Ta drużyna ma potencjał
Treść
Trzecie miejsce w Lidze Światowej to bezsprzecznie ogromny sukces polskich siatkarzy, zwłaszcza że w finałowym turnieju musieli radzić sobie bez czterech doskonałych zawodników, liderów kadry w minionych latach. Pokazał on, że w młodych graczach tkwi potencjał, ale też uświadomił, ile ich czeka pracy, by dorównać najlepszym. Tymi "naj" okazali się tym razem Rosjanie.
Do niedzieli Polacy dwukrotnie byli blisko podium LŚ. Za każdym razem przegrywali jednak spotkania o trzecie miejsce, udało się dopiero teraz, w turnieju rozgrywanym w hali położonej na granicy Gdańska i Sopotu. - Pracowaliśmy na ten sukces bardzo długo. Zdążyłem dobrze poznać chłopców i cały czas twierdziłem, że podium jest w ich zasięgu. Okazało się, co mnie cieszy, że pojęli i zaakceptowali moją filozofię gry. Że nie używają tylko siły, ale doskonale prezentują się pod względem taktycznym i technicznym. Że grają z sercem oraz pasją i wierzą w siebie - powiedział po niedzielnym spotkaniu z Argentyną trener Andrea Anastasi. Początki pracy Włocha w naszym kraju nie były łatwe, bo budując drużynę, nie mógł liczyć na czterech doskonałych zawodników: Mariusza Wlazłego, Michała Winiarskiego, Pawła Zagumnego i Daniela Plińskiego. Wszyscy w mniej lub bardziej stanowczy sposób odpowiedzieli "nie" na powołania, mówiąc, że muszą skupić się na leczeniu kontuzji, i do kadry mogą wrócić, ale zdrowi. Anastasi przyjął te argumenty, nie próbował potem ciągnąć kogoś do reprezentacji na siłę. Nie wylewał publicznie żalów, a gdy słyszał pytania z prośbą o komentarz, odsyłał do wyżej wymienionych graczy. - Mam do dyspozycji najlepszych polskich siatkarzy - twierdził nieustannie. Oczywiście brak wspomnianej czwórki był widoczny, żadna z potęg występujących w finale w podobnej sytuacji się nie znalazła. Anastasi poradził sobie jednak z wyzwaniem. Postawił na młodych, uzupełnionych m.in. Piotrem Gruszką. Rekonwalescentem, który kadrze nigdy nie odmówił. Finałowa rozgrywka także przypominała huśtawkę. Po pięknym początku i dramatycznym zwycięstwie nad Bułgarią przyszła katastrofa w meczu z Włochami, po której awans do najlepszej czwórki zależał już nie tylko od nas, ale i wyniku innego spotkania. Skończyło się dobrze, także dlatego, że Argentyna nie posłała do boju najcięższej broni, tylko postanowiła zaczerpnąć nieco oddechu przed kolejnymi wyzwaniami. Polacy to wykorzystali. W półfinale Biało-Czerwoni stoczyli piękny bój z Rosją, po którym zebrali mnóstwo pochwał i otrzymali tyleż materiału do analizy. Krótko mówiąc, przekonali się, ile brakuje im do drużyny z samego szczytu, absolutnie topowej. Podopieczni Władymira Alechny uświadomili naszym przede wszystkim to, ile w dzisiejszej siatkówce znaczy zagrywka. Silna, agresywna, budząca panikę po drugiej stronie boiska. Polacy w tym elemencie mają jeszcze mnóstwo do poprawienia. Właściwie tylko Bartosz Kurek potrafił mocno serwować z wyskoku, jego koledzy nie dość, że podawali zbyt lekko, to jeszcze nagminnie się mylili. Najlepszym przykładam był drugi set przegranego meczu z Włochami, w którym popsuli dziewięć zagrywek, w tym sześć z rzędu. Nasi mają zatem nad