Świat nie wierzy w cywilny lot
Treść
Europejska Agencja Bezpieczeństwa Lotniczego (EASA) nie zakwalifikowała lotu polskiego tupolewa do Smoleńska z kwietnia ubiegłego roku jako cywilnego - ustalił "Nasz Dziennik". W dorocznym raporcie dokumentującym wszystkie incydenty i katastrofy cywilnych jednostek lotniczych w 2010 roku z udziałem europejskich maszyn próżno szukać wzmianki na temat katastrofy Tu-154M na lotnisku Smoleńsk Siewiernyj.
Jak czytamy już we wstępie raportu agencji (Doroczny Przegląd Bezpieczeństwa - ASR), "2010 rok był najbezpieczniejszym okresem w historii istnienia EASA, ponieważ nie doszło w nim do żadnego wypadku śmiertelnego, jeśli chodzi o cywilne lotnictwo komercyjne". Według danych organizacji, w ubiegłym roku doszło do 26 niebezpiecznych zdarzeń z udziałem samolotów cywilnych, w których nie odnotowano żadnych ofiar śmiertelnych. W dokumencie agencja wyszczególnia także zdarzenia z niekomercyjnymi lotami cywilnymi i do tej kategorii - jak chciałyby polskie władze - należałoby zaliczyć lot do Smoleńska rządowego Tu-154M. EASA wyróżnia trzy kategorie takich operacji. Są to: loty pasażerskie (Passanger), transportowe (Cargo) i inne (Other). Lecz i tutaj - co ciekawe - autorzy dokumentu twierdzą, że we wszystkich odnotowanych zdarzeniach śmierć poniosło... 0 (słownie - zero) osób. Dane te wskazują więc, że albo Europejska Agencja Bezpieczeństwa Lotniczego ma bardzo ograniczone horyzonty i nie była w stanie zauważyć 96 śmiertelnych ofiar "cywilnego-państwowego" - jak brzmi oficjalna wykładnia polskiego rządu - lotu do Smoleńska, albo nie rozpatrywała tej katastrofy w kategoriach wypadku maszyny cywilnej, ze względu na fakt, że jej operatorem były Siły Powietrzne Rzeczypospolitej Polskiej. Odpowiedź na to pytanie również znajduje się na stronach ASR. Jak wyjaśniają autorzy raportu, został on opracowany we współpracy z największymi międzynarodowymi podmiotami zajmującymi się lotnictwem cywilnym. Główne dane do raportu dostarczyła Organizacja Międzynarodowego Lotnictwa Cywilnego (ICAO). Ma to wskazywać na rzetelność raportu, ponieważ ICAO zrzeszająca niemal wszystkie państwa świata jest dysponentem największej bazy dokumentującej niebezpieczne zdarzenia w ruchu powietrznym. "Państwa [zrzeszone w ICAO - przyp. red.] są zobowiązane, zgodnie z załącznikiem 13., do konwencji chicagowskiej pt. "Badanie wypadków i incydentów lotniczych" do zgłaszania ICAO wypadków i poważnych incydentów z udziałem maszyn lotniczych o wadze powyżej 2250 kilogramów. Dlatego też większość statystyk w tym raporcie dotyczy maszyn powyżej tej masy" - czytamy. I tutaj mamy kolejny zgrzyt, ponieważ ani Rosja, należąca do ICAO, a na której terenie doszło do katastrofy polskiego tupolewa, nie przesłała do centrali swojego raportu, sporządzonego przez Komisję Techniczną przy Międzypaństwowym Komitecie Lotniczym (MAK), ani ICAO nie wyraziła chęci zajmowania się sprawą Smoleńska.
Przedstawiciele ICAO wielokrotnie w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" podkreślali, że nie zamierzają w jakikolwiek sposób odnosić się ani do katastrofy z 10 kwietnia 2010 r., ani do przebiegu śledztwa, ani tym bardziej do raportu MAK, jako że w ich ocenie, lot rządowego tupolewa był z całą pewnością lotem wojskowym (Military). Z kolei MAK całkowicie zlekceważył zobowiązania wynikające z umowy z ICAO i pomimo upływu roku, w ciągu którego miał obowiązek przesłać swoje ustalenia dotyczące wypadku do centrali ICAO w Montrealu, do dziś tego nie uczynił. Jak tłumaczy agencja, aktualny raport może być wprawdzie niekompletny w związku z tym, że toczą się jeszcze śledztwa dotyczące pewnej liczby zdarzeń, a które mogą potrwać kilka lat. Pozostaje więc mieć nadzieję, że ewentualny brak uwzględnienia katastrofy "cywilnego-państwowego" lotu Tu-154M w tegorocznym przeglądzie wynika jedynie z faktu, iż polska komisja pod przewodnictwem ministra Jerzego Millera wciąż nie opublikowała swojego raportu. Eksperci z EASA wytyczają w raporcie także granice obszaru geograficznego, do którego odnoszą się szczegółowe dane w nim zawarte. "W tym przeglądzie terminy "Europa" oraz "członkowie EASA" dotyczą 27 członków Unii Europejskiej oraz Islandii, Lichtensteinu, Norwegii i Szwajcarii". Decydujące znacznie dla określenia, czy mamy do czynienia z katastrofą dotyczącą "europejskiej maszyny", ma "położenie kraju operatora". Chyba nikt nie ma wątpliwości, że będąca operatorem tego lotu Polska leży w Europie. Z kolei samo słowo "Polska" na stronach dokumentu nie pada ani razu. Dwukrotnie możemy zaś przeczytać o naszych wschodnich sąsiadach. Rosja uwzględniona jest jeśli chodzi o katastrofę Antonowa An-24 z 3 sierpnia, w której zginęło 12 osób, oraz wypadek Tu-154 z 12 grudnia, w którym śmierć poniosły dwie osoby.
Łukasz Sianożęcki
Nasz Dziennik 2011-07-19
Autor: jc