Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Tą rzeczą jest honor...

Treść

Polskie wypominki historyczne dotyczą najczęściej naszej narodowej martyrologii, której przykładów - zwłaszcza z historii najnowszej - nie brakuje. Wspomnienia zdarzeń chwalebnych dotyczą najczęściej wielkich bitew, są hołdem składanym cnocie żołnierskiej - virtuti militari, z której Polacy są znani na całym świecie. Rzadko się zdarza, by samo słowo stawało się gotowym wpisem do podręcznika polskiej historii. Norwid pisał, że "słowo jest czynu testamentem". Są słowa, które zapowiadają, wywołują czyny. Takie słowa padły w maju 1939 r. i nie były to słowa poety, lecz przemówienie polityka wielokrotnie wcześniej krytykowanego.
Kardynał August Hlond powiedział kiedyś, że "rzeczywistość zbiorowa winna odpowiadać rzeczywistości duchowej, którą naród nosi w sobie". Ten polityk oddał w swoim przemówieniu "rzeczywistość duchową", którą Naród Polski nosił w sobie w okresie poprzedzającym wybuch II wojny światowej. Z jego słowami zgadzali się wówczas wszyscy świadomi obywatele Rzeczypospolitej Polskiej.
Działo się to w piątek, 5 maja 1939 roku, o godzinie 12.00 w Sejmie Rzeczypospolitej Polskiej w Warszawie. Dzień i godzina zostały wybrane nieprzypadkowo. Dokładnie tydzień wcześniej, 28 kwietnia o godzinie 12.00, w berlińskim Reichstagu przemawiał kanclerz Deutsches Reich Adolf Hitler. Po raz pierwszy nie atakował Sowietów ani komunizmu. Tym razem atak skupił się na Polsce. Hitler straszył i szantażował Polaków. Wypowiedział polsko-niemiecki układ o nieagresji z roku 1934, oświadczył bezczelnie, że Polska go pogwałciła (!). Zażądał eksterytorialnej autostrady dla Niemców przez terytorium Polski. Zażądał włączenia Wolnego Miasta Gdańska do Rzeszy. W zamian obiecywał Polakom "gwarancje" niemieckie dla naszych granic, czyli w gruncie rzeczy proponował uzależnienie Polski od Niemiec, jakąś koszmarną powtórkę z historii, mieliśmy już bowiem w roku 1768 "traktat gwarancyjny" z Rosją, po którym wkrótce nastąpił I rozbiór Polski.
W Europie powiało grozą, bo jeszcze nigdy niemieckie roszczenia nie były przedstawione tak kategorycznie. To było ultimatum! Zastanawiano się, jak na to odpowie polski minister spraw zagranicznych płk Józef Beck, który był twórcą polsko-niemieckiego traktatu z roku 1934 i prowadził najtrudniejsze rozmowy z Niemcami. Również wszyscy Polacy oczekiwali tej odpowiedzi z zapartym tchem. Przed odbiornikami radiowymi w całym kraju zgromadzono młodzież gimnazjalną i licealną. Wielu dzisiejszych osiemdziesięciolatków doskonale pamięta tamten dzień. Nie w każdym polskim domu było wówczas radio, więc ci, którzy mieli, wystawiali je w otwartym oknie, by sąsiedzi mogli też słyszeć. Maria Dąbrowska zapisała w swoich "Dziennikach": "Słucham mowy Becka w Sejmie. Słucha jej cała Polska, wszędzie przerwano pracę, wszyscy przy głośnikach. Doskonała mowa zarówno w formie, jak i w treści. Monumentalna i krótka, co wspaniale odcina się na tle wielogodzinnych wygłupiań i wrzasków Mussoliniego czy Hitlera".
Co tak bardzo poruszyło w mowie ministra miliony rodaków? Czy tylko odrzucenie niemieckich żądań, dokonane w sposób godny, przy użyciu racjonalnych argumentów, a nie tak charakterystycznej dla totalitarnych reżimów demagogii? A może pamiętne résumé, gdy minister wyraził ducha Narodu Polskiego i polski system wartości, w którym pokój "jest rzeczą cenną", ale "jest tylko jedna rzecz w życiu ludzi, narodów i państw", która jest bezcenna"?