czym pracować, z drugiej strony znaczy to, że posiadają rezerwy, które mogą wyzwalać i poprawiać. Obecny stan posiadania wystarczył jednak, by w meczu o trzecie miejsce pokonać Argentynę. Nasi wyzwolili w tym spotkaniu wszystko to, co mają najlepszego. Zagrali świetnie, ofiarnie, dojrzale, doskonale radząc sobie z presją. - Ten sukces smakuje doskonale, bo mało kto od początku na nas stawiał. Tymczasem my chcieliśmy udowodnić, że stać nas na naprawdę dobrą grę - powiedział Bartosz Kurek, bohater naszej ekipy, jeden z najlepszych i najskuteczniejszy gracz całego turnieju. - Wiem, że różni fachowcy mówią o mnie różne rzeczy, miłe, ale moją rolą jest spełnić określone zadania na boisku. I tylko to się liczy. Nie zastanawiam się nad tym, czy jestem liderem drużyny, staram się jej po prostu pomagać. Zresztą zespół powinien być tak skonstruowany, by każdy mógł pociągnąć grę w danym momencie - dodał. Skromnie, ale nie da się ukryć, że finałowy turniej był popisem młodego siatkarza z Bełchatowa. Kurek udowodnił, że ma ogromne umiejętności, pokłady talentu, który pozwoli mu w niedalekiej przyszłości zostać być może najlepszym zawodnikiem na świecie. W finale był eksploatowany niesamowicie, niemal zawsze Łukasz Żygadło, rozgrywający, szukał go kątem oka i zagrywał piłkę. Kurek atakował, zazwyczaj z precyzją i skutecznie. - Wiem, że spisałem się nieźle, ale też wiem, ile mnie czeka pracy, by grać jeszcze lepiej - podkreślił. Polacy, wszyscy, co do jednego, pokazali też, że są zespołem walecznym i grającym z pasją. Tego, przede wszystkim, oczekiwał od nich Anastasi. Na początku pracy w naszym kraju wyników nie deklarował, obiecywał tylko, że każdy z zawodników będzie walczył do upadłego o każdą piłkę. To się sprawdziło. - Nasza drużyna ma potencjał. Odnieśliśmy sukces i to bez kilku świetnych zawodników, a to nie mogło zostać niezauważone. Wierzę, że będzie jeszcze lepiej, ale też przed mistrzostwami Europy musimy jeszcze sporo poprawić - powiedział Włoch. Zawodnicy chwalą sobie współpracę z nim. - Ma temperament, potrafi krzyknąć, ale w kluczowych momentach zachowuje spokój i ten stan się nam udziela. To pomaga. Stać nas na wiele, ale potrzebujemy czasu, by osiągnąć najwyższy poziom - podkreślił Żygadło.
Mistrzostwa Europy będą pierwszym wielkim turniejem, z którego selekcjoner i jego podopieczni zostaną dokładnie rozliczeni. Testem ich możliwości i potencjału. Przed tą imprezą Anastasi stanie też przed trudną decyzją, komu zaufać. Czy tym, którzy pięknie walczyli w LŚ i być może prezentują trochę niższy poziom od Wlazłego czy Winiarskiego, czy też wielkim gwiazdom, które na pierwsze powołanie odpowiedziały "nie". Dylemat spory, wybór niełatwy, a mistrzostwa będą turniejem niezwykle ważnym, także w perspektywie walki o olimpijską kwalifikację.
Kolejny finał Ligi Światowej jest już historią, dla nas miłą, zwłaszcza że Biało-Czerwoni zapisali się na jej kartach. Teraz Polacy otrzymali od Anastasiego dwa tygodnie zasłużonych wakacji, 25 lipca spotkają się w Spale, by rozpocząć przygotowania do mistrzostw. Oczekiwanych z coraz większymi nadziejami.
Piotr Skrobisz
Nasz Dziennik 2011-07-12
Autor: jc