Terroryzm w białych rękawiczkach
Treść
Z księdzem Michelem Schooyansem, profesorem filozofii politycznej na Katolickim Uniwersytecie w Louvain (Belgia), członkiem Papieskiej Akademii Nauk Społecznych i Papieskiej Akademii Życia, autorem głośnej książki "Aborcja a polityka", rozmawia Franciszek L. Ćwik W książce pt. "Terroryzm o ludzkiej twarzy", której drugie poszerzone wydanie paryskie ukazało się w tym roku, pisze Ksiądz Profesor o nowym terroryzmie uprawianym na światową skalę przez gremia naukowców, polityków oraz instytucje i organizacje międzynarodowe, takie jak ONZ i jej agendy czy też Unia Europejska. Na czym polega ten terroryzm i jakie są jego źródła? - Terroryzm ten to polityka, której wytyczną są idee maltuzjanizmu, polegające na propagowaniu środków służących zmniejszeniu liczby ludności na świecie i łamiących podstawowe zasady moralne. To polityka opowiadająca się za antykoncepcją, aborcją, eutanazją, klonowaniem, eksperymentami na embrionach itp. Wbrew oficjalnej propagandzie zwolenników antykoncepcji, twierdzących, że jej celem jest seksualne wyzwolenie kobiet i nowoczesne planowanie rodziny, Ksiądz Profesor udowadnia zupełnie coś innego... - Celem stworzenia chemicznych środków antykoncepcyjnych w latach 50. XX wieku nie był interes kobiet. Prace nad pigułką antykoncepcyjną, prowadzone wówczas w Stanach Zjednoczonych przez Gregorego Pincusa i Johna Rocka, były sponsorowane przez Margaret Sanger, założycielkę proaborcyjnej organizacji Planned Parenthood w USA. W liście rekomendacyjnym Sanger pisała m.in.: "Uważam, że świat i prawie cała nasza cywilizacja w najbliższych 25 latach stanie się uzależniona od prostej antykoncepcji, taniej, pewnej, która będzie mogła być używana w dzielnicach wypełnionych biedotą, w dżunglach, wśród ludzi najbardziej nieuświadomionych". Stosowanie pigułki antykoncepcyjnej i aborcja to często to samo? - Już pierwsi twórcy pigułek zdawali sobie sprawę, że mogą one mieć skutki aborcyjne. Pigułka może działać w trojaki sposób: antykoncepcyjnie, blokując owulację, uniemożliwiając plemnikom dostanie się do macicy i jajowodu, lub aborcyjnie, prowokując przedwczesne poronienie, kiedy wstrzymuje zarodek w drodze do macicy, który umiera, nie mogąc się tam dostać. Stosując antykoncepcję, kobieta w praktyce nie wie, co się dzieje w jej organizmie, stając się obiektem bezlitosnego procesu chemicznego. Zdecydowany charakter aborcyjny mają tzw. pigułki dzień po i antykoncepcja w postaci zastrzyków "przeciw ciąży". Jednak według Światowej Organizacji Zdrowia (WHO), o aborcji można mówić dopiero od momentu, gdy zapłodnione jajeczko znajdzie się w macicy. Dlatego dla WHO "pigułki nie są aborcyjne". Niewiele też mówi się o szkodliwości pigułek antykoncepcyjnych dla organizmu kobiety. - Już od ponad 20 lat wiadomo, że ich stosowanie niesie zagrożenie w postaci niebezpieczeństwa nowotworów, zwłaszcza piersi, wylewów, cukrzycy, groźnych zakłóceń krążenia krwi, problemów hormonalnych itp. Potwierdzają to wyniki najnowszych badań, z lipca 2005 r., przeprowadzone przez Henri Joyeux i BérengÝre Arnal-Schnébelen. Niebezpieczeństwo pigułek antykoncepcyjnych potwierdziła Międzynarodowa Agencja Badań nad Rakiem (IARC), umieszczając je w pierwszej grupie środków rakotwórczych. Czy obok maltuzjanizmu poparcie dla antykoncepcji znajdujemy również w innych prądach ideologicznych? - Antykoncepcyjne środki chemiczne odpowiadały nie tylko celom maltuzjańskiego ograniczenia urodzeń. Ich rozpowszechnianie było ułatwione przez radykalne poglądy psychiatry Wilhelma Reicha, który domagał się zniesienia wszystkich zakazów seksualnych i wszystkich tabu w tej dziedzinie. Poglądy te popierał Henri Marcuse [ideolog tzw. nowej lewicy - wyj. red.]