Światło Poranka
Treść
Triduum Paschalne ma swoją wewnętrzną logikę, spójność. Nie ma Zmartwychwstania bez wcześniejszych wydarzeń w Wieczerniku, bez dramatu Golgoty. Ale też Krzyż Chrystusa nie miałby sensu, gdyby nie został prześwietlony światłem Poranka. Wydarzenie Paschalne, które dokonało się w Jezusie, można czytać na dwa całkowicie odmienne sposoby: jako dramat w dwóch aktach. W pierwszym akcie sprawiedliwy człowiek zostaje niesłusznie oskarżony, osądzony i zabity, w drugim - dokonuje się sprawiedliwość i zostaje przywrócony do życia przez Boga na wieczne pohańbienie i jako wyrzut sumienia dla oprawców. Zmartwychwstanie jest tu jedynie happy endem, a cała opowieść klasycznym mitem lub opowiastką ze szczęśliwym zakończeniem. Lubimy takie historie - jak filmy hollywoodzkie, które dobrze się kończą - i jeszcze szybciej o nich zapominamy. To tylko płytki sentymentalizm, z którego niewiele wynika, a przecież Zmartwychwstanie ma ogarnąć całe życie! Nie może zostać zepchnięte w niebyt, niepamięć - do kolejnego Wielkiego Postu, rekolekcji i pompatycznego świętowania. Przecież, o czym tak konsekwentnie zapominamy, każda niedziela jest pamiątką tego wydarzenia. Zatem ten sposób "czytania" Wielkanocy odpada. Inny sposób interpretacji wydarzenia Zmartwychwstania to postrzeganie wszystkiego jako jednej, nierozerwalnej całości - jednego aktu. Ma ono dwa poziomy: pierwszy to spojrzenie na Poranek Wielkanocny jako na moment, który jest reinterpretacją Krzyża Chrystusowego, Jego osamotnienia, śmierci, a nie jako li tylko szczęśliwy finał; jako ustalenie nowego porządku istnienia. Drugi wymiar wydarzenia dotyka już nas: to decyzja złączenia wydarzenia Zmartwychwstania z własnym życiem, przebudowania swojej egzystencji w świetle Poranka, przy czym nie chodzi tu o hurraoptymizm ("wszystko się jakoś ułoży" skoro Jezus zwyciężył śmierć), który będzie pełnił funkcję ostatniej deski ratunku, ale też o nadzieję, zdolność do rozumienia i przyjmowania tego, co po ludzku "dobrze się nie ułoży", co znaczy nasze życie chorobą, cierpieniem, bólem przemijania - tak by w tej sytuacji wytrwać, nie ulec pokusie zejścia z krzyża. Jeden z teologów XX w. J.B. Metz pisał, że w naszym głoszeniu nowiny o Zmartwychwstaniu "nie może umilknąć krzyk Ukrzyżowanego", bo wtedy zamiast chrześcijańskiej teologii opiewamy zwyczajny "mit o zwycięzcy". Jezus zmartwychwstał, ale na Jego ciele pozostały rany. Pozwalał je dotykać i to one właśnie Go uwiarygodniały. Nie zrozumie Zmartwychwstania ten, kto wcześniej nie doświadczył grzechu, ciemności, własnego opuszczenia, kto nie odnalazł siebie w dramatycznym wołaniu z krzyża: "Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił!", i zbyt łatwo przeszedł nad nimi do porządku dziennego. Inaczej będzie to tylko dodatek, bonus dołączony do zbioru innych prawd wiary. Warto zrobić wszystko, co w naszej mocy, aby dobrze przeżyć nadchodzące chwile. Jeszcze raz przemedytować sens krzyża w swoim życiu, swoje zanurzenie w Śmierci i Zmartwychwstaniu Chrystusa, które swój początek bierze już podczas chrztu św., a którego zobowiązania są przypominane w sobotni wieczór. Pomyśleć, czy rzeczywiście jest On moim Światłem, czy pozwalam się Mu wyzwolić z kajdan grzechu i śmierci, czy też może swojego "zbawienia" szukam gdzie indziej, w innych obszarach życia, u stóp innej nadziei? Zmartwychwstanie Chrystusa określa chrześcijańską tożsamość, pozwala nam się odnaleźć w gąszczu idei i zagmatwaniu pragnień, dążeń, lansowanych dziś koncepcji szczęścia. To święto życia. Ono dziś objawiło się w pełni. Marcin Jasiński "Nasz Dziennik" 2008-03-22
Autor: wa