Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Szpital zlikwidować, pacjentów odesłać

Treść

Zadłużenie placówek służby zdrowia osiągnęło gigantyczną sumę ośmiu miliardów złotych. Dokładnej liczby nie jest w stanie podać nawet Ministerstwo Zdrowia, bo takich statystyk nie prowadzi, ale według wyliczeń NSZZ "Solidarność" Służby Zdrowia jest to właśnie kwota 20 procent deficytu budżetowego. Urząd Nadzoru Ubezpieczeń Zdrowotnych ostrzega, że dezorganizacja systemu opieki zdrowotnej z przyczyn ekonomicznych najbardziej zagraża województwom: pomorskiemu, lubuskiemu, łódzkiemu i zachodniopomorskiemu.
Urząd Nadzoru Ubezpieczeń Zdrowotnych wyliczył, że kwota długów wszystkich placówek medycznych tylko wobec kas chorych wynosi ponad 560 mln zł, w tym 70 mln zł to zobowiązania wobec aptek. Znaczny udział w tym zadłużeniu mają szpitale, wynosi on 470 mln zł. 244,5 mln zł to długi publicznych ZOZ-ów wobec organów założycielskich, do których przejęcia gotowi są państwowi komornicy.
Aż 21 proc. ogólnego zadłużenia, czyli 560 mln zł to należności Dolnośląskiej Regionalnej Kasy Chorych. Dłużnicy lubuskiej kasy chorych są jej winni ponad 92 mln zł, z czego tylko część - 25 mln przekazano już komornikowi. Kwota przekazana egzekutorom przez łódzką kasę chorych to 32 mln zł, a przez kasę branżową - ok. 20 mln zł przy zadłużeniu sięgającym 100 mln zł.
UNUZ uwzględnił jednak tylko zobowiązania placówek względem kas chorych i aptek. Nie wziął pod uwagę długów wobec dostawców m.in. energii, wody, zobowiązań pracowniczych, kredytów zaciągniętych na remonty i zakup aparatury itp.
Sekretariat Ochrony Zdrowia NSZZ "Solidarność" ocenia, że w sumie zadłużenie placówek medycznych w Polsce sięga 8 mld zł.
Zadłużenie przychodni i szpitali, zwłaszcza w Zachodniopomorskiem, Pomorskiem, Lubuskiem i Łódzkiem może oznaczać zminimalizowanie wysokości stawek proponowanych przez kasy chorych. To z kolei oznaczać będzie zmniejszenie ilości wykonywanych usług świadczeń medycznych. Zdaniem opozycji parlamentarnej, istnieje więc uzasadniona obawa, że brak pieniędzy w budżetach kas uniemożliwi wykupienie przez nie specjalistycznych świadczeń medycznych. Spowoduje to dalsze zaniżanie przez kasy kontraktów z przychodniami i szpitalami. Już dziś wysokość stawek zaproponowanych przez kasy zmniejszyła się nawet do kilkunastu procent w stosunku do lat ubiegłych.
Na trudną sytuację finansową uskarża się m.in. Pomorska Kasa Chorych, chociaż jej budżet w stosunku do roku ubiegłego nie zmniejszył się. Jest to nadal roczna kwota rzędu ok. 1,4 mld zł. Tymczasem z 10 do 8 zł za punkt zmalała kwota zaproponowana w aneksach na szpitalne procedury zabiegowe, co prowadzi bezpośrednio do zmniejszania się ilości wykonywanych usług świadczeń medycznych.
Jeszcze w listopadzie ubiegłego roku UNUZ zapewniał, że pewną alternatywą dla zniwelowania zadłużenia służby zdrowia byłaby możliwość wykorzystania przez kasy chorych tzw. środków rezerwowych. Według danych UNUZ, wielkość tych zapasów pod koniec listopada ubiegłego roku sięgała blisko 700 mln zł.
W opinii opozycji pieniądze, o których mówi urząd, to kwota wirtualna. - Gdyby pieniądze te były realne, kasy dawno by już z nich skorzystały - tłumaczy Bolesław Piecha (PiS) z sejmowej Komisji Zdrowia.
Nie wiadomo też, jak zostanie rozwiązany problem ustalania rocznego budżetu kas. Dotychczas regulowała to zasada tzw. algorytmu wyrównawczego. Procedura ta działała następująco: pod uwagę brano planowane przychody każdej kasy oraz ilość osób powyżej 60. roku życia, na leczenie których kasa przeznaczała określoną pulę środków. Z danych tych obliczano miesięczne koszta poszczególnych kas. Algorytm sprawiał, że środki, które kasa przeznaczała na jednego ubezpieczonego, były podobne w skali kraju. Ustawa o NFZ znosi tę procedurę. Nie ustala w zamian za to żadnych zasad podziału pieniędzy na poszczególne oddziały Funduszu. Zdaniem opozycji, może doprowadzić to do uznaniowości w przyznawaniu środków finansowych oraz do tworzenia mechanizmów korupcjogennych.
Dodatkowym obciążeniem kas będzie przeniesienie na nie ciężaru kosztów badań wysokospecjalistycznych (np. koronarografia i koronaroplastyka), stosowanych m.in. przy zawale serca i finansowanych dotąd przez resort zdrowia, co zakłada ustawa o Narodowym Funduszu Zdrowia. A jest to niebagatelna suma ok. 200 mln zł.