. Znalazł on kontynuatorów w wielu filozofach francuskich, którzy dokonali nowej interpretacji tych poglądów, odnosząc je do relacji hetero- i homoseksualnych, w imię tworzenia tzw. nowej moralności seksualnej. Antykoncepcja chemiczna pojawiła się jako wymarzony środek umożliwiający partnerom wyzwolenie seksualne, bez najmniejszego ryzyka. Myślano, że pigułka pozwoli na rozbicie wszystkich tabu seksualnych, ale zapomniano, że nie zapobiega ona zarażeniom i przenoszeniu chorób w czasie stosunków hetero- i homoseksualnych. Stracono z oczu fakt, że stosowanie pigułek sprzyja przekazywaniu chorób, a więc np. rozwojowi AIDS. Potwierdza to prof. Luc Montagnier, odkrywca AIDS, mówiąc, że "jeżeli przyjrzeć się historii, to można powiedzieć, że AIDS jest córką pigułki antykoncepcyjnej". Lekarze, specjaliści pracujący nad pigułkami antykoncepcyjnymi są świadomi ich skutków, ale jakoś nie słychać, by protestowali przeciw nim. Dlaczego? - Okazuje się, że zwolennikom maltuzjanizmu udało się opanować umysły naukowców, którzy przyjmują je jako coś oczywistego. Dlatego najważniejsza dla nich jest praca nad "niezbędnymi" środkami antykoncepcji, bez zadawania pytania, jaki mają one skutek dla moralnego i fizycznego zdrowia kobiety. Z badań Księdza Profesora wynika, że maltuzjanizm jest realizowany od dziesiątków lat przez najważniejsze organizacje międzynarodowe, które zamiast służyć ludzkości, realizują program wyniszczający ją. Od kiedy można mówić o wcielaniu w praktyce na szczeblu światowym programu depopulacji i wszystkiego, co temu sprzyja: antykoncepcji, aborcji, wychowania seksualnego, eutanazji? - Wypuszczenie na rynek pigułek antykoncepcyjnych dało wiatr w żagle zwolennikom zmniejszania liczby urodzeń. W latach 60. XX wieku zaczęła przeważać opinia, że z racji szybkiego przyrostu naturalnego należy nie tylko starać się kontrolować przyrost demograficzny, ale że potrzebne są też konkretne, szczegółowe programy tej kontroli. Praktykę ograniczania liczby urodzeń tłumaczono koniecznością ekonomiczną i ekologiczną, głównie w krajach Trzeciego Świata. By była ona przez nie łatwiej akceptowana, należało program kontroli demograficznej wprowadzić najpierw w USA, co miało dać dobry przykład innym i przynieść wymierne korzyści również Stanom Zjednoczonym w postaci zmniejszenia liczby młodzieży na utrzymaniu rodziców, kosztów jej kształcenia oraz innych wydatków związanych z wychowaniem i edukacją. Dla realizacji tego programu potrzebna była nie tylko dostępność środków antykoncepcyjnych, ale również legalizacja aborcji. Idee te bardzo szybko zaczęto wcielać w życie na szczeblu międzynarodowym, realizując tzw. plan zdrowia reprodukcyjnego (reproductive health). Jego elementy od 40 lat widnieją w różnych agendach ONZ, m.in. takich jak: WHO, Fundusz Ludnościowy ONZ (UNFPA), UNICEF, Program ONZ przeciw AIDS (UNAIDS), Program Narodów Zjednoczonych ds. Rozwoju (UNDP), UNESCO. Uczestniczą w nim też: Bank Światowy, Organizacja ds. Wyżywienia i Rolnictwa (FAO), Międzynarodowa Organizacja Pracy (MOP) oraz