Święty Brat Albert - obrońca godności ubogich
Treść
"Święci żyją świętymi i pragną świętości" - te słowa Jana Pawła II zdradzają tajemnicę serca Papieża Polaka, w którym głęboko zakorzeniło się pragnienie świętości, czyli miłosnego zjednoczenia z Chrystusem. Duchowość Ojca Świętego była głęboko osadzona na dziedzictwie świętości Kościoła. Beatyfikowanych i kanonizowanych uważał on za prawdziwych bohaterów historii. Podkreśla się często, że Jan Paweł II wyniósł na ołtarze setki osób. Niektórzy czynili mu z tego zarzut, mówiąc, że w ten sposób dewaluuje pojęcie świętości. W działaniu Ojca Świętego była jednak głęboka myśl. Działał jak mądry pedagog, który pragnie oddziaływać na uczniów nie tylko słowami, ale poprzez przykłady. Doskonałym tego potwierdzeniem jest np. ukazanie przez Papieża światu św. Adama Chmielowskiego, znanego w całej Polsce jako Brat Albert. Ta postać odegrała także znaczącą rolę w kształtowaniu duchowej sylwetki Karola Wojtyły. Ten obrońca godności ubogich również dziś przypomina całej naszej Ojczyźnie o potrzebie miłosierdzia w relacjach społecznych.
Powołanie do świętości było obecne w czasie całego pontyfikatu Jana Pawła II. Dawało o sobie znać nie tylko w Jego nauczaniu jako mocne przypomnienie, że najważniejszym zadaniem chrześcijanina jest żyć w komunii z Bogiem, wiernie wypełniając Jego wolę, ale przede wszystkim w życiu samego Ojca Świętego. W kolejnym dniu naszych rekolekcji wielkopostnych zatrzymajmy się przy postaci św. Adama Chmielowskiego (1845-1916).
Wspominając go, Jan Paweł II w książce "Wstańcie, chodźmy!" napisał: "Szczególne miejsce w mojej pamięci, a nawet więcej, w moim sercu, ma brat Albert - Adam Chmielowski. Walczył w powstaniu styczniowym i w tym powstaniu pocisk zniszczył mu nogę. Odtąd był kaleką - nosił protezę. Był dla mnie postacią przedziwną. Bardzo byłem z nim duchowo związany. Napisałem o nim dramat, który zatytułowałem "Brat naszego Boga". Fascynowała mnie jego osobowość. Widziałem w nim model, który mi odpowiadał: rzucił sztukę, żeby stać się sługą biedaków - "opuchlaków", jak ich nazywano. Jego dzieje bardzo pomogły mi zostawić sztukę i teatr, i wstąpić do seminarium duchownego".
Duchowa więź
Pomiędzy Bratem Albertem a młodym Karolem Wojtyłą zadzierzgnęła się mocna więź duchowa. Albert Chmielowski był dobrze zapowiadającym się malarzem. Fascynowało go piękno zaklęte w świecie i człowieku. Jako młody człowiek prowadził życie światowe. Znał wybitnych malarzy, takich jak Leon Wyczółkowski, Stanisław Witkiewicz, Józef Brandt i Józef Chełmoński, którzy cenili jego prace. Bywał na krakowskich salonach zapraszany przez arystokrację. Podróżował po Europie. Studiował malarstwo w Monachium. W pewnym momencie jednak, niespodziewanie dla wszystkich, zostawił świetnie zapowiadającą się karierę artystyczną i wygodne życie. Zdradził swą naturalną miłość do sztuki i piękna. Wybrał krakowski przytułek dla nędzarzy i ich towarzystwo. Oddał bez reszty swe serce ubogim. Nie tylko im pomagał, ale stał się jednym z nich.
Młody Karol Wojtyła również kochał sztukę. Pasjonowały go słowo i gest. Pragnął poświęcić się teatrowi. Miłość do poezji i teatru nie opuściła go wprawdzie nigdy, ale zrezygnował z ambicji artystycznych. Postanowił służyć wyłącznie Bogu i ludziom w kapłaństwie.
Adam Chmielowski opuścił piękno dla tajemniczego piękna radykalnej miłości i miłosierdzia. Zamiast malować obrazy, sam stał się obrazem miłosiernego Chrystusa dla krakowskich biedaków.