Wolne Miasto Gdańsk
"nie zostało wymyślone w traktacie wersalskim" - mówił minister. "Jest zjawiskiem istniejącym od wielu wieków jako wynik pozytywnego skrzyżowania spraw polskich i niemieckich. Niemieccy kupcy w Gdańsku zapewnili rozwój i dobrobyt tego miasta dzięki handlowi zamorskiemu Polski. Nie tylko rozwój, ale i racja bytu tego miasta wynikały z tego, że leży ono u ujścia jedynej wielkiej naszej rzeki, na głównym szlaku wodnym i kolejowym łączącym nas dziś z Bałtykiem. To jest prawda, której żadne nowe formuły zatrzeć nie zdołają. Ludność Gdańska jest obecnie w swej dominującej większości niemiecka, jej egzystencja i dobrobyt zależą natomiast od potencjału ekonomicznego Polski (...). Szukając rozwiązań rozsądnych i pojednawczych, świadomie nie usiłowaliśmy wywierać żadnego nacisku na swobodny rozwój narodowy, ideowy i kulturalny niemieckiej ludności w Wolnym Mieście (...). Ale z chwilą, kiedy po tylokrotnych wypowiedzeniach się niemieckich mężów stanu, którzy respektowali nasze stanowisko i wyrażali opinię, że to 'prowincjonalne miasto nie będzie przedmiotem sporu między Polską a Niemcami' - słyszę żądanie aneksji Gdańska do Rzeszy; z chwilą, kiedy na naszą propozycję, złożoną 26 marca, wspólnego gwarantowania istnienia i praw Wolnego Miasta nie otrzymuję odpowiedzi, natomiast dowiaduję się, że została ona uznana za odrzucenie rokowań - to muszę sobie postawić pytanie, o co właściwie chodzi? Czy o swobodę ludności niemieckiej Gdańska, która nie jest zagrożona, czy o sprawy prestiżowe, czy też o odepchnięcie Polski od Bałtyku, od którego Polska odepchnąć się nie da!".
Ileż razy słyszeliśmy w okresie Polski sowieckiej zaklęcia o "odwiecznie polskim" Gdańsku? Argumenty jałowe, bo przecież obosieczne. Nigdy nie przywoływano słów "sanacyjnego ministra", choć to on racjonalnie uzasadnił niezbywalne prawo Polski do Gdańska.
Nie "korytarz"
"Te same rozważania odnoszą się do komunikacji przez nasze województwo pomorskie" - mówił dalej minister. "Nalegam na te słowa 'województwo pomorskie'. Słowo 'korytarz' jest sztucznym wymysłem, gdyż chodzi tu bowiem o odwieczną polską ziemię, mającą znikomy procent osadników niemieckich. Daliśmy Rzeszy Niemieckiej wszelkie ułatwienia w komunikacji kolejowej, pozwoliliśmy obywatelom tego państwa przejeżdżać bez trudności celnych czy paszportowych z Rzeszy do Prus Wschodnich. Zaproponowaliśmy rozważenie analogicznych ułatwień w komunikacji samochodowej. Nie mamy żadnego interesu szkodzić obywatelom Rzeszy w komunikacji z ich wschodnią prowincją. Nie mamy natomiast żadnego powodu umniejszania naszej suwerenności na naszym własnym terytorium!".
Pokój ? la Hitler
Nawiązując do niejasnej propozycji Hitlera zawarcia między Polską a Niemcami nowego traktatu, na nowych zasadach, i do manipulowania przez Hitlera słowem "pokój", minister Beck powiedział: "Pokój jest na pewno celem ciężkiej i wytężonej pracy dyplomacji polskiej. Po to, aby to słowo miało realną wartość, potrzebne są dwa warunki: pokojowe zamiary, pokojowe metody postępowania. Jeżeli tymi dwoma warunkami Rząd Rzeszy istotnie się kieruje w stosunku do naszego kraju, wszelkie rozmowy, respektujące oczywiście wymienione przeze mnie uprzednio zasady, są możliwe. Gdyby do takich rozmów doszło - to Rząd Polski swoim zwyczajem traktować będzie zagadnienie rzeczowo, licząc się z doświadczeniami ostatnich czasów, lecz nie odmawiając swej najlepszej woli".
Wszystko ma swoją cenę...
Po tych słowach nastąpiło właściwe résumé, które przeszło do historii i z którego my, Polacy, możemy być dumni: "Pokój jest rzeczą cenną i pożądaną. Nasza generacja, skrwawiona w wojnach, na pewno na pokój zasługuje. Ale pokój, jak prawie wszystkie sprawy tego świata, ma swoją cenę: wysoką, ale wymierną. My w Polsce nie znamy pojęcia pokoju za wszelką cenę! Jest tylko jedna rzecz w życiu ludzi, narodów i państw, która jest bezcenną. Tą rzeczą jest honor!".
Kiedy wybrzmiały te słowa, cały Sejm powstał i zgotował ministrowi burzliwą owację. Nie tylko posłowie, ale i publiczność zgromadzona na galerii. Obserwatorzy zauważyli, że nawet loża prasowa, zwykle zachowująca powściągliwość i dystans wobec tego, co działo się w Sejmie, poderwała się z miejsc. Wszyscy mieli świadomość, że kończą się "pokojowe" podboje Hitlera, że oto Polska mówi NIE, że nie będzie następnego Monachium.
