznym chcą rozstrzygać, kto ma rację. To są sprawy bardzo ważne, które powinny być rozstrzygane na najwyższym szczeblu. A Związek Wypędzonych nie powinien obrażać Narodu Polskiego i upominać się o zadośćuczynienie. Powinien uderzyć się w piersi, pamiętając o tym, czym była druga wojna światowa. Chociaż cały czas mam nadzieję, że sąd niemiecki pójdzie po rozum do głowy i rozważy moje argumenty. Pani Steinbach jest politykiem, a my, politycy, musimy się liczyć z różnymi opiniami na temat naszej działalności. Jak traktuje Pani same działania prawne ze strony Eriki Steinbach? - Jako próbę zamknięcia nam ust. To próba dobicia wszystkich tych osób, które krytycznie wypowiadają się na temat poczynań pani Steinbach i Związku Wypędzonych, a w ważnej społecznie sprawie mają coś istotnego do powiedzenia. To pokazuje, jak wygląda dyskusja w Unii Europejskiej i podejście do niej niemieckich sądów. Marszałek Senatu Bogdan Borusewicz nie wydał Pani paszportu dyplomatycznego, uzasadniając to tym, iż jest to Pani prywatna sprawa... - Jestem tym zbulwersowana. Przez dwanaście lat bycia parlamentarzystką nie spotkałam się z odmową paszportu dyplomatycznego. Gdybym wiedziała, że pan marszałek tak postąpi, to bym w ogóle go o to nie prosiła, bo to jest żenujące. Nie zgadzam się z tą decyzją. Mówienie o tym, że to nie pan marszałek mnie tam wysyła i tej zgody mi nie udziela, i że to moja prywatna sprawa, jest nieporozumieniem. Dlatego że obrona nas przed roszczeniami, o których mówi Związek Wypędzonych, i dobre imię Rzeczypospolitej jest sprawą nas wszystkich. Bo to my wszyscy z naszych podatków będziemy Niemcom te odszkodowania płacić. Poprzez swoją ulotkę i symbole tam zawarte chciałam przekazać tendencje, jakie wynikają z retoryki pani Steinbach, i posłużyłam się symbolami, które są związane z parciem na Wschód. I uważam, że mam do tego prawo, bo występuję w społecznej sprawie, a pani Steinbach nie powinna się obrażać, tylko przyjąć, że jest narażona na krytykę jako polityk, który taką, a nie inną politykę stosuje. Obecny rząd ma doktrynę następującą: to są wasze prywatne sprawy, radźcie sobie sami. To jest bardzo niebezpieczne wobec tej retoryki, którą stosuje Związek Wypędzonych. Pan marszałek zapomniał też, że nie załatwiamy tu swoich prywatnych spraw, tylko bronimy sprawy Polski. Dziękuję za rozmowę. "Nasz Dziennik" 2008-12-04
Autor: wa