Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Świat w garści USA?

Treść

Przygotowania administracji USA do wojny z Irakiem ujawniły niebezpieczny mechanizm, dzięki któremu urzędnicy George'a W. Busha starają się zdobyć poparcie świata dla polityki tego kraju. Waszyngton obietnicami transferów dolarowych, korzystnymi umowami gospodarczymi, "transakcjami politycznymi" lub groźbą bojkotu gospodarczego stara się nakłonić państwa mające jakiekolwiek znaczenie dla planów zaatakowania Iraku do poparcia USA. Co więcej, amerykańscy decydenci chcą w ten sposób uzyskać również aprobatę Rady Bezpieczeństwa.
Choć Waszyngton już dawno sugerował, że zaatakuje Irak nawet bez zgody ONZ, usankcjonowanie agresji przez to międzynarodowe gremium ma dla USA duże znaczenie moralne. Stosowna rezolucja usprawiedliwiłaby amerykańską politykę i dałaby administracji Busha argument przeciwko coraz powszechniejszej krytyce jej wojennych planów. Ponadto od przyzwolenia ONZ wielu sojuszników Stanów Zjednoczonych uzależnia swoje poparcie dla uderzenia na Irak.
Waszyngton forsuje więc w Radzie Bezpieczeństwa ONZ rezolucję uznającą, iż Irak nie wypełnił postanowień poprzedniej rezolucji nr 1441 z ubiegłego roku, nakazującej mu rozbrojenie. To zaś otwierałoby USA drogę do rozpoczęcia ataku.
Jednak większość członków RB ONZ - przynajmniej jeszcze do niedawna - była przeciwna wojnie. Administracja Busha - jak relacjonował niedawno "New York Times" - opracowała więc plan "przekonania" tego gremium. Przewiduje on uzyskanie poparcia maksymalnej liczby państw mających przedstawiciela w RB ONZ i nakłonienie do niewetowania tych krajów, które nie dadzą się namówić do poparcia projektu USA.
Jak to osiągnąć? Waszyngton stosuje różne metody, w zależności od sytuacji poszczególnych państw. Sposoby te jednak nie są nowe. Sprowadzają się do przekupstwa lub szantażu.

Waszyngton kupi rezolucję ONZ?
W Radzie Bezpieczeństwa ONZ zasiadają przedstawiciele 15 państw. Pięć z nich to członkowie stali, mający prawo weta: USA, Wielka Brytania, Rosja, Francja i Chiny. Dziesięciu natomiast zmienia się co 2 lata. Obecnie swoich przedstawicieli w Radzie mają: Niemcy, Bułgaria, Hiszpania, Pakistan, Chile, Syria, Meksyk, Angola, Gwinea, Kamerun. Zgodę znacznej części tych krajów USA starają się "kupić".
Hiszpania i Wielka Brytania od początku stoją po stronie Stanów Zjednoczonych. Specjalne stosunki z tym krajem zobowiązują do "lojalności" również Pakistan.
Poparcie Bułgarii jest zapewne "podziękowaniem" za zaproszenie tego kraju do NATO i jednocześnie "ceną" za poparcie jej starań o wejście do Unii Europejskiej. Chile - według mediów - Waszyngton oferował ulgi celne w eksporcie towarów z tego kraju do USA. Meksykowi natomiast obiecano ułatwienia w legalizacji pobytu wielu jego obywateli w Stanach Zjednoczonych. Angoli z kolei USA oferowały - jak donosił niedawno brytyjski "The Times" - korzystne umowy z amerykańskimi kompaniami naftowymi w eksploatacji złóż ropy. Zaś pozostałym dwom krajom afrykańskim - Gwinei i Kamerunowi - bezpośrednią pomoc finansową. USA liczą na poparcie tych krajów podczas przyszłotygodniowego głosowania.
Pozostają jednak najbardziej "oporni" dotąd stali członkowie RB ONZ - Rosja, Francja i Chiny, oraz dwaj członkowie rotacyjni: Niemcy i Syria.