Naród zrozumiał
Niemal natychmiast po przemówieniu warszawscy tramwajarze ruszają w pochodzie z ulicy Młynarskiej na Woli pod gmach MSZ na ulicy Wierzbowej. Dołączają do nich niezliczeni przechodnie, którzy słuchali przemówienia przez radio. Podobno na dziedziniec ministerstwa dotarło około 20 tysięcy ludzi! Naród zrozumiał powagę chwili. Wzruszony minister Beck wychodzi na balkon i pod wrażeniem tego, co widzi, wypowiada kolejne ważne słowa, dalekie od języka dyplomatycznego: "Obywatele, polityki zagranicznej nie można prowadzić bez postawy zdecydowanej całego społeczeństwa". Tego dnia Polacy i minister ich rządu uczą się od siebie nawzajem prawd najważniejszych...
Europa
zdaje sobie sprawę, że przemówienie polskiego ministra to nie jest wewnętrzna sprawa Polski ani sprawa tylko polsko-niemiecka. To koniec pewnej epoki, z której Europa nie może być dumna. W Londynie i w innych miastach europejskich natychmiast po przemówieniu ukazują się wydania nadzwyczajne gazet relacjonujące wydarzenia w polskim Sejmie. Już wieczorem niektóre z nich podają pełny tekst przemówienia! Wybijają na pierwszy plan słowa o tym, że Polska od Bałtyku odepchnąć się nie da i że pokój, choć tak bardzo pożądany, też ma swoją cenę.
Polski honor i francuski dyshonor
Tymczasem we Francji trwała ciągle dyskusja nad niedawnym artykułem Marcela Déata "Mourir pour Danzig?" ("Umierać za Gdańsk?"), opublikowanym w dzienniku "L'Oeuvre". Déat perorował, że nie warto bronić Polski przed Hitlerem, że nie jest to w interesie Francji. Ten francuski socjalista wyczuwał w socjalizmie Hitlera bliskie sobie nuty. Kiedy Hitler zajął Francję, założył kolaboranckie ugrupowanie "narodowe" i współpracował z Niemcami. Był nawet ministrem w rządzie Vichy (przedtem był ministrem lotnictwa w rządzie francuskim lat 30.). Po wojnie nieustannie uciekał, krył się przed rodakami. Umarł w hańbie. Polski minister i francuski minister. Przypadek zdarzył, że obaj urodzili się w roku 1894. Obaj byli oficerami. Na tym podobieństwa się kończą. Z tej historii Francuzi nie mogą być dumni.
Honor?
Czy my dziś, w Polsce roku 2009, rozumiemy jeszcze, co to jest honor? Czy człowiek zaprzysiężony jako reprezentant Narodu Polskiego, poseł na Sejm RP, stojący teraz na ulicy, rozdający przechodniom wódkę i publicznie szydzący z prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej, wybranego przez ogół Polaków, reprezentującego majestat Rzeczypospolitej, słyszał kiedykolwiek o takim "staroświeckim" pojęciu? Czy ci spośród nas, którzy bełkotliwie przy każdej okazji kpią z "tego kraju", obciążając go za wszystkie swoje osobiste zaniechania i nieudolność, słyszeli o honorze Polaka? Czy w polskich szkołach poświęca się w ciągu 12 lat nauki - od klasy pierwszej szkoły podstawowej do matury - chociaż jedną godzinę lekcyjną na taki temat jak "Pojęcie honoru w historii i tradycji polskiej"? A przecież słowa ministra Becka zdeterminowały podczas tej wojny - i po wojnie, w okresie opresji sowieckiej - postępowanie Polaków. Tych najlepszych spośród nas. Więc co to jest honor? Jak się powinien objawiać we współczesnej Polsce?
Wiekopomne przemówienie ministra rządu Rzeczypospolitej Polskiej polecam szczególnej uwadze nauczycieli historii i proszę, abyście Państwo wykorzystywali te piękne słowa w pracy edukacyjnej i w pracy formującej młode pokolenie Polaków. Nie tylko przy okazji rocznicy. Także wtedy, gdy mówicie o wartościach niewymiernych, o imponderabiliach, które są definiowane jako "rzeczy nieuchwytne, niedające się dokładnie zmierzyć". Polacy często odwoływali się do takich "nieuchwytnych" kategorii jak honor, o którym mówił minister. Nie szydźmy, wzorem pismaków z czasów peerelu, z takich wartości. Raczej zastanówmy się nad ich znaczeniem w historii.
Piotr Szubarczyk
"Nasz Dziennik" 2009-05-05

Autor: wa