Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Święty Benedykt napisał "Regułę". Dziwną "Regułę"...

Treść

Młody człowiek może się ze św. Benedyktem trochę kłócić, że tak upokarza, rozkazuje i każe dążyć do najgłębszej pokory, aż do jej dna. Na stare lata człowiek znajduje w tym większą radość, bo jak się przedstawia doskonałość jako jakiś szczyt, to sobie myślę, że już tam nie dojdę, ale w dół zawsze łatwiej się schodzi i mniej się człowiek zasapie. Dlatego myślę, że znajdzie się jeszcze czas, by przed Bogiem całkowicie się upokorzyć.

Postać św. Benedykta znana nam jest z Reguły i Dialogów. Trzeba przyznać, że obydwa źródła harmonijnie ukazują tę postać, choć różnią się między sobą. Harmonizuje bardzo dobrze opis Dialogów z fizjonomią duchową autora Reguły. W obu źródłach dostrzegamy postać wybitną, człowieka Bożego stojącego przed Panem i adorującego Jego wielkość, człowieka, który w czasach bardzo niespokojnych, kiedy załamywały się resztki rzymskiego porządku, potrafił sięgnąć do samego źródła pokoju, ładu i mocy. To, co tam odnalazł, przekazuje swoim uczniom. Zarówno Dialogi, jak i Reguła ukazują św. Benedykta jako człowieka wkorzenionego w Boży świat. Grzegorz Wielki przypisuje mu moc czynienia cudów i podkreśla rolę jego mistycznej modlitwy. A w Regule dostrzegamy jego umiejętność porządkowania całego życia ludzkiego według Bożej myśli i miary.

Święty Benedykt zaczął od opuszczenia wszystkiego. Nie jak nakazuje w swojej Regule, gdzie mówi, że życie pustelnicze powinno być podejmowane po wyszkoleniu we wspólnocie. Człowiek musi być zaprawiony w walce, żeby potem sam walcząc z szatanem i contradictio carnis et cogitationum – „przeciw wadom i pożądliwością ciała i niespokojnym myślom”, im nie uległ. Z pewnością jednak ten przepis Reguły, w którym św. Benedykt zaleca takie przygotowanie przed pójściem do eremu, jest owocem jego osobistych doświadczeń. Przekonał się, że rzeczywiście życie na pustyni w samotności niesie ze sobą bardzo duże niebezpieczeństwo i ciężkie boje. Mimo to wydaje się, że jakaś tęsknota za życiem na pustyni była w sercu św. Benedykta wciąż obecna. W kontakcie z Bogiem otrzymał on łaskę i moc kształtowania życia ludzkiego. Tylko Pan mógł mu tę łaskę dać. Są pewne charaktery wodzowskie, które mają naturalne zdolności przewodzenia, ale jeśli chodzi o działanie kształtujące ludzkiego ducha, dzieła trwałe, przemieniające całe pokolenia, to żadne ludzkie zdolności nie są w stanie człowieka do tego przygotować i uczynić zdatnym.

Święty Benedykt napisał Regułę. Dziwną Regułę. Zdawałoby się, że człowiek, który w samotności z Bogiem te rzeczy obmyślił, powinien napisać coś zupełnie oryginalnego, co wyszło wprost z jego ducha. Święty Benedykt zrobił inaczej. Jego Reguła nie jest tak jednorodna ani oryginalna w tym sensie, że człowiek usiadł przy biurku i sam sobie coś napisał. Jego Reguła jest dojrzałym owocem myśli patrystycznej. Dlatego właśnie ona osiągnęła ten autorytet, że wszystkie inne reguły, w liczbie około trzydziestu, ustąpiły przed nią. Jeden ze współczesnych autorów napisał o Regule św. Benedykta, tej „nieoryginalnej”, że okazała się ona jednym z najoryginalniejszych dzieł wczesnego średniowiecza. Bo św. Benedykt był na wskroś kościelny, miał rozumienie Tradycji kościelnej, poczucie odpowiedzialności za jej czystość i to przekazał swoim mnichom, pilnując, aby wszystko, co czytają i co czyta się im w czasie oficjów, było jak najczystsze pod względem doktryny. Dlatego ta Reguła, będąca dojrzałym owocem pięciu wieków i opierająca się na dorobku myśli największych świętych, zdobyła tak wielkie poważanie, autorytet i wpływ.