Zwolnić ludzi, zamknąć szpitale
W opinii Ministerstwa Zdrowia, przedstawionej wczoraj senatorom senackiej Komisji Polityki Społecznej i Zdrowia, powodem lawinowego wzrostu zadłużenia szpitali jest niewłaściwe dostosowanie struktury tych placówek do zdrowotnych potrzeb mieszkańców danego województwa. Chodzi o sytuacje, kiedy tworzone są nowe oddziały szpitalne, chociaż nie jest to konieczne, biorąc pod uwagę aktualną liczbę chorych. W efekcie na oddziałach tych są niezapełnione łóżka, za które wcześniej placówka zapłaciła określoną kwotę kasie chorych. Zdaniem resortu, jest to nieracjonalne wydawanie pieniędzy. Podaż na świadczenia medyczne w Polsce jest większa niż popyt. Sama liczba badań diagnostycznych przekracza zapotrzebowanie na nie o ok. 40 proc. - uważa ministerstwo. Resort deklaruje jednocześnie, że przygotowywany jest program dostosowujący struktury organizacyjne placówek ochrony zdrowia do rzeczywistych potrzeb danego obszaru. Miałoby to polegać na łączeniu poszczególnych placówek w obrębie powiatu czy gminy w jedno centrum medyczne. W ten sposób mają zmniejszyć się koszty ich funkcjonowania, a co za tym idzie - zadłużenie. Nie wiadomo jednak, czy likwidacja niektórych z tych jednostek będzie wiązać się z ograniczeniem zatrudnienia personelu medycznego.
W opinii opozycji, ministerialne plany przyczynią się wyłącznie do redukcji zatrudnienia w służbie zdrowia i zamykania poszczególnych placówek. Już teraz wskazuje na to fakt zwalniania z pracy chociażby pielęgniarek. Do tej pory z zawodu odeszło ok. 15 tys. sióstr.
Panaceum na zadłużenie służby zdrowia ma być możliwość ograniczenia zajęcia przez komorników długów poszczególnych placówek tylko do 25 proc. całości zobowiązań. Taka regulacja dotąd jeszcze nie istnieje. Krytycy tego rozwiązania podkreślają, że zachodzi obawa, iż komornicy, wykorzystując fakt braku takiego przepisu, będą teraz decydować o pełnym egzekwowaniu wszystkich wierzytelności zadłużonych placówek.
- Już teraz dochodzi do przejmowania całości zadłużonych placówek. Niektóre placówki nie mają już środków na marzec br. - argumentuje Piecha.