Rosja nieprzekonana?
Rosja była uważana do niedawna za największego przeciwnika wojny z Irakiem. Jednak Waszyngton bardzo mocno naciska, by Moskwa nie zawetowała w Radzie Bezpieczeństwa amerykańskiego projektu. A to już wystarczy, by rezolucja została przyjęta (gdyby udało się również przekonać pozostałych stałych członków RB).
Pod koniec lutego przedstawiciel administracji USA zasugerował, że Rosja może nie zawetować amerykańskiego projektu rezolucji zezwalającej na zaatakowanie Iraku. Informacje te zbiegły się w czasie z wizytą w Waszyngtonie wysłannika prezydenta Rosji.
Administracja George'a W. Busha stara się pozyskać poparcie Moskwy na wiele sposobów. Według brytyjskiego "The Times", USA chcą zagwarantować Rosji spłatę irackiego zadłużenia na sumę 10-12 mld USD i oferują kontrakty naftowe. Zwraca się też uwagę, że niecałe 2 tygodnie temu podczas wizyty w Moskwie przedstawiciel Kongresu USA Tom Lanthos bagatelizował doniesienia o rosyjskich zbrodniach w Czeczenii. Poinformował on również o wpisaniu trzech czeczeńskich organizacji na amerykańską "czarną listę" organizacji terrorystycznych. Mogłoby to świadczyć o tym, że w zamian za poparcie Rosji Waszyngton daje jej nadal wolną rękę w utrwalaniu wpływów na Kaukazie.

Chiny i Syria
Kolejnymi "żelaznymi" przeciwnikami są Chiny i Syria. Wobec Chin Waszyngton przyjął również politykę "transakcji". Podczas ostatnich wizyt w tym kraju przedstawiciele administracji USA bagatelizowali chińskie pacyfikacje muzułmanów w zdominowanej przez nich prowincji Xinjang. Pojawiły się więc sugestie, że Amerykanie chcą zostawić Pekinowi wolną rękę w "załatwieniu konfliktu", podobnie jak to zadeklarowali w Rosji wobec Czeczenii. Wysłannicy Białego Domu oferowali też specjalne kontrakty gospodarcze.
Nie ma natomiast informacji, by Stany Zjednoczone w podobny sposób próbowały pozyskać Syrię, która niezmiennie sprzeciwia się ich projektowi. Kraj ten, znajdujący się na amerykańskiej liście państw "osi zła" i wymieniany wśród potencjalnych nowych celów agresji USA, nie ma jednak prawa weta w RB ONZ.

Niemcom zagrożą recesją
Potęga gospodarki niemieckiej, nawet mimo kryzysu, sprawia, że za najbardziej skuteczny sposób wobec tego kraju Waszyngton uznał groźbę szantażu gospodarczego.
Niemieccy eksporterzy ostrzegli dwa tygodnie temu władze federalne, że ich konflikt dyplomatyczny z Waszyngtonem może spowodować 10-procentowy spadek eksportu z RFN do USA - podała agencja Reutera. Wyjaśnili też rządowi Gerharda Schroedera, że przekłada się to na znaczący spadek niemieckiego Produktu Krajowego Brutto. To zaś może być bardzo groźne nie tylko dla gospodarki RFN, lecz także dla rządu, który obarczany jest winą za obecny kryzys.
Warto przypomnieć, że w ubiegłym roku PKB tego kraju wyniósł jedynie 0,4 proc. i przed recesją uratował Niemcy tylko zwiększony eksport, m.in. do Stanów Zjednoczonych, które są największym jego odbiorcą na świecie. Jeśli w tym roku, który również zapowiada się jako niełatwy dla niemieckiej gospodarki, eksport znacznie spadnie, może to się przyczynić do wzrostu zagrożenia recesją.
Anton Boerner, przewodniczący BGA - stowarzyszenia hurtowników i eksporterów niemieckich - uznał zaś, że "są oznaki w obu partiach - republikańskiej i demokratycznej, że myślą one o ukaraniu niemieckich i francuskich produktów".

