Tkwimy w unijnej zamrażarce
Treść
Z dr. Cezarym Mechem, ekonomistą, doradcą prezesa NBP, rozmawia Małgorzata Goss
Na świecie następuje globalna realokacja kapitału i miejsc pracy z krajów wysoko rozwiniętych do krajów rozwijających się. Jak wygląda na tym tle sytuacja Polski?
- Europa jest taką miniaturką świata - są w niej kraje wysoko rozwinięte i kraje chcące je dogonić, takie jak Polska. Należałoby więc oczekiwać, że w Polsce, podobnie jak w Chinach, wystąpi proces intensywnego wzrostu i doganiania zachodnich sąsiadów. Tymczasem to wcale nie następuje. Unia Europejska zamroziła ten naturalny proces globalizacyjny. Nie słychać o masowym przenoszeniu zakładów pracy z zachodu do Polski, ba, zmniejsza się nasz udział R&D (badań i rozwoju) w wartości dodanej. Jeśli chodzi o obszar "badania i rozwój" - nie absorbujemy środków, lecz tracimy je na rzecz innych, a liczba pracowników w tym obszarze jest mniejsza niż przed transformacją. Tracimy więc na dwa sposoby: po pierwsze, nie następuje proces realokacji kapitału i miejsc pracy do Polski, po drugie - środki i zasoby ludzkie w obszarze "badania i rozwój" przenoszą się na Zachód. Przedsiębiorstwa europejskie i globalne nie przerzucają produkcji tam, gdzie koszty są niższe, np. do Polski, ponieważ - jak to się ujawniło ostatnio - są naciskane przez rządy, aby pozostawiły produkcję w krajach macierzystych. My zaś jako państwo nie działamy w tym kierunku, aby procesy globalizacyjne, które podnoszą w górę Chiny, u nas też następowały w ramach UE. Na świecie fabryki przenoszą się do Chin, a w Polsce - odwrotnie - Polacy przenoszą się do fabryk na Zachodzie.
Chiny wprowadziły pakiet infrastrukturalny i rozbudowują infrastrukturę, aby ich przedsiębiorstwa miały w przyszłości jeszcze większą przewagę. A w Polsce? W ramach UE obowiązuje 3-procentowy limit deficytu finansów publicznych, wobec Polski liczony wyjątkowo restrykcyjnie (Komisja Europejska nie pozwala zaliczać do sektora publicznego oszczędności publicznych zgromadzonych OFE). Przez ten limit nie możemy zwiększyć deficytu i zbudować infrastruktury, która uczyniłaby z Polski kraj bardziej konkurencyjny.
Możemy budować infrastrukturę w oparciu o fundusze z budżetu UE, na który wszyscy się składamy.
- Te środki powinniśmy w maksymalnym stopniu wykorzystywać, i to w sposób scentralizowany, na duże projekty. Jednocześnie jednak musimy walczyć z rozwiązaniami, które nas dyskryminują. Przepływ kapitału powinien odbywać się swobodnie, powinien on płynąć tam, gdzie inwestowanie najbardziej się opłaca. Nie możemy tolerować, że ktoś sztucznie ten przepływ blokuje. To do nas powinny płynąć miejsca pracy, bo jesteśmy tańsi. Dlaczego nasze stocznie mają zwracać pomoc publiczną, a w tym czasie wymaga się, byśmy udzielili pomocy publicznej dla Opla? Mamy wyłożyć środki publiczne na podmiot prywatny, w sytuacji gdy i tak produkcja Opla w Polsce jest tańsza niż gdzie indziej. W rezultacie pieniądze polskich podatników przepłyną do mniej opłacalnych zakładów Opla w innych krajach UE i poza jej granicami. To kwestia dbania o własne interesy, nikt za nas tego nie zrobi.
Ale jak o nie dbać?
- Była na forum Unii Europejskiej debata o realokacji, o równości podatkowej. My w tych debatach nie zabieraliśmy głosu, godząc się na to, co o naszym losie postanowią inni. Czy na tym polega dbałość o własne interesy, jeśli przyjmujemy traktat lizboński zawierający zapisy dyskryminujące Polskę względem postkomunistycznej części Niemiec? Skoro traktat pozwala na stosowanie pomocy publicznej na terenie byłej NRD, a w Polsce - nie, to zachodzi obawa, że inwestorzy pójdą do Niemiec, a do nas nie. Jeśli my, w sytuacji braku w kraju kapitału, rozważamy, żeby zwiększyć limit inwestycji zagranicznych OFE, to gdzie tu jest pilnowanie swoich interesów? Jeśli decydujemy się na ugodę w PZU i lekką ręką darowujemy zagranicznemu inwestorowi miliardy, to nie dziwmy się, że już w kolejce po te miliardy czeka następny. A jakie potencjalne możliwości korumpowania urzędników daje ten mechanizm! Albo kwestia ulg prorodzinnych - trzeba było toczyć prawdziwą batalię o te skromne 100 zł miesięcznie na dziecko, a w tym samym czasie bez zmrużenia oka drastycznie zmniejszono opodatkowanie najbogatszych. Dla porównania, Niemcy podwyższyli ostatnio pomoc na rzecz rodzin do 200 euro miesięcznie na pierwsze dziecko i 220 na kolejne, plus 8 tys. euro rocznie zwolnienia podatkowego na każde dziecko. Dojdzie jeszcze do tego, że nasze dzieci będą się rodzić, ale w Niemczech, bo to będzie się bardziej opłacać. U nas dyskutowano i dyskutowano o ulgach podatkowych na tworzenie nowych miejsc pracy, i w końcu ich nie wprowadzono, a administracja amerykańska zamierza dać po 3 tys. USD za każde nowe miejsce pracy, i najprawdopodobniej to przeprowadzi.
