Syndromy słabości
Treść
Zdjęcie: Gleb Garanich/ Reuters
Z dr. hab. Henrykiem Głębockim, historykiem, pracownikiem Zakładu Historii Europy Wschodniej w Instytucie Historii Uniwersytetu Jagiellońskiego, rozmawia Beata Falkowska
Ustawa o autonomii Donbasu praktycznie utrwala stan rosyjskiej okupacji części terytorium Ukrainy. Wrócił Pan niedawno z Kijowa. Jak ocenia się tę sytuację w stolicy kraju?
– Ukraińcy nie są zachwyceni podpisanym porozumieniem, podkreślają pozorny charakter zawieszenia broni. Dodajmy, że sukcesem Rosji jest też zawieszenie pod jej naciskiem wprowadzenia części umowy o stowarzyszeniu Ukrainy z UE, dotyczącej wolnego handlu. Wszystko to jest jednak wygrywaniem czasu, chodzi o możliwość przeprowadzenia wyborów dających szansę stabilizacji i legitymizacji dla obecnych władz Ukrainy. Napływające właśnie w tej chwili najnowsze doniesienia o walkach o lotnisko w Doniecku mogą świadczyć, że to zawieszenie broni zostanie zupełnie zerwane. Do głosu dochodzi coraz mocniej przekonanie, że Ukraina pozostała sam na sam z Putinem, musi liczyć na własne siły, szczególnie po tym, gdy otwarcie zaczęły tam działać jednostki rosyjskie, czego dowodem była ofensywa w sierpniu.
Ukraina, duży kraj, z oficjalnie funkcjonującymi strukturami odpowiedzialnymi za bezpieczeństwo i obronę, nie może na nich jednak polegać. Najlepiej tę sytuację opisuje oddolne zjawisko zbrojenia i wyposażania ochotników gotowych walczyć w obronie kraju.
Ostatnio w Kijowie dyrektor instytutu na jednym z uniwersytetów opowiadał mi, że właśnie odbywały się u nich zbiórki pieniędzy na zakup umundurowania i wyposażenia dla kilku studentów, którzy zdecydowali się pojechać na front.
Kijów wygląda na stolicę kraju w stanie wojny?
– O dziwo – nie. Nie wprowadzono dotąd stanu wojennego, obawiając się skutków ekonomicznych, ale także odbioru tego przez ludność wschodniej Ukrainy. Towarzyszy temu co najmniej dziwna postawa mocarstw Zachodu, gwarantów suwerenności i integralności terytorialnej Ukrainy, w zamian za zgodę na oddanie broni jądrowej w 1994 roku. Przywodzi nam to na myśl zachowanie naszych sojuszników we wrześniu 1939 roku. Wszystko to wywołuje nieuchronne skojarzenie: dziwna wojna, drôle de guerre, na której jednak giną żołnierze i cierpi masowo cywilna ludność… Rozejm bywa też uzasadniany potrzebą przeformowania własnych sił, ale chyba przede wszystkim perspektywą wyborów, która zdominowała debatę na Ukrainie. Przypomnijmy, że decyzje o rozejmie i stworzeniu strefy buforowej uzupełniły specjalne ustawy nadające regionom na wschodzie szeroką autonomię, mające pozyskać rosyjskojęzyczną ludność. Charakterystyczne, że nad tymi decyzjami parlament ukraiński głosował za zamkniętymi drzwiami, co wywołało ogromne emocje i zrozumiałe pretensje o brak jawności.
De facto oznacza to jednak stworzenie przyczółka dla wpływów putinowskiej Rosji, czegoś na kształt wielkiego Naddniestrza, jako ośrodka nacisku i destabilizacji utrudniającego Ukrainie integrację z Zachodem. Trudno uwierzyć, że ten stan będzie trwały. Putin ma znacznie większe cele. Obecny status wschodniej Ukrainy daje właśnie podstawę do przygotowania i przeprowadzenia kolejnych etapów polityki reimperializacji nie tylko Ukrainy, ale i Europy Wschodniej.
Mowa jest o układach między Rosją a Niemcami za przyzwoleniem USA zakładającymi coś w rodzaju podziału Ukrainy. Jakie są interesy Berlina w tym konflikcie?
– Putin przy całym swym KGB-owskim doświadczeniu lepiej niż ktokolwiek jest przygotowany do tej gry. To jest jego „wielki rewanż historii” za „największą katastrofę geopolityczną XX wieku”, jak nazwał rozpad ZSRS. Posiada rozpoznanie słabości zachodnich partnerów, przeciwników i poputczików, choćby ze względu na wieloletnie obserwowane i nieraz odnotowywane w oficjalnych komunikatach wzmacnianie działań wywiadowczych, porównywalne jedynie z apogeum zimnej wojny.
Widzimy też świadomie w ciągu ostatnich kilkunastu lat realizowaną politykę „drugiego Rapallo”, bliskiej współpracy z Niemcami, które traktowane są zgodnie z bolszewicką jeszcze wizją geopolityczną jako polityczny partner i technologiczne zaplecze niezbędne do modernizacji samej Rosji.
Te realne interesy są mocniejsze niż cała frazeologia demokratycznych Niemiec. Symbolem jest nie tylko kariera byłego kanclerza Gerharda Schroedera, ale szczególnie realizowane projekty zbrojenia i modernizowania sił zbrojnych Rosji, dopiero niedawno zawieszone, którym nawet aneksja Krymu nie przeszkodziła.
