Teatr piórem Temidy
Treść
To jedyny taki teatr w Warszawie. Jedyny głównie z dwóch powodów: po pierwsze, Scena Prezentacje ma wyraziście określoną publiczność, która nie zawodzi i szczelnie wypełnia widownię na każdym przedstawieniu. Po drugie, jest repertuarowo wierny tej publiczności. No, może ze dwa, trzy razy "zdradził" ją, proponując sztukę z innego, powiedzmy, "modnego" nurtu, ale szybko zorientował się, że to może obrócić się przeciwko niemu, powrócił do swojego stylu, realizowanego na przestrzeni lat, czyli teatru mieszczańskiego. I dobrze, bo ma swoją własną, rozpoznawalną twarz pośród innych scen warszawskich.
No i jeszcze jedno, Teatr Scena Prezentacje ma w pewnym sensie komfortową sytuację, bo jego szef, Romuald Szejd, do każdego przedstawienia może dobierać obsadę, jaką zechce, wszak jest to scena impresaryjna, bez stałego zespołu aktorskiego. Są jednak aktorzy, których często angażuje do swych spektakli. Należy do nich Krzysztof Gordon grający Jamesa Tyrone w najnowszej premierze tego teatru "Zmierzch długiego dnia" Eugene O'Neilla. Sceniczną żoną aktora, Mary, jest niezwykle urodziwa, znana głównie z filmu, Maria Gładkowska. Ich scenicznych synów grają bardzo młodzi, debiutujący tu aktorzy: Michał Filipiak jako Jamie i Jakub Mazurek - Edmund.
Sztuka O'Neilla napisana w 1940 roku wystawiona została już pośmiertnie i pośmiertnie przyznano za nią autorowi nagrodę Pulitzera. Kolejnego, zresztą, miał ich wiele. "Zmierzch długiego dnia" zawiera sporo tropów wziętych niemal żywcem z życia pisarza. Niektórzy określają tę sztukę jako nieco tylko przetworzoną literacko autobiografię O'Neilla. To nasycone pesymizmem rozliczenie autora z własnym życiem chwilami przypomina smutną i mroczną psychodramę.
Oto czteroosobowa rodzina, mąż, żona i dwóch synów. Rodzina, można powiedzieć, naznaczona jakimś piętnem nieszczęść, których epicentrum ulokowane jest wprawdzie w osobie Mary, ale i pozostali członkowie rodziny dźwigają na swych plecach ból duszy lub ból ciała. A bywa, że jedno i drugie. Mary przeżywa rozstrój nerwowy i jest uzależniona od morfiny. W silną depresję zapadła po śmierci dwuletniego synka, który zaraził się odrą od swego brata. A po urodzeniu trzeciego syna, Edmunda, choroba jeszcze bardziej się rozwinęła. Dorośli już dziś synowie obarczają ojca winą za chorobę matki, bo zamiast wezwać dobrego lekarza, kierowany skąpstwem, wezwał hotelowego medyka, który na uśmierzenie bólu zaordynował kobiecie morfinę. I tak została narkomanką. Mąż, James, były aktor, obecnie biznesmen, swoje smutki topi w alkoholu, kocha wprawdzie żonę, ale widzi, że wszystko się rozpada. Starszy syn, Jamie, już na wstępie w dorosłe życie zaprzepaścił swoje możliwości, porzucając uniwersytet na rzecz pijackich seansów w rozmaitych klubach. Dzięki wstawiennictwu ojca jest teraz aktorem w teatrze, gra podrzędne role i przepija gaże. Młodszy syn, Edmund, oczko w głowie matki, naśladując starszego brata, też porzucił uniwersytet, spragniony przygód marynarskich zaciągnął się na statek i zwiedziwszy kawałek świata, a przy tym złapawszy malarię, wrócił w końcu do domu i pracuje w miejscowej gazecie jako publicysta, ale w duszy gra mu poezja, pisze wiersze. Jego nieszczęściem, a także nieszczęściem jego rodziny jest werdykt lekarski stwierdzający, że choruje na gruźlicę.
Ale w tym owładniętym smutkiem domu, którego Mary nienawidzi i nie uważa go za prawdziwy dom rodzinny, mimo wzajemnych pretensji nie brakuje miłości. James nadal bardzo kocha żonę, która żyje od działki do działki i aplikuje je sobie coraz częściej. A to sprawia, że w czasie tych narkotycznych "seansów" Mary jest myślami nieobecna, przenosi się wspomnieniami do innego czasu, tego jeszcze sprzed zakochania się w Jamesie i sprzed zamążpójścia. I w takich sytuacjach domownicy nie mają z nią kontaktu. Bracia wzajemnie się kochają, zwłaszcza starszy ma chwilami opiekuńczy stosunek do młodszego, choć jest o niego zazdrosny i świadomie doprowadził, by tamten też zarwał studia i zaczął pić. Matka kocha wręcz obłędnie młodszego syna, obawia się o jego zdrowie, itd., itd. Ale te relacje uczuciowe między nimi są niezwykle trudne, toporne, ta miłość jest kanciasta, nie wnosi radości. Uczucie miłości graniczy tu z nienawiścią (do ojca), a wszystko spaja rozpacz, ale nie pozbawiająca całkowicie bohaterów nadziei.
Dramat O'Neilla jest tak zbudowany, że ma czterech równorzędnych bohaterów, bogatych wewnętrznie i diametralnie zróżnicowanych charakterologicznie. Relacje między nimi opierają się na zderzeniu owych zróżnicowań wewnętrznych, co tworzy konflikt niezbędny dla dramaturgii spektaklu. W tej sytuacji aktorzy mają tu ogromne pole do popisu, do sięgnięcia w głąb swych bohaterów i wyartykułowania ich stanu ducha. Rzecz okazała się bardzo trudna. Bo i rzeczywiście nie jest łatwa. Maria Gładkowska gra piękną kobietę po pięćdziesiątce, narkomankę owładniętą szaleństwem. Jest ciągle niespokojna, wierci się, nie jest w stanie usiedzieć dłużej na jednym miejscu, gna ją narkotyczny głód. Pociera dłonią o dłoń, przyśpiesza kroku, błyskawicznie zmienia nastroje. Gra osobę niezrównoważoną psychicznie, wręcz szaloną. Za dużo jest tu tych zewnętrznych oznak szaleństwa. Niepotrzebne jest aż takie zagęszczenie, bo rozmywa sens znaczeniowy. Z kolei za mało tu skupienia do wewnątrz, sięgnięcia w głąb duszy bohaterki i ukazania jej przeżyć wewnętrznych. Za to znakomicie prezentuje się na scenie uroda aktorki, co dodatkowo podkreśla fryzura i kostium.
Krzysztof Gordon, doświadczony przecież aktor, także skupił się bardziej na zewnętrznym wizerunku swego bohatera aniżeli na "szperaniu" w jego psychice. Stan jego ducha ma podkreślać ciągłe sięganie po alkohol. Bohater Michała Filipiaka - Jamie - jest aż nadto impulsywny w przeciwieństwie do wyciszonego Edmunda granego przez Jakuba Mazurka.
Temida Stankiewicz-Podhorecka
"Zmierzch długiego dnia" Eugene O'Neilla, przekł. Wacława Komarnicka i Krystyna Tarnowska, reż. Romuald Szejd, scen. Marcin Stajewski, kost. Ewa Zaborowska, Teatr Scena Prezentacje, Warszawa.
"Nasz Dziennik" 2006-10-31
Autor: wa
Tagi: Dramat O'Neilla