Organizacja Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD). Gdyby ograniczyć się jedynie do semantycznego znaczenia wyrażenia "program zdrowia reprodukcyjnego", można by pomyśleć, że chodzi w nim o takie działania, jak opieka nad matką w ciąży, pomoc przy porodach, leczenie w przypadku bezpłodności czy chorób wenerycznych. W rzeczywistości wyrażenie "zdrowe rozmnażanie" jest typowym przykładem inżynierii słownej o wielorakim znaczeniu, bo oprócz leczenia jest w nim zawarta antykoncepcja, "bezpieczna" aborcja, edukacja seksualna młodzieży, zmiana ustaw i mentalności ludności. Co jest zasadniczym celem realizacji programu zdrowia reprodukcyjnego? - Jest nim "konieczność" kontroli urodzeń w krajach biednych, mimo że nikt nie udowodnił, że zmniejszanie liczby ludności jest metodą przyczyniającą się do ich rozwoju. Wszystkie dokumenty programu zdrowia reprodukcyjnego są typowo maltuzjańskie. Konieczność ograniczenia urodzeń zakłada się jako coś ewidentnego. W raportach WHO, UNFPA, UNICEF czy Banku Światowego, nigdy nie podnosi się tej tematyki ani o niej nie dyskutuje. Dlatego można przejść bezpośrednio do akcji. Ideologiczny charakter przesądów maltuzjańskich potwierdza brak jakichkolwiek wzmianek czy odniesień do krytycznych wobec nich poglądów, np. zawartych w raportach Wydziału Ludnościowego ONZ, które jednoznacznie alarmują o groźnym zjawisku zmniejszania się liczebności ludzi na świecie, w tym w krajach biednych. Jak w te działania wpisuje się Unia Europejska? - Zachowania Unii są podwójnie niebezpieczne, bo daje ona fundusze organizacjom realizującym program zdrowia reprodukcyjnego i prowadzi szkodliwą politykę ekonomiczną, przede wszystkim w dziedzinie rolnictwa. O ile liberalne zasady rynkowe są przestrzegane wewnątrz Unii, to nie stosuje ich ona w relacjach zewnętrznych z Afryką i częścią Ameryki Południowej. Poprzez ogromne dofinansowywanie swojego rolnictwa i stosowanie barier celnych Unia rzuca kłody pod nogi rozwojowi rolnictwa w krajach biednych, które w tej sytuacji mają trudności ze sprzedażą swojej niesubwencjonowanej żywności, powiększając ekonomiczne trudności i tak już najczęściej biednych producentów. Z "pomocą" przychodzą im wszelkiego rodzaju instytucje międzynarodowe, twierdząc, że winę za to ponoszą sami afrykańscy czy południowoamerykańscy chłopi, bo mają za dużo dzieci. W swej polityce Unia przyczynia się więc pośrednio do realizacji maltuzjańskich programów. Jakimi metodami wprowadzany jest w życie pogram zdrowia reprodukcyjnego? - Trzeba pamiętać, że wszystkie organizacje realizujące ten program dysponują ogromnymi pieniędzmi płynącymi z ONZ, Unii Europejskiej i prywatnych fundacji. Przy pomocy pieniędzy można wiele załatwić. W dokumentach WHO stwierdza się wyraźnie fakt istnienia ustaw, które przeszkadzają wdrażaniu w życie programu zdrowia reprodukcyjnego. Dlatego zaleca się podjęcie działań na rzecz ich likwidacji i wprowadzania nowych, legalizujących antykoncepcję i aborcję, używając argumentów, że pozwolą one na rozwój ekonomiczny danego kraju. Towarzyszy temu odwoływanie się do górnolotnych haseł o "nowych prawach człowieka", "nowych prawach kobiety", których realizacja uzależniona jest od legalizacji antykoncepcji i aborcji. Podaje się tu przykłady krajów rozwiniętych, gdzie "prawa" te są w pełni przestrzegane i są tam jakoby motorem postępu społecznego i