"To były naprawdę cudowne lata"
Treść
Z Mariuszem Siudkiem i Dorotą Zagórską rozmawia Małgorzata Pabis
Podczas mistrzostw świata w Calgary, które niedawno się zakończyły, zajęli Państwo dziewiąte miejsce. Choć jest to dobra lokata, wielu oczekiwało wyższej. Jak Państwo oceniają swój występ?
- Jesteśmy zadowoleni z naszego przejazdu, choć czujemy niedosyt, że zajęliśmy dopiero dziewiąte miejsce. Naszym zdaniem, sędziowie nie potraktowali nas dobrze. Nie potrafimy powiedzieć, dlaczego pomimo dobrego przejazdu otrzymaliśmy tak niskie oceny. Według tego, jak pojechaliśmy i z rozmów z tymi, którzy widzieli nasz przejazd, powinniśmy zająć szóste miejsce. Większość par jechała słabo swoje programy, a na MŚ nie było par najmocniejszych.
Taki jest sport, że wszystko zależy od sędziów. Przyzwyczailiśmy się już do tego. Jeździmy tak, żeby mieć z tego przyjemność, żeby podobać się publiczności. Cieszymy się też z występu drugiej polskiej pary [Dominika Piątkowska i Dmitrij Chromin zajęli 14. miejsce - przyp. MP], która bardzo ładnie zadebiutowała w Calgary. Rosną nam następcy...
Na chwilę wróćmy jeszcze do Turynu, gdzie również zajęli Państwo dziewiąte miejsce. Wydaje się, że występ tam był też niemal bezbłędny. Jednocześnie chyba najlepszy z tych trzech, jakie w ogóle prezentowaliście na igrzyskach...
- Jeśli chodzi o igrzyska, to zdecydowanie tegoroczny występ był najlepszy. Przedtem postawiliśmy sobie cel, żeby po zejściu móc powiedzieć sobie, że pojechaliśmy dobrze. Wcześniej, zarówno w Nagano, jak i w Salt Lake City, schodziliśmy z dużym niedosytem, bo były to występy słabsze. Natomiast z występu w Turynie bardzo się cieszymy. Nasz trener, porównując występ w Turynie i w Calgary, powiedział, że ten na mistrzostwach świata był lepszy od tego na igrzyskach.
Mimo tego że upadłem, pozostałe elementy były naprawdę bardzo dobrze wykonane.
Turyn to było pożegnanie Państwa z igrzyskami. Co Państwo czuli, wyjeżdżając stamtąd?
- To były nasze trzecie igrzyska. Każde dostarczyło olbrzymich przeżyć, stanowiło coś, o czym każdy sportowiec marzy. Wyjeżdżając z Turynu, żegnając się z igrzyskami, jednak nie czuliśmy żalu, gdyż nawet kiedy wycofamy się z czynnego uprawiania sportu, nie chcemy od niego odejść.
Chcemy być trenerami i marzymy, by wrócić na igrzyska jako trenerzy ze swoimi podopiecznymi. Mamy więc nadzieję, że nie było to takie nasze ostateczne pożegnanie z igrzyskami.
Za rok kończą Państwo karierę. Jak zatem wyglądają plany na najbliższą przyszłość?
- Planujemy jeszcze jeden sezon startów. Po zakończeniu przyszłego sezonu chcemy wrócić do Polski, by szkolić młodych zawodników. Chcemy rozpocząć pracę trenerską...
No właśnie, głośno mówi się, że otwierają Państwo szkółkę łyżwiarską. Spekuluje się natomiast na temat tego, czy będzie to szkółka dla amatorów, czy też będą Państwo pracować z zawodowcami?
- Marzymy o pracy w pełni profesjonalnej, o szkoleniu zawodników. Na pewno jednak będą w naszej szkółce także zajęcia dla dzieci, dla młodzieży, która chce się pobawić w łyżwiarstwo. Myślę, że taka praca jest także ważna. Jest podstawą do budowania sportu profesjonalnego. Czasem nawet przez przypadek można odkryć jakiś talent.
Czy już wiedzą Państwo, gdzie będzie ta szkółka?
