Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Szybka reakcja Kościoła w Kongu

Treść

Po wybuchach składu amunicji, jakie w niedzielę wstrząsnęły stolicą Konga - Brazzaville, organizacje, głównie kościelne, także humanitarne oraz państwowe nie nadążają z pomocą. 500, a może nawet 1000 osób nie żyje, 2 tys. jest rannych, a około 3 tys. straciło dach nad głową. Kościoły przyjmują pod swój dach sieroty, osoby pozbawione domów.

Jak się okazuje, w Kongu i sąsiedniej Republice Demokratycznej Konga nie jest niczym dziwnym, że obiekty typu składy amunicji sąsiadują z domostwami. Do tragedii doszło w niedzielę rano między godz. 8.00 a 10.45. Wiele osób uczestniczyło w tym czasie we Mszach św. i było to ostatnie ich wyjście z domu.
Wskutek eksplozji całkowicie zniszczony został kościół św. Ludwika, gdzie trwała niedzielna Eucharystia. Do zniszczeń doszło także w bazylice św. Anny. Pozostałe świątynie i budynki należące do Kościoła, które przetrwały katastrofę, przyjmują pod swój dach ofiary dramatu - bezdomnych, sieroty, zagubionych. Jak donosi Radio Okapi, setki dzieci pozostaje bez rodziców. Wiele z nich znajduje się w tymczasowych schroniskach, inne w dalszym ciągu są poszukiwane. Po mieście krążą zrozpaczeni rodzice, którzy wierzą, że gdzieś czekają na nich ich dzieci. W katedrze Sacré-Coeur i w jej okolicach przebywają setki rodzin, często niekompletnych. W radiu niemal stale nadawane są komunikaty matek i ojców szukających dzieci.
Siostry zakonne posługujące w szpitalu uniwersyteckim stolicy mówią o prawdziwej hekatombie. W akcji ratunkowej uczestniczą przede wszystkim organizacje kościelne, humanitarne i państwowe (choć wielu mieszkańców Konga zarzuca władzom opieszałość i arogancję wobec zaistniałej sytuacji). Oprócz schronienia Kościół dostarcza ludziom żywność i dociera do poszkodowanych z pomocą lekarską oraz wsparciem psychologicznym i duchowym. Diecezjalna Caritas oraz liczne szpitale prowadzone przez zakony nie nadążają z przyjmowaniem potrzebujących. Organizowane są akcje dla dawców krwi, która jest w tej chwili niezbędna.
- Muszę powiedzieć, że podziwiamy zaangażowanie tutejszej ludności i lokalnego Kościoła, które ofiarnie przekazują niewielkie środki, jakie im pozostały, by zapewnić bezdomnym jedzenie, wodę i nocleg. Bardzo ważne, by ci ludzie czuli się przyjmowani. Wszyscy angażują się na tyle, na ile mogą, by odpowiedzieć na potrzeby poszkodowanych: począwszy od rządu aż po biskupów, którzy zaapelowali o solidarność, także Caritas oraz zagraniczne ambasady - relacjonuje w rozmowie z agencją Fides nuncjusz apostolski w Kongu ks. abp Jan Romeo Pawłowski. Zauważa, że "w tym nieszczęściu nastąpił pewien pozytywny zbieg okoliczności. Otóż dwa miesiące wcześniej, kiedy w sąsiedniej Republice Demokratycznej Konga odbywały się wybory prezydenckie, ambasady w Brazzaville, przynajmniej te z krajów zachodnich, przygotowywały się na przyjęcie ewentualnych uchodźców, gdyby w Kinszasie doszło do jakichś zajść. To dlatego niektóre ambasady dysponowały zapasami żywności, namiotami i materacami, które teraz zostały wykorzystane dla osób dotkniętych tą tragedią".
Jak informuje agencja Fides, strefa, w której doszło do eksplozji, w dalszym ciągu jest zamknięta. Ze względu na realne niebezpieczeństwo dalszych wybuchów zarządzono tam godzinę policyjną. Na miejsce mają się udać zagraniczni eksperci, by przeprowadzić operację rozminowania terenu.
Nuncjusz wyjaśnia, że powoli ludzie starają się wracać do normalności, choć w dalszym ciągu trzeba sprostać problemowi chorych i zaginionych. - Widząc szkody wśród budynków w sąsiednich dzielnicach strefy zamkniętej, można sobie wyobrazić, jakie zniszczenie musi panować w strefie, która znalazła się w epicentrum wybuchów - mówi. Liczba ofiar stale rośnie i tak naprawdę nie wiadomo, ile osób straciło w tej katastrofie życie. - Jedni mówią o 500 zabitych, inni o 1000. Zresztą niektórzy twierdzą, że wiele osób zostało zasypanych. W tej sytuacji trudno o jakiekolwiek szacunki. Poza tym jest bardzo gorąco i istnieje realna obawa wybuchu epidemii - zauważa ksiądz arcybiskup.

Anna Bałaban

Nasz Dziennik Środa, 7 marca 2012, Nr 56 (4291)

Autor: au