ekonomicznego. Ale dla maltuzjanistów przeszkodami we wprowadzeniu w życie programu zdrowia reprodukcyjnego mogą okazać się zarówno wyznawana religia czy lokalne wierzenia w danym kraju lub też postawa ważnych osobistości życia społecznego i politycznego. W jaki sposób zwolennicy "nowych praw" narzucają swoje ludobójcze poglądy? - Przede wszystkim dokonują dokładnego rozeznania sytuacji i identyfikacji ludzi, którzy mają wpływ na życie społeczne i religijne. Za wszelką cenę, różnymi metodami, starają się ich zwerbować na rzecz programu zdrowia reprodukcyjnego. Dochodzi często do takiej sytuacji, że lokalni liderzy stają się jego propagatorami, co ogromnie ułatwia praktyczną realizację programu. Mimo że głównym obiektem propagandy tzw. planowania rodziny są kobiety w wieku reprodukcyjnym, to bierze się też pod uwagę inne grupy, których wiedza, znajomości, wyznawane wartości mogą znacznie wpłynąć na zmianę postaw wierzących kobiet. Tą grupą mogą być mężowie, narzeczeni, koledzy, rodzice, dziadkowie, szefowie, przywódcy religijni, nauczyciele, lekarze, położne itp. Z tego, co dotychczas Ksiądz Profesor powiedział, wynika, że działania skierowane są na jednostkę. Czy WHO nic nie mówi o rodzinie i macierzyństwie? - W dokumentach WHO widać wyraźny, zupełny brak odniesienia się do instytucji rodziny. Zdrowie reprodukcyne ma służyć jednostkom, traktowanym jako wielcy konsumenci urozmaiceń seksualnych. Można śmiało powiedzieć, że w wizji WHO każdy człowiek indywidualnie wybiera sobie płeć, seks, a program zdrowia reprodukcyjnego ma służyć dokonaniu tego wyboru. W tej ideologii rodzina jest nie tylko ignorowana, ale niszczona, bo seks jest oddzielony od miłości. W celu zniszczenia rodziny na nowo się ją definiuje. Zalecana jest np. legalizacja "małżeństw" osób homoseksualnych. W koncepcji WHO człowiek nie jest już osobą będącą w relacjach, zdolną do zangażowania się i wierności, pragnącą kochać i być kochaną. Jest obiektem nowego paternalizmu technokratów, którzy lepiej wiedzą, co innym odpowiada, a szczególnie ludziom biednym. Najczęściej upowszechnia się to, co WHO robi w dziedzinie badań, prewencji, opieki terapeutycznej nad kobietami, a ukrywa się drugie oblicze tej organizacji... - To prawda, że WHO ma na swoim koncie wiele dobra. Problem powstaje wtedy, kiedy wspaniały potencjał medyczny, którym dysponuje, jest szeroko używany w służbie ideologii maltuzjańskiej, skierowanej szczególnie na populacje biedne. Nie eliminuje się biedy przy pomocy środków medycznych, zwłaszcza kiedy zadają one gwałt ciału, inteligencji, świadomości i suwerennym społeczeństwom. Z tych samych liberalno-maltuzjańskich środowisk kierowane są słowa krytyki pod adresem Kościoła, który sprzeciwia się używaniu prezerwatyw jako rzekomo jedynego skutecznego środka przed AIDS. Co odpowiedziałby Ksiądz Profesor na takie zarzuty? - Kłamstwem jest twierdzenie, że prezerwatywy są stuprocentowo pewnym środkiem przed zarażeniem się AIDS, dlatego że w przypadku ich używania jako środka anykoncepcyjnego odnotowuje się wskaźnik "niepowodzeń" wahający się od 5 do 12 procent. Trudno więc sobie wyobrazić, że byłby on mniejszy w przypadku groźby zarażenia się AIDS, skoro wiadomo, że wirus HIV jest 500 razy mniejszy od plemnika. Krytycy Kościoła muszą też wiedzieć, że jego celem nie jest moralizowanie "moralności" współżycia seksualnego. Kościół musi nauczać i naucza