Świadectwo w kamieniu i na papierze
Treść
Przed 65 laty w Wigilię Narodzenia Pańskiego blisko 70 Polaków zamieszkujących podolską wieś Ihrowicę w województwie tarnopolskim zostało bestialsko zamordowanych przez bandytów z Ukraińskiej Powstańczej Armii, wspieranych przez miejscowych nacjonalistów. W pierwszy dzień Świąt Bożego Narodzenia pozostali przy życiu ihrowiczanie zwieźli zwłoki swoich bliskich na cmentarz i złożyli je w wykutej w zamarzniętej ziemi zbiorowej mogile. Nie zdążyli zasypać grobu, gdyż na modlącą się grupkę posypały się kule napastników ukrytych w cerkiewnej dzwonnicy. Jeszcze tego samego dnia około tysiąca Polaków z Ihrowicy i okolic na zawsze opuściło ojcowiznę, unosząc w pamięci, oprócz uroków zamieszkiwanych od pokoleń stron, również widok otwartej mogiły, w której bez katolickiego pochówku spoczęli ich najbliżsi. Wśród wypędzonych był 17-letni wówczas Jan Białowąs, który podczas wieczerzy wigilijnej uciekł wraz z matką i siostrą przez okno wprost spod ukraińskiej siekiery.
Przez dziesiątki lat komunistycznego totalitaryzmu panującego po obu stronach Bugu nie wolno było wspominać o jakichkolwiek śladach polskości na przyłączonych do Sowietów Kresach. Po ogłoszeniu niepodległości Ukrainy, którą Polska uznała jako pierwsza na świecie, Jan Białowąs doszedł do wniosku, że nadszedł czas, aby upomnieć się o katolicki pogrzeb i krzyż na mogile zamordowanych mieszkańców Ihrowicy. Rozpoczynając starania, nie przypuszczał, iż zajmą mu one 15 lat i że zamienią się w prawdziwą drogę przez mękę. Wydana niedawno książka Jana Białowąsa pt. "Pogrzeb po sześćdziesięciu czterech latach" zawiera opis i dokumentację tych trudnych doświadczeń.
Wszystko zaczęło się w 1992 r. od wizyty autora książki w nowo utworzonej ambasadzie ukraińskiej w Warszawie i otrzymania zapewnienia od jej pierwszego sekretarza Oleksandra Urbana, że suwerenna Ukraina nie będzie czyniła żadnych przeszkód w porządkowaniu i upamiętnianiu mogił Polaków. Za tymi słowami poszły jednak czyny całkowicie przeczące złożonym deklaracjom. Jana Białowąsa usiłowano się "pozbyć" na różne sposoby, głównie za pomocą biurokratycznej machiny ukraińskiego państwa. Przez kilkanaście lat jego pisma krążyły między ambasadą ukraińską w Warszawie a ministerstwami kultury i spraw zagranicznych w Kijowie oraz administracją obwodu tarnopolskiego. Białowąs cierpliwie ponawiał swoje prośby, zapewniał, że pomnik na grobie nie podzieli narodów: polskiego i ukraińskiego, ale je ostatecznie pojedna. Gdy usłyszał, że sprawa utknęła na szczeblu gminnym, pojechał w 2004 r. do Ihrowicy i osobiście przekonał miejscowego wójta oraz duchownych - grekokatolickiego i prawosławnego - do wyrażenia zgody na upamiętnienie zbiorowej mogiły. Wiele ciepłych słów Jan Białowąs kieruje do pracowników Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa i Konsulatu RP we Lwowie, którym w rozmowach z ukraińskimi urzędnikami udzieliła się jego determinacja. Zdaje sobie sprawę z tego, że bez ich zaangażowania jego misja nie miałaby szans na powodzenie.
Ostatecznie, dzięki negocjacjom Andrzeja Przewoźnika, sekretarza generalnego ROPWiM, władze ukraińskie wydały zgodę na postawienie czterech pomników ku czci pomordowanych w położonych blisko siebie Ihrowicy, Płotyczy, Łozowej i Berezowicy Małej, które zostały odsłonięte w lipcu 2007 roku.
Białowąs w swojej książce dokumentuje przebieg uroczystości poświęcenia monumentów i przejmująco dzieli się z czytelnikami swoim wzruszeniem przeżywanym w czasie Mszy św. na ihrowickim cmentarzu. Wskazuje również na wrogie reakcje współczesnych ukraińskich nacjonalistów na pierwsze próby upamiętnienia ludobójstwa dokonanego przez OUN-UPA na Polakach zamieszkujących Galicję Wschodnią. Dość powiedzieć, że autokary z polskimi uczestnikami uroczystości nie dojechały na czas, gdyż przez 5 godzin przetrzymywane były przez ukraińskie służby graniczne, a w kilka miesięcy po poświęceniu pomników Tarnopolska Obwodowa Administracja Państwowa powołała komisję mającą za zadanie wykazanie nielegalności pomników i doprowadzenie do ich rozebrania. W Polsce przeciwko Andrzejowi Przewoźnikowi wystąpiło wydawane za pieniądze polskich podatników pismo mniejszości ukraińskiej "Nasze Słowo". Jan Białowąs w swojej książce dokumentuje te fakty i komentuje je w liście otwartym skierowanym do Bogdana Huka, autora napastliwych tekstów.
We wstępie do książki Jana Białowąsa dr Leon Popek, prezes Towarzystwa Przyjaciół Krzemieńca i Ziemi Wołyńsko-Podolskiej, nazywa ją wypełnieniem zobowiązania "ocalonych z rzezi wobec Tych wszystkich, którzy zginęli w latach 1943-1944 na Podolu i Wołyniu z rąk OUN-UPA i SS Galizien". - Dzięki takim badaczom jak Jan Białowąs historia poszczególnych miejscowości czy pojedynczych osób, które w nich żyły, nie zginie w mrokach zapomnienia, a śmierć Polaków niewinnie pomordowanych na zawsze zostanie utrwalona w kamieniu i na papierze - podkreśla dr Popek.
Adam Kruczek
Jan Białowąs, Pogrzeb po sześćdziesięciu czterech latach, Lublin 2009.
Nasz Dziennik 2009-12-23
Autor: wa