Francuzom pozostanie wino...
Francję za sprzeciw wobec planów zaatakowania Iraku USA karzą głównie napastliwą kampanią medialną i groźbą bojkotu ekonomicznego. Może on dotknąć przede wszystkim producentów alkoholi, zwłaszcza win, które stanowią główny "przebój" eksportowy kraju nad Sekwaną.
Przedstawiciele francuskiej grupy Pernod Ricard, trzeciego co do wielkości producenta alkoholi na świecie, wyrazili niedawno obawy, że wiele z ich produktów może być wkrótce zastąpione na amerykańskich stołach przez trunki rodzime lub importowane, konkurencyjne dla francuskich - jak szkocka whisky, a nawet polskie wódki.
Ponadto agencja Reutera podała informację, że pewni amerykańscy inwestorzy zrezygnowali dwa tygodnie temu z zakupu wartych 350 mln USD obligacji wyemitowanych przez koncern Legrand, francuskiego producenta sprzętu elektrycznego.
Dość mocnym środkiem nacisku jest też kampania w mediach, pokazująca Francję w złym świetle. Przeciwko temu protestowali niedawno francuscy merowie.

...Belgom diamenty
Również Belgia może odczuć gniew Stanów Zjednoczonych na swoim eksporcie do tego kraju. Choć żaden Belg nie zasiada w RB ONZ, to państwo to naraziło się Waszyngtonowi blokowaniem jego inicjatywy o zapewnieniu Turcji dodatkowej ochrony z NATO. Belgia jako członek Sojuszu blokowała przez pewien czas tę decyzję - wraz z Francją i Niemcami.
Rzecznik Diamond High Council, belgijskiej grupy przemysłowej, skarżył się 2 tygodnie temu, że otrzymuje ona "sygnały wskazujące na obniżenie zamówień".
Dotyczy to głównego belgijskiego produktu eksportowego, czyli diamentów. Choć pochodzą one głównie z Afryki, zwykle z biednych krajów wstrząsanych od lat konfliktami, jak Demokratyczna Republika Konga, Angola czy Sierra Leone, to właśnie w Belgii są najczęściej szlifowane i stąd trafiają do bogatych krajów. USA są jednym z ich największych odbiorców. Za ocean diamenty trafiają głównie z Antwerpii, największego światowego centrum dystrybucji. Roczna wartość tej sprzedaży szacowana jest na ponad 2 miliardy USD. Diamenty stanowią 25 proc. belgijskiego eksportu do Stanów Zjednoczonych.

Turcja chce pieniędzy i "wolnej ręki" w Iraku
W amerykańskich planach ataku na Irak ważnym punktem jest tzw. północny front, czyli uderzenie z terenu Turcji, które zwiększyłoby skuteczność ataku i według ekspertów mogłoby znacznie skrócić czas wojny. By tego dokonać, Waszyngton od dłuższego czasu zabiegał o zgodę Ankary na wykorzystanie przez US Army tureckich baz.
Turcja zażądała za to od USA ponad 30 mld USD pomocy. Ankara bezwzględnie wykorzystała swój atut, jakim jest upływający czas, by "wydusić" z Waszyngtonu żądane pieniądze. Bowiem to USA zależy na tym, by zdążyć z przygotowaniami do wojny do pierwszej połowy marca. To właśnie ten okres jest według ekspertów wojskowych ostatecznym terminem, z militarnego punktu widzenia, w którym USA mogą rozpocząć wojnę. Stwarza bowiem szansę na zakończenie jej przed nadejściem majowych upałów.
W parlamencie w Ankarze kilkakrotnie odkładano głosowanie w sprawie udostępnienia Amerykanom baz. Ostatecznie w minioną sobotę kilkoma głosami odrzucono prośby Waszyngtonu, ale administracja Busha liczy jeszcze na zmianę tej decyzji.
Turcy postawili również warunki militarno-polityczne. Nie godzą się bowiem, by ich wojsko, które weźmie udział w okupacji Iraku, podlegało dowództwu amerykańskiemu. Turcy panicznie obawiają się jakiegokolwiek wzmocnienia roli irackich Kurdów, z którymi Waszyngton prowadził rozmowy, planując początkowo użyć ich m.in. do przejęcia władzy w kraju po ewentualnym obaleniu Husajna. Bowiem po tureckiej stronie granicy żyje również sporo Kurdów, którym marzy się utworzenie własnego państwa na terenach, które zamieszkują, a więc - prócz Iraku i Turcji, również na obszarze Iranu i Syrii. Stąd też nie czekając na wynik rozmów z Amerykanami, Ankara wysłała do północnego Iraku ok. 7 tys. żołnierzy wraz z pojazdami opancerzonymi i czołgami.

