Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Teraz my możemy myśleć o rewanżu

Treść

Rozmowa z Markiem Kolbowiczem, trzykrotnym mistrzem świata w wioślarskiej czwórce podwójnej Trzy starty w Pucharze Świata, wszystkie zakończone na podium, zwycięstwo w klasyfikacji generalnej cyklu - a jednak pojawiło się sporo głosów, że czwórka zawiodła i poniosła porażkę. - A ja myślę, że możemy być zadowoleni. Wolelibyśmy tylko, żeby kolejność była inna, czyli najpierw trzecie, potem drugie, a na końcu pierwsze miejsce. Nie pozwolił na to jednak nasz tok i rytm przygotowań, czyli nie ma powodów do niepokoju - a niektórzy już podnosili larum, że dzieje się dramat. W optymalnej formie mamy być w Pekinie, dziś jest ona dość wysoka, ale nie na tyle, by gwarantowała powodzenie walki o najwyższe cele. Oczywiście nie mamy złotego środka, ale chcemy powielić ten sam plan treningowy, który realizujemy od trzech lat, za każdym razem z sukcesem. Nie da się jednak ukryć, że przyzwyczailiście kibiców, i siebie pewnie też, do spektakularnych sukcesów, od mistrzostw świata w 2005 roku wygrywaliście wszystkie wyścigi. A teraz, tuż przed igrzyskami, znaleźli się pogromcy. - I nie rozpaczamy z tego powodu. Dobrze pamiętam, że gdy wygrywaliśmy, niewielu zawracało sobie nami głowy. Kiedy przegraliśmy - zrobiło się wielkie halo. Przyznam szczerze, że to nie jest najbardziej komfortowa sytuacja, nie do końca potrafimy się w niej odnaleźć. Bo czy zrobiliśmy coś złego, pracowaliśmy mniej uczciwie i mniej solidnie? Nie! A tu nagle słyszymy, że znaleźliśmy się na równi pochyłej, że przegrywamy, zawodzimy, tracimy szansę na olimpijskie medale etc. Z jednej strony staramy się tym kompletnie nie przejmować, z drugiej - to boli. A my po prostu zajęliśmy "straszne" drugie i trzecie miejsce na zawodach Pucharu Świata, które nigdy nie miały dla nas specjalnie dużego znaczenia. Śmiejemy się, że może lepiej było przez te trzy lata nic nie wygrywać, a teraz w Poznaniu zdobyć brąz, i pewnie wszyscy zaczęliby się rozpływać w zachwytach, że oto pojawiła się osada z szansami na olimpijski medal. Czuję niesmak, jest mi z tym źle, bo nie potrafię zrozumieć, czemu nie mówiono o nas tak dużo, gdy sięgaliśmy po wielkie sukcesy. Kiedy czytam o "kolejnej porażce czwórki", mam dziwne odczucia. Ale cóż, życie bywa brutalne (śmiech). Zaskoczyła Pana świetna forma osad z USA i Włoch? - Amerykanami, owszem, byłem zaskoczony. Włochami już nie, bo to kraj z wioślarskimi tradycjami, który zawsze na ważne zawody przygotowuje przynajmniej jedną mocną osadę. Wychodzi na to, że tym razem będzie to czwórka podwójna. Zresztą często powtarzaliśmy, że pierwsza szóstka, siódemka na świecie pływa na porównywalnym poziomie i w każdej chwili ktoś może wyskoczyć przed czołówkę. Tak się złożyło, że przez ostatnie lata to my dominowaliśmy, co nie znaczy, że nie doceniamy siły i potencjału rywali. Z drugiej strony - gdybyśmy wcześniej startowali w finałowych zawodach Pucharu Świata, to ręczę panu, że byśmy nie wygrywali non stop. Taki mamy po prostu cykl przygotowań, że w tym czasie albo odpoczywaliśmy, albo braliśmy się do ciężkiej pracy. W tym roku wystąpiliśmy tylko dlatego, że zmagania odbywały się w Poznaniu i wspólnie uznaliśmy, że trzeba się pokazać przed polską publicznością. I choć nie byliśmy za dobrze dysponowani i w najwyższej formie, zajęliśmy trzecie miejsce. Gdybyśmy tak bardzo, ale to bardzo powalczyli, to pewnie przeskoczylibyśmy Francuzów i przypłynęli sekundę za Włochami, czyli bliziutko. Wszystko jest do nadrobienia, przez najbliższe tygodnie zrobimy wszystko, by na igrzyskach o tę sekundę ich wyprzedzić. Co trzeba zrobić, by w dniu olimpijskich regat być w oczekiwanej, optymalnej formie? - Wdrożyć się w odpowiedni cykl treningowy, którego jeszcze w tym roku nie mieliśmy, a realizowaliśmy od