Reguła powstała, mając w tle pewną wizję św. Benedykta: jego wizję człowieka, jego dramatu spowodowanego odejściem od Boga, które stanowi bolesny i głęboki sens historii ludzkości. Święty Benedykt nie podchodzi do sprawy empirycznie, nie szuka recept ascetycznych, ale prezentuje podejście teologiczne. Patrzy na człowieka, pytając, kim on jest, gdzie się znajduje, jak daleko zabrnął i co trzeba mu dać, skoro jest wygnańcem z własnej winy, odwrócił się od Boga. Dochodzi do wniosku, że trzeba mu stworzyć warunki powrotu. To naczelna myśl Reguły: trzeba ułatwić człowiekowi powrót do Boga. Zdaniem św. Benedykta każdy człowiek, każdy kandydat jest podmiotem tej wielkiej tragedii odejścia od Stwórcy. Jest to tragedia całej ludzkości. Dlatego nasz Zakonodawca, pragnąc zorganizować ten powrót do Boga, zakłada szkołę służby Pańskiej.

Święty Benedykt miał przed oczami nieudane próby tego powrotu. Jak wiadomo, inspiracja życia pustelniczego z Egiptu została przeniesiona do Italii dzięki św. Atanazemu i jego Żywotowi świętego Antoniego pustelnika, który został przetłumaczony i rozpowszechniony na Zachodzie. Wielu zapaleńców chciało naśladować mnichów egipskich i odeszło na pustynię. Ale klimat w górach apenińskich jest o wiele ostrzejszy niż na pustyni nitryjskiej. Warunki te były nie do zniesienia dla pustelników i dlatego zaczęli się załamywać, widząc, że nie dorównają ani nie przewyższą mnichów egipskich. Święty Benedykt widział te nieudane, niebezpieczne próby indywidualne, prowadzące do załamań. Dlatego zapragnął założyć szkołę służby Pańskiej, w której można było bez nadzwyczajnych, wielkich obostrzeń prowadzić życie prawdziwie oddane Bogu. Dokonał tutaj pewnej rewolucji, którą można porównać z „małą drogą” św. Teresy od Dzieciątka Jezus, pokazał jakby taką właśnie małą drogę. Polegała ona na przeniesieniu głównego akcentu umartwienia i wyrzeczenia do wewnątrz, do sfery ducha, by nie myślano, że potrzeba jakiegoś wielkiego umartwienia zewnętrznego. Wśród pustelników egipskich szerzył się pewnego rodzaju atletyzm ascetyczny, istotne były rekordy, które chciano wciąż na nowo pobijać. Święty Benedykt natomiast wykazał, że jest dziedzina, w której można iść bardzo daleko w umartwieniu, nie doprowadzając do sytuacji, których fizycznie człowiek nie mógł wytrzymać. Umartwienie przyjął i to najgłębsze i oczyszczające. Zaproponował swoim uczniom pokorę i posłuszeństwo, wskazując w tym kierunku perspektywę bez granic, drogę aż do samego dna pokory. Nie chciał więc gasić i ograniczać zapałów ascetycznych w momencie, gdy ludzie w Italii spostrzegli, że nie mogą całkowicie naśladować pustelników egipskich. Sądzili, że w takim razie pozostaje im jedynie jakiś ograniczony ideał, a św. Benedykt pokazał, że jest pole nieograniczonej ofiary z siebie. Ukazał pewien sposób życia, polegający na zachowaniu umiarkowania w swoich rozmaitych zewnętrznych wymaganiach. Bardzo mocne wymagania postawił natomiast duchowi.

Gdy przychodzi kandydat do klasztoru, św. Benedykt widzi w nim przede wszystkim grzesznika, który powraca. A więc nie kogoś, kto już dużo sobą reprezentuje, a pragnie jeszcze więcej, ale przed wszystkim człowieka, który sobie uświadomił, że jest na wygnaniu, że jest nieposłuszny Panu Bogu i musi do Niego wrócić przez upokorzenie i posłuszeństwo. Jak mówi św. Grzegorz: Per delectamenta recessimus, per lamenta revartamur – „Przez rozkosze zstępujemy, przez cierpienia wracamy” i św. Benedykt podkreśla te łzy skruchy. Sam posiadał dar łaski i pragnie, by ten kandydat, który jest człowiekiem powracającym do Boga z rejonów samowoli i niezależności, zechciał całkowicie się poddać i przez poddanie się Bogu wyprostował swoje życie. To bardzo prosta wizja. Święty Benedykt patrzy na pewne przejawy życia inaczej, niż się to zazwyczaj czyni. Przejawy takie, jak duch niezależności czy samowola, które czasem imponują ludziom jako znaki mocnego charakteru, widzi jako gnuśność nieposłuszeństwa, miękkość ducha, brak czci i miłości do Boga. Tak więc człowiek musi się całkowicie przerobić pod działaniem łaski Bożej. W tle jest teologia upadku przez bunt. Człowiek upadł jak aniołowie powodowani pychą i jego powrót nie dokona się inaczej, jak przez pokorę i posłuszeństwo prowadzące do Boga.