Przychylność Bliskiego Wschodu też kosztowna
Znacznie tańsze zapewne będzie "kupienie" przychylności państw z regionu Bliskiego Wschodu, których poparcie, m.in. ze względu na bliskie położenie wobec Iraku, jest ważne dla USA.
Jak donosiła niedawno brytyjska gazeta "The Times", Jordania zażądała od Waszyngtonu 1 mld USD bezpośredniej pomocy, a Egipt - zwiększenia ubiegłorocznego wsparcia o 1,3 mld USD.
Co więcej, administracja George'a W. Busha przyzna zapewne wsparcie także Izraelowi. Choć oficjalnie ma to być rekompensata za "straty", jakie państwo to ponosi z powodu palestyńskiego powstania (sic!), rząd premiera Ariela Szarona domaga się tej pomocy właśnie teraz, co zapewne ma związek także z przewidywaną wojną z Irakiem. Warto tu dodać, że państwo żydowskie byłoby jednym z głównych beneficjentów - a według niektórych analityków nawet największym - obalenia reżimu Saddama Husajna. Mimo to Izrael, który co roku dostaje od USA blisko 3 mld USD finansowego wsparcia (głównie pomocy wojskowej), zażądał dodatkowo 4 mld USD bezpośredniej pomocy i 8 mld USD gwarancji kredytowych.

"Z wdzięczności" i nie tylko...
Stosunkowo niewiele, pod względem finansowym, będzie prawdopodobnie kosztować Amerykanów poparcie państw z Europy Środkowowschodniej, z których większość - prócz Polski, Czech i Węgier - ubiega się o członkostwo w NATO. Właśnie dlatego kraje takie jak Słowacja, Bułgaria, Rumunia czy Litwa, które na ubiegłorocznym szczycie w Pradze zostały zaproszone do Sojuszu, poparciem dla polityki USA zapewne "odwdzięczają się" temu krajowi za poparcie ich starań. Liczą jednak również na pewne korzyści z tego tytułu, proporcjonalne do przewidywanej przez Waszyngton roli tych państw w ewentualnej wojnie z Irakiem.
Na korzyści takie liczą także 3 wspomniane kraje, które niedawno stały się członkami Paktu. Jak dotąd nie padły żadne konkretne liczby, jednak od pewnego czasu Waszyngton wysyła sygnały, że nowe inwestycje w amerykańskich bazach w Europie będą ulokowane głównie w Polsce i na Węgrzech. Ma to być dodatkowy środek nacisku na Berlin, sprzeciwiający się planom USA. Według brytyjskiego "Financial Times", rząd Leszka Millera zabiega ponadto o zgodę Waszyngtonu na udział firm z Polski w odbudowie Iraku, dopuszczenie niektórych polskich towarów na rynek tego kraju oraz gwarancje spłaty irackiego zadłużenia wobec naszego kraju.

Świat pod władzą USA?
Głosowanie w RB ONZ pokaże, czy kraje zasiadające w niej oprą się amerykańskim naciskom. Udział w ewentualnej wojnie ujawni też prawdziwe stanowisko pozostałych państw. Już teraz natomiast można zaobserwować m.in. dwa ważne zjawiska.
Otóż próbując przekupić kraje, które liczą się w amerykańskich planach ataku na Irak, USA potwierdzają wysuwane pod ich adresem zarzuty, że Waszyngton nie ma merytorycznych, przekonujących dowodów na poparcie oskarżeń wobec reżimu w Bagdadzie. Postępowanie administracji Busha daje również podstawy do obaw o losy świata, któremu siłą, przekupstwem bądź szantażem jeden kraj może narzucić swoją hegemonię.
Mariusz Bober
Nasz Dziennik 7-03-2003

Autor: DW