trzech lat. Zwiększymy intensywność, objętość i jeśli to zdawało dotychczas egzamin, to teraz powinno być podobnie. Do tego dochodzi ciężka praca przy technicznych niuansach na łodzi i myślę, że wszystko to przełoży się na określony poziom. W Lucernie i Poznaniu wyszły wszystkie braki techniczne, na których nie za bardzo się dotychczas skupialiśmy - a będziemy musieli poświęcić im sporo czasu. Wrócimy do nich po zgrupowaniu w Zakopanem. Raczej zostawimy w spokoju nasz rytm, jest dobry, ale musimy troszeczkę wyżej iść na tempie. W Poznaniu płynęliśmy tempem 33 uderzeń o wodę na minutę, Włosi aż 40. W pewnym momencie wrzucili siódmy bieg i w naprawdę godnym podziwu stylu nas wyprzedzili. Nie wiem, czy zdołają to jeszcze poprawić, faktem jest, że zaimponowali. Jak będą wyglądały przygotowania do startu w Pekinie? - Teraz czekają nas dwa tygodnie bardzo ciężkiej pracy w Zakopanem, da nam ona bazę, z której będziemy czerpać na igrzyskach. Pod koniec lipca wylatujemy do Chin, tam jedziemy do miejscowości oddalonej od Pekinu o mniej więcej 1200 m, gdzie będziemy przechodzić aklimatyzację połączoną z treningami. Do samego Pekinu wrócimy trzy, cztery dni przed startem. Co może zadecydować o sukcesie w olimpijskich regatach - tak różniących się od wszystkich innych regat? - Powiem tak: niby wszystko jest podobnie, a jednak ta specyfika igrzysk każdemu się udziela. Będziemy się starali od niej uciec, potraktować te regaty normalnie, ale czy się uda - nie mam pojęcia. Kłopotem będzie już sam dojazd na tor z wioski olimpijskiej, który może potrwać ponad godzinę. Zamiast odpoczywać i czekać na start w spokoju, będziemy musieli siedzieć w autobusie. Nie chcę narzekać, szukać wymówek, ale naprawdę wolałbym mieszkać w hotelu tuż obok toru i przychodzić nań w klapkach. Niektóre państwa obrały taką opcję i wydaje mi się, że miały rację. Pewnie, wioska olimpijska, wspólna stołówka mają swój klimat i urok, ale tuż przed startem ważniejszy jest spokój i skupienie. Jak będzie, przekonamy się już na miejscu, wioska czy hotel, wszyscy przeżyjemy nerwówkę, jesteśmy tylko ludźmi. Można się zarzekać, że igrzyska nie mają na człowieka żadnego wpływu, dodatkowo nie stresują, ale to nie jest prawda. Biorąc to wszystko pod uwagę, może się dobrze stało, że w ostatnich pucharowych startach byliśmy drudzy i trzeci. Gdybyśmy wygrali - bylibyśmy jedynym, murowanym kandydatem do złotego medalu. Teraz wszyscy zobaczyli, że szansę mają i inni, i nas to nawet cieszy. Zawsze łatwiej atakować i rewanżować się, a teraz to my jesteśmy w takiej sytuacji. Dziękuję za rozmowę. Piotr Skrobisz - Na igrzyskach w Atenach polska czwórka przegrała brązowy medal o 0,07 sekundy. Tuż po tym wyścigu wydawało się, że jej historia dobiega końca, ale Marek Kolbowicz i Adam Korol postanowili spróbować raz jeszcze. - Wkrótce dołączyli do nich młodzi: Michał Jeliński i Konrad Wasielewski. Nie mieli oporów przed przyjęciem reguł panujących na łódce, efekty przyszły nadspodziewanie szybko. - W 2005 r. w japońskim Gifu panowie zostali mistrzami świata i rozpoczęli nowy etap w dziejach polskiego wioślarstwa. Rok później powtórzyli ten sukces w angielskim Eton, a na początku września 2007 r. na najwyższym stopniu podium stanęli po raz trzeci - w Monachium. - W 2006 roku Międzynarodowa Federacja Wioślarska (FISA) uznała ich za najlepszą męską osadę świata. U uzasadnieniu podano, iż nie tylko osiągają spektakularne wyniki, ale i pływają po prostu pięknie. - 1 czerwca w Lucernie, pierwszy raz od 2005 r., przegrali - w zawodach Pucharu Świata wyprzedzili ich Amerykanie, a w minioną niedzielę w Poznaniu uznali wyższość Włochów i Francuzów. W klasyfikacji generalnej PŚ jednak triumfowali i - jak zgodnie przyznali - nic się nie stało i cele na Pekin pozostały niezmienne. Pisk "Nasz Dziennik" 2008-06-26

Autor: wa