Talibowie grożą odwetem
Treść
Waszyngton potwierdził fakt ostrzeżenia przed odwetem za masakrę, jakiej dopuścił się amerykański wojskowy. Z kondolencjami do prezydenta Afganistanu Hamida Karzaja zadzwonił Barack Obama. Karzaj miał odpowiedzieć jedynie, że masakra, jakiej dopuścił się żołnierz, jest niewybaczalna. Wśród ofiar było dziewięcioro dzieci.
Sekretarz obrony USA Leon Panetta poinformował, że wszczęto już śledztwo w tej sprawie. Według wstępnych ustaleń, żołnierz, najprawdopodobniej w stopniu sierżanta sztabowego, opuścił swoją bazę w niedzielę około godz. 3.00 w nocy. W odległych od jednostki o blisko 500 metrów wioskach Alkozai i Nadżiban włamał się do trzech domów. W jednym z nich znaleziono 11 ciał, ofiary zginęły od strzałów w głowę. Po dokonaniu masakry mężczyzna wrócił do bazy i oddał się w ręce przełożonych. Do tej pory motywy jego zachowania pozostają niejasne. Spekuluje się, że żołnierz w chwili ataku mógł być pijany lub cierpiał z powodu załamania psychicznego. Osadzono go w areszcie w bazie w Kandaharze. W tej samej bazie leczonych jest także pięć osób, które odniosły obrażenia po ataku Amerykanina. Nie podano tożsamości zatrzymanego żołnierza. Ale agencje dotarły do informacji, że jego jednostką macierzystą była baza Lewis-McChord w stanie Waszyngton. Mężczyzna ma 38 lat, jest żonaty i ma dwoje dzieci. To była jego pierwsza misja w Afganistanie, wcześniej był trzy razy na misjach w Iraku.
"Ambasada USA w Kabulu ostrzega obywateli amerykańskich w Afganistanie, że w rezultacie tragicznego incydentu w prowincji Kandahar z udziałem członka armii Stanów Zjednoczonych istnieje ryzyko antyamerykańskich wystąpień i protestów w nadchodzących dniach, szczególnie we wschodnich i południowych prowincjach" - napisała amerykańska placówka dyplomatyczna w specjalnej nocie. Jak informują władze afgańskie, Talibowie z całą pewnością wykorzystają sytuację i wywołają zamieszki. Masakra urządzona przez amerykańskiego żołnierza zaostrzy i tak napięte stosunki na linii Teheran - Waszyngton, które pogorszyły się po spaleniu Koranu przez żołnierzy stacjonujących w Kabulu. Biały Dom przepraszał za te zdarzenia. W zamieszkach po tym incydencie zginęło co najmniej 30 osób po stronie afgańskiej i sześciu amerykańskich żołnierzy.
Atak potępił afgański parlament oraz liderzy lokalnych plemion. Ci ostatni wezwali Stany Zjednoczone do natychmiastowego zaprzestania "nocnych ataków" na ich domy. Parlamentarzyści z kolei stanowczo domagają się osądzenia w procesie publicznym winnych masakry. "Wolesi Dżirga [Izba Ludu - niższa izba afgańskiego parlamentu] ogłasza, że po raz kolejny Afgańczycy tracą cierpliwość z powodu samowolnych działań sił zagranicznych" - napisali w oświadczeniu. Jak podkreślają jego autorzy, ostatnie wydarzenia w poważny sposób naruszyły i tak bardzo kruche relacje pomiędzy oboma krajami. Komentatorzy coraz poważniej rozważają szybsze wycofanie się wojsk amerykańskich z Afganistanu. Rząd w Kabulu poinformował, że niedzielna masakra z całą pewnością opóźni podpisanie zapowiadanego już od dłuższego czasu paktu strategicznego, dotyczącego długoterminowej obecności Amerykanów w Afganistanie. Według sondaży opublikowanych przez "Washington Post", 60 proc. ankietowanych obywateli amerykańskich uważa, że wojna w Afganistanie nie jest warta ponoszonych w niej kosztów. Niemal tyle samo pytanych opowiedziało się za wcześniejszym wycofaniem US Army z Afganistanu.
Łukasz Sianożęcki
Nasz Dziennik Wtorek, 13 marca 2012, Nr 61 (4296)
Autor: au