To nie były wolne wybory
Treść
Brutalne rozprawienie się prezydenta Alaksandra Łukaszenki z opozycją zaskoczyło Europę. Choć białoruski reżim jest oskarżany o sfałszowanie wyborów, to nikt się nie spodziewał, że milicja zatrzyma aż siedmiu spośród dziewięciu kandydatów na prezydenta uczestniczących w niedzielnej manifestacji w Mińsku. Wielu innych demonstrantów brutalnie pobito i wtrącono do aresztów. Przeciwko zatrzymaniom protestują władze Unii Europejskiej i przywódcy wielu państw.
- Wydarzenia na Białorusi są oburzające - skomentował rozpędzenie przez białoruską milicję wielotysięcznej manifestacji, kwestionującej wynik prezydenckich wyborów i zatrzymanie kandydatów opozycji, szef Parlamentu Europejskiego Jerzy Buzek. Ale - jak dodał - trzeba sprawdzić wszelkie okoliczności tego wydarzenia. Powołując się na byłego opozycjonistę na Białorusi Aleksandra Milinkiewicza, Buzek poinformował, że część wydarzeń, do jakich doszło w Mińsku, sprowokowały służby państwowe po to, żeby w pewnym sensie skompromitować opozycję.
Oprócz licznych zatrzymań doszło także do bardzo wielu przypadków brutalnych pobić demonstrantów przez milicję. Aresztowano aż siedmiu spośród dziewięciu kandydatów opozycyjnych na urząd prezydenta. Na demonstrację nie dotarł Uładzimir Niaklajeu, który kilka godzin przed protestem został napadnięty przez nieznanych sprawców. Jak twierdzą świadkowie zdarzenia, mimo że napastnicy mieli ubrania cywilne, nie ulega wątpliwości, że byli to funkcjonariusze OMON. W rezultacie kandydat znalazł się w szpitalu, a w jego biurze przeprowadzono rewizję.
W podobnym do Jerzego Buzka tonie wypowiedziała się także szefowa unijnej dyplomacji Catherine Ashton. Brytyjka jednoznacznie potępiła zastosowanie przemocy wobec demonstrantów i wezwała władze do natychmiastowego zwolnienia aresztowanych liderów opozycji. Przez słowa Ashton przebijało gorzkie rozczarowanie, gdyż - jak stwierdziła - w ostatnim czasie władze w Brukseli zdawały się dostrzegać postęp Białorusi na drodze do demokracji. W oświadczeniu wystosowanym przez biuro szefowej dyplomacji UE odnotowano wstępne wyniki wyborów ogłoszone przez władze. Jednocześnie zaznaczono wstrzymanie się z oceną przebiegu tych wyborów do czasu publikacji raportów OBWE. Nie wydaje się jednak, by dokumenty Organizacji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie mogły w jakiś sposób wpłynąć na ocenę unijnych władz. Wstępny raport tego organu stwierdza bowiem, że głosowaniom na Białorusi "bardzo daleko do wolnych wyborów". Chodzi przede wszystkim o sposób liczenia głosów. Także wypadki, do jakich doszło w Mińsku, spotkały się z ostrą krytyką OBWE.
Rosja broni Łukaszenki
Zupełnie odmiennego zdania są przedstawiciele władz Federacji Rosyjskiej. Misja obserwatorów Wspólnoty Niepodległych Państw stwierdziła, że wybory na Białorusi były zgodne z prawem, przejrzyste i demokratyczne. - Oceniamy wybory jako otwarte, odpowiadające ordynacji wyborczej i ogólnie przyjętym normom demokratycznym - powiedział szef komitetu wykonawczego WNP Siergiej Lebiediew. W jego opinii, którą przywołuje PAP, misja nie odnotowała faktów, które mogłyby zakwestionować zgodność wyborów z prawem. Za zgodne z prawem uznano także działania białoruskiej milicji podczas zajść po wyborach. Z kolei prezydent Rosji Dmitrij Miedwiediew, którego stosunki z dyktatorem Białorusi wydawały się w ostatnim czasie mocno pogarszać, w ogóle nie skomentował brutalnej akcji funkcjonariuszy milicji. Stwierdził jedynie, że wybory prezydenckie na Białorusi są wyłącznie sprawą wewnętrzną tego kraju, a dla Moskwy ważne jest, by odzwierciedlały one suwerenną wolę narodu. - Mam nadzieję, że w następstwie tych wyborów Białoruś będzie kontynuować tworzenie nowoczesnego państwa opartego na demokracji i przyjaźni ze swymi sąsiadami - stwierdził Miedwiediew.
Sikorski poniósł klęskę
Polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych popiera stanowisko władz unijnych. "Ministerstwo Spraw Zagranicznych potępia masowe pobicia i zatrzymania manifestantów na ulicach Mińska. Brutalność sił porządkowych jest niedopuszczalna. Szczególny niepokój budzą przypadki dotkliwych pobić opozycyjnych kandydatów na prezydenta Władimira Nieklajewa i Andrieja Sannikowa, oraz zatrzymania zarówno ich, jak i Witalija Rymaszewskiego, Nikolaja Statkiewicza i Grigorija Kostusiewa. Apelujemy o zaprzestanie stosowania przemocy, o natychmiastowe uwolnienie zatrzymanych oraz wyjaśnienie pobić manifestantów, polityków i dziennikarzy, także zagranicznych" - napisał resort dyplomacji w oficjalnym komentarzu po wyborach. Polska opozycja zaapelowała do władz o silniejsze zaangażowanie w pomoc dla zatrzymanych kandydatów. Prezes PiS Jarosław Kaczyński ocenił, że te wydarzenia pokazują, iż polityka polskiego rządu wobec Białorusi poniosła całkowitą klęskę.
Według wstępnych wyników po przeliczeniu 100 proc. głosów, w niedzielnych wyborach prezydenckich z 79,67 proc. głosów poparcia zwyciężył urzędujący prezydent Alaksandr Łukaszenka. Jak poinformowała Centralna Komisja Wyborcza, frekwencja wyniosła 90,66 procent. Wyniki pozostałych kandydatów są wyjątkowo słabe. Najwięcej głosów wśród opozycjonistów - 2,56 proc., zdobył lider kampanii "Europejska Białoruś" Andrej Sannikau. Na dalszych miejscach znaleźli się: ekonomista i wiceszef Zjednoczonej Partii Obywatelskiej Jarosław Romańczuk (1,97 proc.), wiceprzewodniczący partii Białoruski Front Narodowy Ryhor Kastusiau (1,97 proc.), lider kampanii "Mów prawdę!" Uładzimir Niaklajeu (1,77 proc.), szef Sojuszu "O Modernizację" Aleś Michalewicz (1,2 proc.), jeden z przywódców grupy inicjatywnej na rzecz stworzenia partii Białoruska Chrześcijańska Demokracja Wital Rymaszeuski (1,1 proc.), ekonomista Wiktar Ciareszczenka (1,08), szef komitetu organizacyjnego na rzecz stworzenia Białoruskiej Partii Socjaldemokratycznej (Narodnej Hramady) Mikoła Statkiewicz (1,04) oraz przedsiębiorca Dźmitry Wus (0,48 proc.).
Łukasz Sianożęcki
Nasz Dziennik 2010-12-21
Autor: jc