Młody Karol Wojtyła opuścił słowo ze sceny, by stać się sługą Wcielonego Słowa. Nie na scenicznych deskach, ale w cieniu kościołów i katedr, a potem na placach całego świata stał się apostołem Chrystusa, który mógł dawać innym więcej niż tylko wzruszenia.
Brat ubogich
W bogatej osobowości Brata Alberta warto dostrzec jeden znamienny, charakterystyczny rys. Brat Albert poszedł do ubogich poruszony ich nędzą, a jeszcze bardziej wezwaniem Chrystusa, który z nimi się utożsamiał. Osobiście zaangażował się w dzieło miłosierdzia. Wymagało to wielkiej odwagi. Stał się bratem ubogich, jak św. Franciszek z Asyżu - "biedaczyną", jednym z nich. Jego działalność nie była "wielkopańskim miłosierdziem", jałmużną litośnie rzuconą nędzarzom; filantropią w świetle reflektorów i wśród oklasków. Nie była dawaniem tego, co zbywa, gdyż miłosierdzie bez miłosierdzia poniża i rani. Brzmi jak fałszywa, a głośna nuta.
Brat Albert poszedł do ubogich. Jan Paweł II w homilii podczas Mszy św. kanonizacyjnej (12 XI 1989 r.) powiedział o nim: "W tej niestrudzonej, heroicznej posłudze na rzecz najbardziej upośledzonych i wydziedziczonych znalazł ostatecznie drogę. Znalazł Chrystusa. Przyjął jego jarzmo i brzemię. Nie był tylko "miłosiernikiem". Stał się jednym z tych, którym służył. Ich bratem. Szary brat".
Kiedy zamieszkał w przytulisku, musiał zdobywać ich zaufanie i przyjaźń. Nie chcieli od niego litości. Potrzebowali miłości, która przywróci im poczucie godności we własnych oczach. Brat Albert pokochał tych, którym służył. Jego miłość wyrażała się w poszanowaniu ich ludzkiej i chrześcijańskiej godności. Święty realistycznie patrzył na życie. Dostrzegał całą nędzę moralną i religijną osób, wśród których zamieszkał. Jednak nikogo nie przekreślał i nikim nie pogardzał. Dostrzeżenie ubóstwa materialnego i ubóstwa moralnego otworzyło mu pole do owocnego apostolatu. Dawał ubogim Chrystusa, czyniąc ich najpierw zdolnymi do przyjęcia prawdy o Nim.
Brat Albert był przekonany, że "w człowieku wykolejonym trzeba ratować godność ludzką", bo "wielką rzeczą jest człowiek". Dzieło odnawiania obrazu Bożego i podobieństwa w nędzarzach materialnych i duchowych zaczynał od zaspokajania podstawowych potrzeb ludzkich. Ale na tym nie poprzestawał. Pamiętał, że ubodzy mają duszę. Są dziećmi Bożymi, nie gorszymi niż on sam i bogaci. Poprzez miłosierdzie względem ciała docierał do dusz ludzkich. Odzyskiwał je dla Chrystusa. Ratował.
Jan Paweł II, podobnie jak Brat Albert, braterstwem naznaczył styl swego życia kapłańskiego, biskupiego i papieskiego. Wszyscy mamy w pamięci obraz Jana Pawła II wyciągającego szeroko ręce do ludzi. Papież skracał dystans. Umiał słuchać. Zapamiętywał twarze i historie osób, z którymi rozmawiał. Chociaż uczestniczył w globalnych wydarzeniach, nie zatracał kontaktu z poszczególnymi ludźmi. Znamienne jest to, że nikt nie czuł się przez niego odrzucony, potępiony, osądzony bez miłosierdzia. Jan Paweł II zostawił nam przykład szacunku do każdego człowieka. Dużo mówił o ludzkiej godności ubogich, wykluczonych społecznie, uwikłanych w grzech i samotność. Był wrażliwy na nędzę świata i poruszał sumienia możnych, wytykając grzechy niesprawiedliwości społecznej. Ale jeszcze więcej robił, by współczesnym ludziom, zagubionym i zdezorientowanym, przywracać motywy życia i nadziei. Był dla nich zwiastunem miłosierdzia dobrego Boga.