Do koncepcji podzielenia się z Niemcami/UE wpływami nad Ukrainą nawiązywali sami Rosjanie już w 2004 roku. Idee te pojawiały się w niemieckich komentarzach w obliczu wydarzeń w Kijowie zimą tego roku. Wydaje mi się, że znacznie ważniejsze dla oceny sytuacji mogą być czytelne komunikaty i widoczne gesty niż domysły, które trudno zweryfikować.
Domysły nic nie znaczą w porównaniu z atutami Moskwy.
– Przypomnijmy wydarzenia tylko z ostatnich tygodni: testowanie przez rosyjskie lotnictwo obrony powietrznej nie tylko państw bałtyckich, ale i USA, największe od zimnej wojny ćwiczenia z udziałem dziesiątków tysięcy żołnierzy na wielu poligonach i z bronią jądrową. Towarzyszą temu szokujące swą brutalnością wypowiedzi postaci służących jako przekaźnicy nieoficjalnych komunikatów Kremla jak Władimir Żyrinowski. Obrazu dopełnia nasz oficjalny sojusznik i sąsiad, najważniejszy i najsilniejszy podmiot UE, którego kanclerz na apele Bałtów odpowiada, że nie widzi potrzeby tworzenia baz NATO w regionie i należy pomimo złamania przez Rosję wszelkich zasad podtrzymywać złożone jej zobowiązania w sprawie nieprzenoszenia infrastruktury militarnej NATO. Trudno inaczej odebrać takie enuncjacje jak potwierdzenie buforowego statusu „gorszej Europy”. Towarzyszą temu sprzeczne komunikaty dezawuujące oficjalne decyzje w sprawie powołania tzw. szpicy sił szybkiego reagowania NATO.
Ukoronowaniem tych komunikatów, uzasadniających de facto politykę appeasementu państw UE wobec Rosji, jest „przeciek” raportu na temat fatalnego jakoby stanu Bundeswehry. Zdaniem zachodnich polityków, być może takie komunikaty mają służyć „nieeskalowaniu” konfliktu. Jednak w oczach wschodnich sąsiadów musi być to odbierane jako wytłumaczenie się przed własną opinią publiczną, która wcale aż tak proputinowska nie jest, i oznaczać może zaproszenia do negocjowania sfery wpływów.
Jeszcze przed rokiem współczesne „dzikie pola” Europy rozciągały się na Kaukazie i w Azji Środkowej, dzisiaj mamy je tam, gdzie ścierały się imperialne interesy w czasach Tuhaj-beja i cara Aleksego Michajłowicza, gdzie na naszych oczach Putin przeniósł imperialne metody przetestowane na azjatyckim Wschodzie, z całym ich repertuarem terroru, wojny nieregularnej, operacji specjalnych. Przeniósł, bo mógł, bo nikt go nie chciał i jakoś nadal nie chce zatrzymać.
Kompromitujące słowa Ewy Kopacz o obronie „naszego” domu wpisują się w tę samobójczą inercję. Odbiły się one echem na Ukrainie?
– Widać i u nas te same syndromy słabości, które u naszych zachodnich sąsiadów, od nas silniejszych, nie muszą decydować o ich losie czy suwerenności. U nas jednak mogą przesądzić nasz status, i tak podważony zachowaniem władz państwa w sprawie (nie)wyjaśnienia tragedii smoleńskiej z 2010 r., przez wyrzeczenie się gotowości do podmiotowego działania. Widać to w intelektualnym poziomie rządzących elit, ale i swoistym morale czy raczej jego braku. Premier ogłaszająca na pierwszej konferencji swego rządu, że jej strategią wobec zagrożenia na Wschodzie będzie zachowanie wystraszonej, uciekającej do domu kobiety, swoista doktryna gospodyni domowej (przy całym szacunku dla wszystkich odważnych gospodyń domowych) jest zaproszeniem do kontynuowania agresji. W ukraińskich mediach odbiło się to głośnym echem.
Putinowi zależy na utrzymaniu poparcia społecznego pomimo pogarszania się sytuacji ekonomicznej.
– To istotny czynnik, ale kto tu jest czyim zakładnikiem? Czy system polityczny wynika z charakteru społeczeństwa, czy odwrotnie, postawy społeczeństwa zostały przez ten system uformowane – to nierozwiązywalny dylemat sowietologii sformułowany jeszcze w XIX w. przez markiza de Custine’a, autora słynnego pamfletu na Rosję Mikołaja I.
Czy będzie to czynnik decydujący o dalszej eskalacji konfliktu, w tym kontynuowaniu ekspansji?
– Może się tak stać, jeśli Putin zostanie zatrzymany, jeśli przegra i nie potrafi tego wytłumaczyć, on i jego doradcy jak Władisław Surkow (taki rosyjski Igor Ostachowicz, tylko na miarę ogromnej Rosji i jej bezwzględnego systemu). Niewątpliwie martwią się tym. Tym bardziej że istnieje w Rosji potencjał buntu i nie lekceważyłbym argumentu, że przeciwstawiając się Majdanowi zimą tak jak „pomarańczowej rewolucji” w 2004 r., Putin usiłował uchronić się przed tak go straszącym widmem „kolorowych rewolucji”. Na razie jednak wygrywa, a to cementuje system i poparcie dla niego, zaś skala buntu jest ograniczona, czego dowodem rozmiary ostatnich demonstracji antywojennych w Moskwie.
Dziękuję za rozmowę.
Beata FalkowskaNasz Dziennik, 4 października 2014
Autor: mj