Święty Benedykt nie mówi o miłości własnej, ale o pysze. Pycha to miłość własna, ale w perspektywie biblijnej, w kontekście czci Boga. Święty Augustyn w swojej De civitate Dei wymienia dwie miłości: miłość do Boga aż do pogardy siebie i miłość do siebie aż do pogardy Boga. Widzi to też w perspektywie pychy i pokory. Jest to perspektywa głębsza, bardziej biblijna, wypływająca z misterium. To aspekt religijny miłości własnej. Rozumiemy chyba, jak bardzo w dzisiejszych czasach to lekarstwo benedyktyńskie jest gorzkie i potrzebne.

Dziś na wszelkie posłuszeństwo, władzę czy autorytet pojawiają się reakcje alergiczne. Ten, który jest inspiratorem zbuntowania człowieka, działa bardzo mocno. Dostrzegamy to nawet w zakonach, gdzie używanie władzy przez przełożonego uchodzi za nadużycie i autokratyzm. W różnych nowych pismach nie używa się nawet słowa „przełożony”, ale zastępuje się je określeniem „odpowiedzialny”, „animator”. Nie przynosi to jednak zaszczytu wspólnocie, jeżeli przełożonego nazywa się „odpowiedzialnym”, bo wtedy wygląda na to, że wspólnota składa się z nieodpowiedzialnych ludzi. Tymczasem odpowiedzialny powinien być każdy zakonnik, a przełożonym ma być jeden. Lęk przed tym słowem coś oznacza, mówi coś o dzisiejszej duchowości. Od Stolicy Apostolskiej żądano nawet, by wspólnota była rządzona przez kolegium, na przykład trzech czy pięciu, jednak to żądanie zostało odrzucone, bo Kościół jest zbudowany na Chrystusie, który się uobecnia przez jednego człowieka, upoważnionego do tego przez Kościół.

Posłuszeństwo jest dziś szczególnie ważną misją dla Kościoła, bo to właśnie ono odróżnia katolicyzm od protestantyzmu, który akcentuje miłość wzajemną wiernych. W Kościele katolickim prócz tego mamy pewne punkty węzłowe, które stanowią papież i biskupi i z którymi miłość wzajemna wiernych łączy się przez komunię. Miłość katolicka to miłość karna i posłuszna. Wrogom Kościoła bardzo zależy na podważeniu dyscypliny kościelnej. Nie jest ona bowiem tylko jakąś zewnętrzną sprawą, jakimś regulaminem, ale dyscyplina kościelna to więzadła jedności Mistycznego Ciała, dlatego nie wolno jej lekceważyć, podważać czy rozgrywać. Posłuszeństwo jest nierozerwalnie związane z misterium Kościoła, z jego jednością i z Komunią katolicką. Dlatego zanik posłuszeństwa w Kościele katolickim jest zjawiskiem groźnym i mnisi, powołani przecież do ekspiacji i wzmacniania Kościoła, muszą być dzisiaj bardziej posłuszni niż kiedykolwiek.