moralności małżeńskiej i rodzinnej. Zwraca się do małżonków, do par zjednoczonych w sakramentalnym związku małżeńskim, który jest monogamiczny i heteroseksualny. Problem związany z prezerwatywami dotyczy tych, którzy podejmują praktyki seksualne przed lub pozamałżeńskie, epizodyczne lub stałe, heteroseksualne, homoseksualne, lesbijskie, itp. Nie widzę więc powodu, dla którego autorytet Kościoła miałby się angażować, pod groźbą skandalu, przychodząc z pomocą włóczęgostwu seksualnemu i zajmować się grzechami tych, którzy, w zdecydowanej większości przypadków, często drwią z moralności chrześcijańskiej. Czyż Kościół mógłby im powiedzieć: "Grzeszcie, moi bracia, ale bezpiecznie"?! Poza tym byłoby to nawoływanie do łamania nie tylko szóstego, ale i piątego przykazania: "Nie zabijaj". Z Kościoła nie da się zrobić rzecznika kultury śmierci i maltuzjanizmu. Jego receptą na AIDS jest czystość i wierność małżeńska. One są stuprocentowo pewne. Realizacja programu maltuzjańskiego dokonuje się przy pomocy zmiany dotychczasowego sposobu rozumowania i języka. Na czym to polega? - W dużej części przy pomocy myślenia anglosaskiego weszliśmy w epokę, w której prostym słowom, opisującym podstawową rzeczywistość, nadaje się nieoczekiwanie płynne znaczenie. W ten sposób powstaje nowa wieża Babel. Dotyczy to chociażby takich słów jak "życie", "śmierć", "rodzina", "aborcja", "rodzaj", "zdrowie". Obserwujemy demontaż jezyka: sens słowa nigdy nie jest pewny, staje się przedmiotem dyskusji, transakcji czy też handlu. Język zaczyna podlegać regułom handlowym: sens słów jest negocjonowany. Zależy od znaczenia, jakie nada im jakaś grupa lub jednostka uważająca się za arbitra. Dochodzi do tego, że używając tych samych słów, nie jesteśmy nigdy pewni, czy rozmawiamy o tym samym. Ten demontaż języka niesie ze sobą wiele konsekwencji, np. w prawodawstwie. Dziś już nawet pojęcie praw człowieka jest czymś nietrwałym. Co więcej, prawa te są coraz częściej przedmiotem negocjacji lub handlu. Negocjuje się prawo do życia, prawo do śmierci, prawo do zdrowia. Te manipulacje językiem i prawem mają ogromne konsekwencje również we wszystkich kwestiach bioetyki. Nowy język jest skutecznym instrumentem w służbie nowej rewolucji kulturowej, bazującej na radykalnie nihilistycznej ideologii, starającej się realizować okrutną utopię wymierzoną przeciw człowiekowi. Tragicznym przykładem manipulacji jest legalizacja aborcji i eutanazji. Prawo, które powinno być wałem obronnym przeciw niesprawiedliwości i zbrodni, legitymizując je, staje się ich instrumentem. Kiedy prawo rezygnuje z przestrzegania przed złem i wskazywania na nie, kończy jako jego niewolnik. Legalizacja aborcji zmienia i zwiększa naturę zła. Aborcja nie jest już kwalifikowana jako zło, nie tylko dlatego, że jest wykonywana przez abortera na życzenie kobiety, ale przede wszystkim dlatego, że jest kryta przez perwersyjne prawo. W tej maskaradzie sprawiedliwości czynienie zła staje się prawem, wręcz obowiązkiem. Aborcja i eutanazja stają się aktami medycznymi uznanymi przez prawo. Ci, którzy odmawiają ich praktykowania: lekarze, personel szpitalny, itd., mogą być w imię prawa pozbawieni uprawnień do wykonywania zawodu. Jakie skutki w sferze publicznej powoduje legalizacja aborcji i eutanazji? - Perwersja w dziedzinie prawa pociąga za sobą perwersję w sposobie sprawowania władzy politycznej w