Patron naszych niemiłosiernych czasów
Święci nie są wyłącznie świadkami chwalebnej przeszłości Kościoła, udowadniającymi, że można w każdym czasie i okolicznościach żyć Ewangelią i "być dobrym jak chleb". Święci są dla nas ponagleniem i wezwaniem, byśmy podobnie jak oni pokochali Chrystusa i szli drogą Jego "nowego przykazania" (J 13, 34).
Papież ukazuje nam Brata Alberta jako patrona naszych niemiłosiernych czasów, w których wiele osób przeżywa nie tylko poważne trudności materialne, ale równie dotkliwy dramat osamotnienia, odrzucenia, braku sensu życia. Jak Albert mamy odkryć prawdę o godności każdego człowieka, której dawcą i stróżem jest Bóg. Święty Albert uczy nas miłosierdzia, które będzie współuczestnictwem w cierpieniu i niedoli bliźniego, a nie tylko gestem życzliwej pomocy. Święty "usłyszał krzyk i wołanie biednych" (Jan Paweł II, homilia w Ełku) i dał odpowiedź, która pobudziła innych do solidarności z ubogimi. Założył zgromadzenia, które do dziś kontynuują jego dzieło. Święty Albert uczy nas, że dobro wspólne jest owocem nie tylko prawdy i sprawiedliwości, ale solidarności i miłosierdzia. Chociaż dostrzegał niesprawiedliwość i krzywdy relacji społecznych, nie odpowiadał na nie przemocą. Odpowiadał miłością, która nie rodziła nowych niesprawiedliwości i krzywd.
Nasza Ojczyzna potrzebuje miłosierdzia w relacjach społecznych. Przebaczenia, pojednania, troski o najsłabsze grupy społeczne. Potrzebuje chrześcijan, którzy jak Brat Albert będą uczyli szacunku dla każdego człowieka. To zadanie wciąż jest aktualne. Niech stanie się wyzwaniem dla każdego z nas przed beatyfikacją Papieża Polaka.
ks. Zbigniew Sobolewski
W najbliższą sobotę, w 6. rocznicę odejścia Jana Pawła II do Domu Ojca, zapraszamy na spotkanie rekolekcyjne ze św. s. Faustyną Kowalską, Apostołką Bożego Miłosierdzia.
Życzę, aby ten święty, który był dla wszystkich "dobry jak chleb", dopomógł wszystkim Polakom do odzyskania wzajemnej dobroci. Aby stał się żywym kamieniem w budowaniu tej cywilizacji, którą Paweł VI nazwał "cywilizacją miłości", na naszej ojczystej ziemi i wszędzie. (Jan Paweł II do Polaków w dniu kanonizacji św. Brata Alberta w Rzymie)
Pomyśl - Jak postrzegasz ubogich, tych, którzy potrzebują pomocy? - W jaki sposób możesz okazać im szacunek i ich wesprzeć? - Czy kiedykolwiek ofiarowałeś coś dla innych? - Czy umiesz być bezinteresowny? - Odnajdź kogoś, kto w Twojej parafii pomaga biednym i chorym? - Zapytaj, co Ty możesz dla nich zrobić? Niech to będzie Twój konkretny dar dla Jana Pawła II.
Modlitwa Wszechmogący i miłosierny Boże, Ty dałeś nam św. Brata Alberta za wzór chrześcijańskiego miłosierdzia, które jaśnieje blaskiem Twej nieskończonej miłości. Prosimy Cię, otwórz nasze oczy, abyśmy dostrzegli ubogich i cierpiących wśród nas. Niech naszymi sercami zawładnie "nowa wyobraźnia miłosierdzia", która uchroni je przed obojętnością na trudny los naszych bliźnich. Spraw, byśmy jak Brat Albert pragnęli "być dobrzy jak chleb". Umocnij nas swoją łaską, abyśmy potrafili dzielić się z innymi radością, pokojem, prawdą i miłością. Upodobnij nas do Twego miłosiernego Syna, abyśmy nosząc w sercu Jego obraz, mogli pewnego dnia wejść do Jego królestwa. Amen.
Nasz Dziennik 2011-03-30
Autor: jc