Nurt uzdrowienia człowieka przez pokorę i posłuszeństwo rozpoczął się na ziemi od posłuszeństwa wyrażonego słowami Dziewicy: Oto ja służebnica Pańska, niech mi się stanie według Twego słowa (Łk 1,38), a pełnię zbawczą osiągnął w Chrystusie, który z miłości do Ojca i Jego woli rzucił się w upokorzenie i przyjął śmierć krzyżową. Na tym opiera się cała, wybitnie soteriologiczna koncepcja posłuszeństwa według św. Benedykta, który w posłuszeństwie widzi drogę odkupienia człowieka, zgodnie z tym, co św. Paweł mówi do Rzymian, że jak przez nieposłuszeństwo jednego człowieka wszyscy stali się grzesznikami, tak przez posłuszeństwo Jednego wszyscy staną się sprawiedliwymi (Rz 5,19). Przez uczestnictwo w tym posłuszeństwie Chrystusa świat ma być skierowany prosto ku Bogu i wyzwolony z grzechów. Święty Benedykt nie komplikuje ani nie kawałkuje tajemnicy posłuszeństwa. Dla niego obedientia mandatorum, czyli posłuszeństwo przykazaniom, obedientia Regulae, czyli posłuszeństwo Regule i obedientia Abbati, czyli posłuszeństwo opatowi, to jedna i ta sama rzeczywistość. Nie ma on żadnej wątpliwości, że posłuszeństwo przełożonym utożsamia się z posłuszeństwem Bogu i jest naśladowaniem i uczestnictwem w posłuszeństwie Chrystusa Ojcu. Na dowód tego cytuje Ewangelię wg św. Łukasza: Kto was słucha – mnie słucha (Łk 10,16). Święty Benedykt uważa, że grzesznik zagubiony w odmętach nieposłuszeństwa powinien z całych sił pragnąć wejść w zbawcze misterium posłuszeństwa, w którym Chrystus poddaje wszystko swemu królowaniu, by całe swe królestwo doprowadzić do Ojca i Jemu poddać. Ta właśnie soteriologiczna wizja powszechnego poddania się Bogu jako formy zbawienia nie pozwala naszemu Zakonodawcy na przyjęcie tej koncepcji, którą wyrażali niektórzy na Kongresie Generałów w 1950, że posłuszeństwo jest wyraźnie nielubiane, że jest złem koniecznym, które należy ograniczyć. Dla św. Benedykta posłuszeństwo jest ukochane i pragnie on, by je rozszerzyć. Mówi o bonum obedientiae – dobru posłuszeństwa; że mnisi Abbatem sibi praesse desiderant – pragną, żeby ktoś nad nimi był przełożonym, nawołuje, by z miłości do posłuszeństwa bracia byli posłuszni sobie nawzajem. Mówi nawet o posłuszeństwie w sprawach bardzo trudnych czy niemożliwych, kiedy zakonnik otrzymawszy rozkaz widzi, że nie może go wypełnić. Mimo to nie powinien od razu przełożonemu mówić „nie”, jak nakazuje racja natury, ale musi najpierw pomodlić się i zastanowić (por. RB 68). A może właśnie potrafi! Chodzi o to, by miał wolę spełnienia, a nie o to, by spełnił. To jest mniej ważne. Istotna jest wola wypełnienia, czyli zależność, a nie korzystanie z okazji do uniezależnienia się, bo nie dało się wykonać. Tak więc pomimo trudnego rozkazu mnich musi mieć wolę wypełnienia, czyli ducha zależności albo, jak mówią focolarini, głód komunii z przełożonymi, poczucie jedności. Wtedy nawet jeśli mnich nie będzie mógł wypełnić polecenia, nic nie zostanie naruszone, bo pozostanie wewnętrzna zależność duchowa w stosunku do przełożonego.

Niektórzy zadają pytanie: „Czy przełożony lepiej zna wolę Bożą niż ja? A co jeśli to ja znam lepiej wolę Bożą?”. Jeśli na przykład przełożony powie któremuś z ojców, że ma jechać do Pitzburga, by tam objąć jakąś funkcję, a on sobie myśli, czy wolą Bożą nie jest, by jednak tu został? Problem został tu źle postawiony, bo nie chodzi o to, czy wolę Bożą zna lepiej przełożony czy ja. Wola Boża jest już znana – Bóg chce bym się poddał przełożonemu. Nie potrzeba wielkich filozofii, by jej szukać. Wolą Bożą jest, bym zrobił wszystko, co będę mógł, by polecenie przełożonego spełnić.