Komornik we wrocławskich szpitalach
Mimo iż UNUZ nie zaliczył Dolnego Śląska do obszarów zagrożonych destrukcją służby zdrowia, jej pracownicy nie mają powodów do zadowolenia. Z danych GUS wynika, że począwszy od 1999 r. zadłużenie służby zdrowia w tym regionie dramatycznie rośnie, a zajęcia komornicze na terenie jednostek z siedzibą tylko we Wrocławiu wynoszą 12,6 proc. Wrocław jest rekordzistą w skali całego kraju pod względem zajęć komorniczych.
- 20 proc. zadłużenia służby zdrowia całego kraju to zadłużenie Dolnego Śląska, a kolejność zadłużenia w kontekście organów założycielskich jest następująca: najwięcej zadłużonych zoz-ów jest podległych Akademii Medycznej, później marszałkom województwa i starostom - twierdzi Ewa Kralkowska, wiceminister zdrowia. Jej zdaniem, od 4 lat, pomimo przekazywanych środków na restrukturyzację (ok. 88,3 mln zł od 1999 do 2000 r.), nie przeprowadzono żadnych zmian, które mogłyby poprawić sytuację. Resort tłumaczy, że to główna przyczyna, dla której organy założycielskie placówek medycznych nie są w stanie udźwignąć ciężaru obecnych zobowiązań finansowych. Przedstawiciele dolnośląskiej służby zdrowia przeczą temu stwierdzeniu.
- Pieniądze były wykorzystane zgodnie z planem. To nieprawda, że nic nie było zrobione. Pewne kwoty przeznaczono na dokończenie remontów, ale przede wszystkim były to pieniądze na zwolnienia pracowników, czyli na odprawy osób zwalnianych. W tym czasie zlikwidowano co najmniej cztery szpitale, osiem tysięcy osób ze służby zdrowia straciło pracę. - powiedziała nam Hanna Trochińczuk-Fidut, przewodnicząca dolnośląskiego Sekretariatu Ochrony Zdrowia NSZZ "S."
W opinii wojewody dolnośląskiego, chcąc opanować sytuację w regionie, trzeba miejscową służbę zdrowia dofinansować kwotą rzędu 200 mln zł. Według Ministerstwa Zdrowia jest to nierealne.
- Jest taka sytuacja, że grozi to w każdej chwili przerwaniem wykonywania świadczeń zdrowotnych w naszych szpitalach - twierdzi Andrzej Wojnar, przewodniczący dolnośląskiej Izby Lekarskiej.
Według związkowców z "Solidarności", na pracowników wywierane są ogromne naciski, by po prostu przerwali pracę. - My bardzo chętnie się przyłożymy do programu restrukturyzacji, ale rozsądnie. Tak aby każdy zwalniany pracownik miał propozycję pracy w nowym zakładzie, ponieważ w wielu naszych miejscowościach szpital jest jedynym pracodawcą - twierdzą związkowcy. Ich zdaniem, jeśli sytuacja się nie zmieni, tzn. pensje nie będą nadal wypłacane, grozi nam bunt białego personelu.
- Nasza sytuacja jest tragiczna, jesteśmy bez pensji po kilka miesięcy. Jeśli mówi się o restrukturyzacji, to będą to przede wszystkim zwolnione pielęgniarki i położne. Pacjenci potrzebują naszej opieki, a jeszcze mówi się nam o tym, że będziemy zwolnione - powiedziała nam jedna z pielęgniarek, zaproszona na wczorajsze posiedzenie senackiej Komisji Polityki Społecznej i Zdrowia. - Należy się zastanowić nad tym, jak wykorzystać naszą grupę zawodową do tego, aby świadczenia były kontynuowane za mniejszą cenę - dodała siostra.
Zobowiązania placówek medycznych na Dolnym Śląsku przekroczyły już 900 mln zł. Tymczasem Ministerstwo Finansów dysponuje rezerwą celową na restrukturyzację służby zdrowia w całym kraju w wysokości 60 mln zł.
Dziś we wszystkich placówkach lecznictwa zamkniętego we Wrocławiu i regionie zaplanowano dwugodzinny strajk ostrzegawczy. Jeden z postulatów strajkujących to wdrożenie kryzysowego programu ratunkowego.
Anna Raszkiewicz, Agnieszka Sularz



Sytuację w służbie zdrowia komentują:

Maria Ochman, przewodnicząca Sekretariatu Służby Zdrowia NSZZ "Solidarność"
To są szczególne przykłady, gdzie to zadłużenie występuje w tak dużym stopniu. W tych regionach ma miejsce najbardziej dramatyczna sytuacja. Nie oznacza to, że w innych częściach Polski jest lepiej. Wynika to ze zbyt małych nakładów finansowych na służbę zdrowia.
Chciałabym bardzo mocno podkreślić, że mitem jest to, że za tę sytuację odpowiedzialni są dyrektorzy, którzy są niegospodarni, którzy źle gospodarują. Takich argumentów często używa Ministerstwo Finansów. Prawda jest taka, że z roku na rok nakłady na służbę zdrowia, i te z budżetu, i te ze składki na ubezpieczenie zdrowotne, są coraz mniejsze. A szpitale nie mogą przecież odmówić przyjęcia człowieka chorego.

