To już wojna domowa?
Treść
Kilkuset uzbrojonych mężczyzn, zwolenników lokalnych przywódców plemiennych w Jemenie, starło się wczoraj z siłami rządowymi w północnej części stolicy kraju, Sanie. W walkach zginęło co najmniej 15 osób. Opozycjoniści twierdzą, że do stolicy będzie przybywało coraz więcej zbrojnych grup sprzyjających ich ruchowi. Rządzący od ponad 33 lat krajem prezydent Ali Abdullah Saleh pozostaje niewzruszony i nie zamierza ustąpić z zajmowanego stanowiska.
Do tej pory większość demonstracji w Jemenie przebiegała w stosunkowo pokojowy sposób. Dopiero wczorajsze wydarzenia sprawiają, że obrót spraw zaczyna przypominać sytuacje, jakie rodziły się wcześniej w Tunezji, Egipcie czy Libii. Jak twierdzą eksperci i miejscowi komentatorzy, dotychczasowe drobne starcia pomiędzy armią rządową a siłami sprzyjającymi przywódcom plemiennym mogą się wkrótce przemienić w wojnę domową.
Wczorajsi zbrojni opozycjoniści, którzy wkroczyli do Sany, to żołnierze opowiadający się po stronie wpływowego szejka al-Ahmara, przewodniczącego federacji plemion Jemenu. Walki rozgorzały w środku nocy, a największa ich intensywność przypadła na godziny poranne. Nie wiadomo, czy rebeliantom udało się dotrzeć do centrum miasta. Były to najbardziej krwawe walki, od kiedy to w niedzielę doszło do zerwania zawieszenia broni. W wyniku starć ucierpiały także zupełnie przypadkowe osoby. Według źródeł szpitalnych, zginęła m.in. 7-letnia dziewczynka. Al-Ahmar ogłosił, że zamierza wspierać opozycję aż do czasu, kiedy obecny prezydent zrezygnuje ze swojej funkcji.
W innych miastach siły rządowe strzelają także do pokojowo nastawionych demonstrantów. Tak było w Taizzie na południowym zachodzie kraju. Do tej pory nie ma na szczęście doniesień o ofiarach śmiertelnych w tej miejscowości. Niestety, według wysokiej komisarz ONZ ds. praw człowieka Navi Pillay, od momentu rozpoczęcia protestów w Taizzie jemeńscy żołnierze zabili ponad 50 protestujących. W sumie liczba zabitych zaledwie w ostatnim tygodniu przekroczyła już setkę.
Prezydent Stanów Zjednoczonych Barack Obama po raz kolejny wezwał prezydenta Saleha, aby ten ustąpił ze stanowiska i podpisał umowę, która zapewni mu bezpieczeństwo i przekazanie władzy opozycji. Saleh kilkakrotnie zapowiadał, że zgadza się na takie rozwiązanie, lecz za każdym razem wycofywał się potem ze swoich deklaracji.
Łukasz Sianożęck
Nasz Dziennik 2011-06-03
Autor: au