- Na razie jeszcze nie potrafimy odpowiedzieć na to pytanie. Trzymaliśmy kciuki za Cracovię, mając nadzieję, że zdobędzie tytuł mistrza Polski w hokeju. Jest szansa, że powstanie w Krakowie hala i lodowisko z prawdziwego zdarzenia. Żal mówić, ale na razie w takim mieście jak Kraków nie ma lodowiska. Tego, które jest, nie można nazywać lodowiskiem. Na pewno nie da się na nim prowadzić profesjonalnie zajęć. Jeśli takie lodowisko udałoby się wybudować, moglibyśmy właśnie w Krakowie założyć swoją szkółkę.
Zapowiadają Państwo, że symboliczne pożegnanie z karierą sportowców będzie miało miejsce w Warszawie podczas przyszłorocznych mistrzostw Europy...
- Mistrzostwa Europy w Warszawie będą jakby spełnieniem naszego wielkiego marzenia, by wystąpić dla polskiej publiczności u siebie w domu. To marzenie ma szansę się spełnić już w styczniu.
Czy już wiadomo, z jakim programem Państwo wystąpią?
- Ciągle o tym myślimy. Na razie jednak nie mamy nic konkretnego. Jeden program będzie przygotowany na pewno do muzyki Chopina.
Po Warszawie będą Państwo startować jeszcze w Japonii...
- Warszawa w styczniu, Japonia w marcu - i to będzie nasz ostatni start. Potem chcemy wrócić do Polski, założyć rodzinę, a raczej ją uzupełnić.
Czyli w karierze sportowej więcej mają już Państwo za sobą niż przed. Przez wiele lat odnosili Państwo wiele sukcesów. Powoli przychodzi czas na podsumowania...
- Gdybyśmy mogli całą karierę sportową zaczynać jeszcze raz, to na pewno wybralibyśmy łyżwiarstwo, wybralibyśmy pary sportowe. Chcielibyśmy przeżyć jeszcze raz to wszystko, co było nam dane przeżyć. To były naprawdę cudowne lata. Mimo tego że zdajemy sobie sprawę, iż pozostał tylko rok do zakończenia kariery, na razie nie potrafimy sobie wyobrazić naszego życia bez łyżwiarstwa, bez treningów. Nawet w tej chwili, kiedy jest kilka dni wolnego, po dwóch, trzech dniach odpoczynku już czegoś nam brakuje. Chcielibyśmy wrócić do treningów. Dziś nie potrafimy wyobrazić sobie tego przejścia z zawodnika na trenera.
A jeśli chodzi o wyjazd do Kanady, czy to była dobra decyzja? Wielu mówi, że ten czas treningów w Kanadzie nie przyniósł większych sukcesów...
- To była bardzo dobra decyzja. Myślę, że gdybyśmy się nie przenieśli do Kanady, to mistrzostwa świata w Calgary oglądalibyśmy już przed telewizorem. Już byśmy w nich nie startowali. W pewnym momencie poczuliśmy, że jest coś nie tak i jeżeli wtedy nie zdecydowalibyśmy się na tak dużą, drastyczną zmianę, to pewnie już dawno byśmy zrezygnowali z czynnego uprawiania sportu.
A czy nie zdarza się, że np. porażki na lodzie przekładają się na życie małżeńskie?
- Jeżeli myśli się o sporcie w profesjonalnym wydaniu, wówczas nigdy nie może być miejsca na wyrzuty, że drugiemu na przykład coś nie wyszło. Nigdy w naszej karierze nie było czegoś takiego, że któreś drugiemu coś zarzucało, że coś się nie udało.
Czy zatem bycie małżeństwem pomagało, czy przeszkadzało w karierze sportowej?
- Zdecydowanie bardzo pomagało. Sport jest taki, że wiele miesięcy w roku jest się na wyjazdach, na zawodach, na zgrupowaniach. Po prostu poza domem. Chyba nie potrafilibyśmy trenować gdzieś daleko od domu, nie mając przy sobie małżonka, kogoś bliskiego. Jesteśmy bardzo zżyci z naszymi rodzinami, które są w Polsce. My jesteśmy w Kanadzie, więc dzwonimy codziennie do domu, do Polski. Bardzo tęsknimy za bliskimi, za Polską, za Krakowem, za rynkiem w Krakowie szczególnie.
Kiedy zatem przyjadą Państwo na ten rynek?
- Istnieje duża szansa, że na Święta Wielkanocne. Jeżeli zdążymy ułożyć nasze programy do świąt, to samą Wielkanoc spędzać będziemy w Polsce.
Tego zatem Państwu życzę i dziękuję za rozmowę.
"Nasz Dziennik" 2006-03-29
Autor: ab