Jacek Osiński, przewodniczący Sekcji Ochrony Zdrowia NSZZ "Solidarność" Ziemi Łódzkiej
Łódzka kasa chorych już dzisiaj nie dysponuje żadnymi rezerwami pieniężnymi. Wpływa to na sytuację placówek medycznych naszego regionu, których długi kształtują się nawet na poziomie kilkudziesięciu milionów złotych. Powodem jest często niewłaściwe zarządzanie środkami finansowymi, które się na te placówki przeznacza. Brakuje pieniędzy na wypłaty dla pracowników, ogranicza się też ilość usług medycznych, bo ich kosztów nie pokrywa budżet kasy. Właściwego zarządzania pieniędzmi nie gwarantuje też ustawa o Narodowym Funduszu Zdrowia, która wprowadza centralistyczny system kontroli środkami płatników.

Małgorzata Zys-Bajko, wiceprzewodnicząca Regionalnego Sekretariatu Ochrony Służby Zdrowia NSZZ "Solidarność" Pomorza Zachodniego.
Zachodniopomorska kasa chorych uruchomiła już rezerwy finansowe w ubiegłym roku. Zaproponowała też niższe kontrakty na wykonywanie usług medycznych w naszym regionie. Zmniejszyły się one średnio o 20 proc. Niektóre placówki nie zgodziły się na takie propozycje. Może więc zdarzyć się, że będą one zagrożone likwidacją i zwalnianiem pracowników. Faktem jest też stale rosnące zadłużenie szpitali naszego regionu oraz wciąż zaległe wypłaty pracownicze. Pomimo zaległości finansowych wiadomo jednak, że szpital nie odmówi przyjęcia pacjentów. Pacjenci są więc przyjmowani za darmo. Kółko się zamyka. Sytuacji nie poprawi ustawa o NFZ, która nie określa, jak dokładnie będą dzielone pieniądze na służbę zdrowia.

Mirosław Madej, przewodniczący Regionalnej Sekcji Służby Zdrowia Zarządu Regionu Gdańskiego NSZZ "Solidarność"
Pomorska kasa chorych wstrzymała płatności za świadczenia bieżące. Jak większość kas, jest ona zadłużona, co ma przełożenie na sytuację placówek medycznych naszego regionu. Ich sytuacja jest niewesoła. Mówi się o likwidacji niektórych z nich, np. w Wejherowie. Wiadomo też, że w samodzielnych szpitalach klinicznych Akademii Medycznej w Gdańsku w ramach restrukturyzacji zwolniono ok. 400 osób.

Anna Knysok, dyrektor Szpitala im. dr. Józefa Rostka w Chorzowie, była wiceminister zdrowia w rządzie Jerzego Buzka
Dotychczas było tak, że kasy chorych dysponowały pewnymi nadwyżkami. Wynikało to m. in. z tego, że placówki medyczne oddawały kasom te pieniądze, które nie zostały przez nie w pełni wykorzystane. Nie było też praktycznie zadłużeń placówek wobec kas. Jeżeli okazywało się, że szpital przyjął więcej pacjentów niż przewidywała umowa, kasa przeprowadzała weryfikacje przypadków związanych z ratowaniem życia i płaciła za wszelkie nadwykonania. Poziom finansowania świadczeń medycznych przez kasy chorych nigdy nie był tak niski, jak obecnie. To, że dziś brakuje pieniędzy w kasach, wynika m. in. z tego, że rośnie przecież bezrobocie, więc zmniejsza się ilość płaconych składek. Powodem jest też obciążenie kas opłacaniem procedur wysokospecjalistycznych, co daje kwotę ponad 200 mln zł.
Zebrała RA
Nasz Dziennik 21-02-2003

Autor: DW