Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Ten zabójczy globalizm

Treść

Podczas wakacyjnego wypoczynku przeczytałem mniej znany kryminał Johna Grishama, jednego z najbardziej dziś poczytnych pisarzy amerykańskich, autora "Firmy". Powieść pt. "Ostatni sędzia" osadzona jest głęboko w realiach małego amerykańskiego miasteczka lat 70. ubiegłego wieku. Realiom tym pisarz poświęca w istocie więcej miejsca niż wątkowi sensacyjnemu. W związku z tym książka staje się pełną nostalgii i żalu opowieścią o śmierci prawdziwej Ameryki, o utracie przez Amerykanów tego, co dawało im niezależność, wolność i poczucie godności. Główny bohater jest właścicielem i redaktorem naczelnym lokalnej, liczącej kilka tysięcy nakładu gazety, człowiekiem, który traktuje swoją pracę jako społeczną misję w służbie amerykańskich, w istocie w znacznej mierze prawdziwie chrześcijańskich, wartości. Wartości te zaczynają być ze wszystkich stron zagrożone. Ich świat zaczyna się walić, gdy do miasteczka wkracza... globalizm. "Wiosną 1978 roku - czytamy - gruchnęła sensacyjna wieść. Przybywa Bargain City. Była to sieć centrów sklepowych, która w błyskawicznym tempie oplotła małe miasteczka na Południu. Większość ludzi nie posiadała się z radości, paru innych jednak, w tym ja, uważało, że to początek końca. Koncern podbijał świat, stawiając wielkie kompleksy, w których sprzedawano towar po obniżonych cenach". Rada miasta zwołała posiedzenie, na którym miała zapaść decyzja, czy centrum sklepowe zostanie wybudowane. Przyszło na nie wielu ludzi z transparentami: "Firma Bargain City to dobry sąsiad" i "Chcemy pracy". Przedstawiciel koncernu zarysował przyszłość miasta w różowych barwach: "ożywienie gospodarcze, zwiększone wpływy do kasy miejskiej, dodatkowe sto pięćdziesiąt miejsc pracy oraz najlepsze wyroby po najniższych cenach". Nasz bohater wygłosił płomienne przemówienie, ostrzegając przed negatywnymi skutkami działania koncernu. Zwrócił uwagę, że jego pracownicy otrzymają minimalne płace, że wzrost wpływów do kasy miejskiej odbędzie się kosztem innych handlowców, którzy nie wytrzymają konkurencji i splajtują. Powołał się na przykład sąsiedniego miasteczka, w którym kilka lat wcześniej pojawił się ten koncern i w którym zamknięto większość sklepów. Poparł go profesor ekonomii powołany przez radę miasta jako ekspert, który stwierdził, że w większości przypadków wpływ koncernu był szkodliwy, w tym również w wymiarze kulturowym. Nikt ich nie słuchał. Po wybudowaniu centrum handlowego upadł handel w całym mieście, zubożeli ci, którzy stanowili elitę miasteczka. Jego centrum wymarło. Szpeciły go zabite deskami wystawowe okna. Proces umierania starego świata zakończył się, gdy inny koncern zmusił głównego bohatera do sprzedaży mu lokalnej, ostatniej w okolicy, niezależnej gazety. Grisham opisuje to wszystko z bólem, przestrzega swojego czytelnika przed konsekwencjami podobnych zjawisk. Jak to się stało, że takie przestrogi nie dotarły do świadomości polskiego społeczeństwa, że zachowało się ono tak, jak mieszkańcy tego małego amerykańskiego miasteczka? Stanisław Krajski "Nasz Dziennik" 2008-08-28

Autor: wa