Najdłuższy i najważniejszy rozdział Reguły nosi tytuł O pokorze (por. RB 7), ale pojęcie opisane w tym rozdziale wykracza daleko poza ramy tego, co zwykliśmy nazywać pokorą. Jest w nim ukazany cały proces kapitulacji człowieka przed Bogiem, aż do całkowitego owładnięcia go przez Boga, aż do dogłębnej wewnętrznej przemiany przez Ducha Świętego. Można w tym rozdziale widzieć całą drogę mnicha do pełnej jedności ze Stwórcą. Myślę, że tak należy ten rozdział traktować. Dlatego właśnie jest on tak ważny i należy go często czytać. Cała pedagogia pokory opiera się na kontakcie z Bogiem i wypływa z Jego obecności. Nie chodzi tylko o to, by mieć siebie za nic. Jeżeli ja siebie mam za nic, to dobrze, ale to nie jest jeszcze pokora, bo pokora jest przed Bogiem, jest to Jego adorowanie, ustępowanie Mu i pochylanie się przed Nim, jest to pełne uzależnienie się od Niego. To jest pokora według św. Benedykta: intensywna świadomość obecności Bożej i tego uroku Boga żywego i ona stanowi zasadę wychowawczą, kształtującą duszę mnicha w pokorze. Dlatego trzeba widzieć prawdziwe ćwiczenie w tych słowach św. Benedykta: Sibi ante oculos semper ponens – „Stawiając sobie zawsze przed oczami obecność Boga”. To stałe ćwiczenie się w tym, by stać przed Bogiem, by przed Nim nie uciekać; i z tego ćwiczenia wypływa zdolność przyjęcia daru bojaźni, podstawowego daru Ducha Świętego, który stanowi fundament wszystkich innych darów. Bez tego fundamentu nie utrzymają się żadne inne dary Boże.

Mnich stoi przed Bogiem, którego św. Benedykt z różnych stron przedstawia. To bardzo ważne, by nasz obraz Boga nie był jednostronny. Kiedy powiem: „Bóg jest miłością”, jest to niewątpliwie prawdą, ale Pismo Święte przedstawia Go również w innych obrazach, z których każdy jest istotny. Ta konfrontacja z całą prawdą formuje do wielkiej powagi. Bóg występuje jako dobry i cierpliwy, jako miłosierny Ojciec. Równie ważny jest Jego majestat, powaga Jego przykazań, odpowiedzialność wieczna. Wszystko to jest w Regule obecne właśnie w rozdziale o pokorze jako elementy formujące postawę mnicha w stosunku do Boga. Bardzo ważna jest ta konfrontacja z całą prawdą rodząca postawę pokory. Nie jakiś fragmencik, który człowiek sobie upodobał, ale cała prawda. Ta postawa adoracyjna jest wyrabiana w całym monasterze przede wszystkim przez opus Dei, które jest ciągłą adoracją Boga.

Ostatnie stopnie pokory wydają się nam łatwiejsze od pierwszych, a zwłaszcza od środkowych. Jest tak dlatego, że św. Benedykt zaczyna od wewnątrz i ostatnie stopnie przedstawia już jako zewnętrzne przejawy głębokiej pokory wewnętrznej. Mogą one być praktykowane jakby autonomicznie, bez pokory wewnętrznej, bo można na przykład bez niej powstrzymać się od gadania. Ale skoro rzeczywiście wypływają one już z postawy wewnętrznej, to są świadkami głębokiej przemiany ducha ludzkiego. To wykazuje ostatni stopień pokory. Zakończenie tego rozdziału ukazuje mnicha przerobionego wewnętrznie. Rozdział o pokorze stanowi więc itinerarium spirituale – drogę duchową mnicha do Boga według św. Benedykta. Rozdział O pokorze jest pełen światła i warto rozważać poszczególne stopnie pokory, nawet jeśli jeszcze nie do końca je czujemy. Chociażby taki czwarty stopień, jakże potrzebne i dobroczynne to rozważanie. Gdyby mnich był zawsze zadowolony z tego, co mu dają, z każdej sytuacji i funkcji, gdyby zawsze uważał, że coś dla niego jest aż za dobre, że na to nie zasługuje, byłoby to dla niego bardzo dobre i zbawienne. Istota pokory daje nam wiele światła i mocy.

Fragment z książki Wytrwale kochaj BogaO autorze: Piotr Rostworowski OSB / EC – benedyktyn, pierwszy polski przeor odnowionego w 1939 roku klasztoru w Tyńcu. Więzień za czasów PRL-u. Kameduła – przeor eremów w Polsce, Włoszech i Kolumbii. W ostatnim okresie życia rekluz oddany całkowitej samotności przed Bogiem. Zmarł w 1999 roku i został pochowany w eremie kamedulskim we Frascati koło Rzymu. Był zawsze bliski mojemu sercu – napisał po Jego śmierci Ojciec Święty Jan Paweł II. Autor licznych publikacji z dziedziny duchowości i życia wewnętrznego.

Źródło: ps-po.pl, 4

Autor: mj