Nie ma w Polsce centrum strategii ekonomicznej...
- Jeśli elicie politycznej nie będzie przyświecało na każdym kroku dobro Polski, to nawet dziesięć centrów nic nie da. Ostatnie badanie OECD stwierdziło, że jesteśmy na ostatnim miejscu, jeśli chodzi o mieszkaniowe warunki życia dzieci, i na przedostatnim pod względem warunków materialnych. A przecież to my mieliśmy program zbudowania 3 mln mieszkań. Został z niego tylko tytuł "Rodzina na swoim". Zawartość programu została sprytnie podmieniona w taki sposób, żeby skorzystały na nim banki i deweloperzy, a nie rodziny. Pieniądze z programu pozwalają im po prostu podtrzymać wysoką cenę kredytu mieszkaniowego i metra kwadratowego mieszkania. Szkoda. Gdyby jednak zbudowano te 3 mln mieszkań, to - jak pokazują statystyki - w Polsce urodziłoby się o 4,5 mln dzieci więcej...
W obecnej chwili, gdy znaczenie Polski w UE po podpisaniu traktatu lizbońskiego zostanie zredukowane - zacznie pojawiać się coraz więcej barier rozwojowych, jak i możliwości niezależnego zarządzania gospodarką. Normą stanie się, że to, co u innych będzie dozwolone, u nas będzie zakazane. Na takiej zasadzie nie można było u nas pomóc stoczniom, gdy inni swoim pomagają, nie można zmniejszyć VAT na artykuły dziecięce, gdy inni mają niższy, pomóc rolnikom etc. Musimy świadomie i profesjonalnie zabiegać o swoje interesy. Nie może być tak, że decydują jakieś grupy interesów. Jeśli o to nie zadbamy - procesy globalizacyjne, jakie zachodzą pomiędzy Europą, Stanami Zjednoczonymi, Chinami, Indiami, Brazylią - w Polsce będą przebiegały w kierunku odwrotnym. Zamiast konwergencji między Polską a bogatym zachodem Europy znajdziemy się pod wpływem podwójnej implozji: młodzi Polacy będą wyjeżdżali, a nowi nie będą się rodzić.
Ta krytyka dotyczy całej klasy politycznej, także tych, którzy werbalnie bronią interesu Polski, o czym świadczy przeróbka programu "Rodzina na swoim", czy też braku wprowadzenia prozatrudnieniowych ulg podatkowych. Jak to się dzieje, że zagraniczni politycy trafnie artykułują interesy swoich krajów, a nasi tego nie potrafią? Mamy głupszych polityków?
- Sądzę, że to pokłosie naszej "pokojowej rewolucji", z której obecnie, po wielu latach, nie możemy się wyzwolić. Tego, że została oddana władza polityczna, a zachowane zostały struktury. Na to nałożyła się wyprzedaż instytucji gospodarczych na rzecz inwestorów, których centra decyzyjne znajdują się za granicą. Naszych sąsiadów cechuje, w odróżnieniu od nas, nawyk propaństwowego myślenia, gdyż swoje państwa i struktury władzy zachowali przez cały okres powojenny. Inny istotny element - media, nastawione na zysk i zdominowane przez zagraniczny kapitał, nie do końca wyrażają opinie funkcjonujące w społeczeństwie, lecz zbyt często starają się wpłynąć na jego opinię w interesie jakiegoś wpływowego lobby. I wreszcie - ostatni czynnik, który odnosi się nie tylko do nas, ale do całego świata zachodniego - utrata wartości etycznych, która w sposób niezauważalny drąży procesy gospodarcze. Starsze pokolenie miało kod etyczny, który wyzwalał wzajemne zaufanie. Teraz grozi nam, że będziemy na przykład uciekali przed lekarzem, bojąc się, że może nie tyle chce nas leczyć, co zarobić na terapii dostarczonej przez koncern farmaceutyczny. Nadzieja w tym, że w niektórych aspektach etycznych - np. podejścia do eutanazji, aborcji - jeszcze te pokłady etyczne w nas istnieją, dając nadzieję na społeczne odrodzenie. I tu jest nasza chwilowa przewaga, ale i ona ulegnie przyspieszonej erozji, jeśli nie zaczniemy powszechnie działać na rzecz dobra wspólnego.
Dziękuję za rozmowę.
Cezary Mech jest doktorem finansów, absolwentem Szkoły Głównej Handlowej i prestiżowego programu doktorskiego IESE w Barcelonie. W przeszłości pełnił m.in. funkcje zastępcy szefa Kancelarii Sejmu, prezesa Urzędu Nadzoru nad Funduszami Emerytalnymi, był też wiceministrem finansów, współautorem programu gospodarczego PiS z 2005 roku.
Poglądy zaprezentowane w niniejszym wywiadzie wyrażają osobiste stanowisko rozmówcy i nie odzwierciedlają opinii instytucji, z którą jest on związany zawodowo.
"Nasz Dziennik" 2009-11-17
Autor: wa