państwie. Zło nie jest już jedynie wynikiem działań abortera, a staje się wynikiem świadomej decyzji legislatora, który instytucjonalizuje zbrodnię. Takie prawo przez swój radykalnie niesprawiedliwy charakter przynosi przede wszystkim ogromne szkody społeczeństwu. Przed prawną legalizacją aborcji jej akt dotyczył tego, kto ją wykonywał, zleceniodawcy i ofiary. Dla ochrony potencjalnej ofiary prawo przewidywało procedury wyjaśniające i represyjne. Odbywało się to jednak zawsze w sferze prywatnej. Legalizacja aborcji dodaje do tego aktu nowy wymiar - publiczny. Ustawy legalizujące aborcję i eutanazję proponują uczciwym obywatelom dokonanie zbrodni, mimo że oni sami nigdy nie myśleli o zabijaniu. Ustawy te zachęcają do aborcji i eutanazji, a to nakłanianie również nie jest już zakazane przez kodeks karny. Przez swój kryminalny charakter prawo wyrządza szkodę nie tylko niewinnej ofierze, ale także społeczeństwu, czyniąc z niego społeczeństwo kryminalne. Ksiądz Profesor wskazuje, że terroryzm o ludzkiej twarzy, w białych rękawiczkach jest największym wyzwaniem, przed którym stoi ludzkość. Dlaczego jest on aż tak niebepieczny? - Dlatego, że terroryzm ten nie ucieka się do ładunków wybuchowych najnowszej generacji i najnowocześniejszych środków technicznych. On używa innych "bomb", które robią mniej hałasu i dymu. Jednak ten "miękki" terrorym ma znaczącą przewagę nad terroryzmem siłowym, bo jego "bomby" finansowane są przez dotacje naukowe, rządy, organizacje międzynarodowe, laboratoria, ONZ, przez hojnych mecenasów, i przez tych, na których te "bomby" będą skierowane. Działanie tych "bomb" jest dwupoziomowe. Po pierwsze, chodzi o zmianę języka. Zysk z tej manipulacji semantycznej jest ewidentny: założone sidła są nie do zrzucenia. Obejmują całe społeczeństwo, któremu wtłacza się do głowy nowe znaczenia słów. Krnąbrni zostaną napiętnowani jako oderwani od rzeczywistości, media ich zlinczują. Społeczeństwo zostanie doprowadzone do tego, że samo będzie chciało przeciwstawić się temu, o co jeszcze wczoraj walczyło. Ta manipulacja językiem pełni rolę bezbolesnego instrumentu przewrotu psychologicznego, praktycznie niedostrzegalnego. Jest też obowiązkowym etapem takiego zaprogramowania społeczeństwa, w którym coś takiego jak samodzielne myślenie i wolna wola będą mu obce. W przeciwieństwie do brutalnego terroryzmu, terroryzm "miękki" ma zdecydowaną przewagę: każe pragnąć szczęścia w byciu niewolnikiem. Ludzie, których nauczono pogardy do samych siebie, gotowi są uznać się za "nadliczbowych" w społeczeństwie i wyciągnąć ostateczne z tego konsekwencje. Po drugie, błędem byłoby jednak sądzić, że "miękki" terroryzm nie odwołuje się do gwałtu fizycznego. Stosuje go, tylko że jest on ukryty, bardziej wyrafinowany, bo względy semantyczne, o których mówiłem, sprawiają, że terroryzm "miękki" jest przyjmowany przez każdego (lub prawie każdego) jako pożądany, domaga się go opinia publiczna, głosuje się nad nim w parlamentach, jest dotowany, i ostatecznie - celebrowany. Ofiary tej nowej agresji mogą być znacznie liczniejsze od terroryzmu widocznego gołym okiem, zaskakującego w biały dzień. Jego ofiarami są ludzie tacy jak pan i ja, tacy, jacy byliśmy, jesteśmy lub będziemy: dopiero poczęci bądź w stanie terminalnym, lub znajdujący się między tymi dwoma brzegami życia. Dziękuję za rozmowę. "Nasz Dziennik" 2008-10-11
Autor: wa
Tagi: aborcja