Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Świadectwo misjonarza

Treść

Misjonarz to osoba, która pragnie nieść swą pomoc do najdalszych zakątków świata. Czyni to w sposób bezinteresowny. Pełen wiary, nadziei i miłości do Boga i drugiego człowieka. I choć misja ta jest piękna, bardzo często bywa śmiertelnie groźna. O chwile radości i smutku, nadziei i zwątpienia zapytaliśmy brata Benedykta Pączkę - kapucyna, posługującego w Republice Środkowoafrykańskiej. 

Brat Benedykt Pączka swoje powołanie odkrył na pielgrzymim szlaku. Wówczas to spotkał braci Kapucynów, którzy swą otwartością oraz służbą ludziom ubogim – jak wspomina – ujęli go za serce.

- Kiedy już wstąpiłem, kiedy później odwiedziłem pięciokrotnie Republikę Środkowej Afryki i Czad powiedziałem tak, że ja chcę tam pracować. Chcę pracować z bardzo biednymi ludźmi. Z ludźmi, którzy nie są w stanie się odwdzięczyć - jakkolwiek coś mi dać, ale ja mogę im coś dać - powiedział brat Benedykt Pączka.

Brat Benedykt służy tamtejszej ludności już od dwóch lat. Zajmuje się 6 wioskami, w których nie tylko ewangelizuje, sprawuje sakramenty święte i edukuje, ale chociażby naprawia samochody. Jest także szefem warsztatu stolarskiego. I choć misja, którą pełni daje mu ogrom radości i satysfakcji jest – jak sam przyznaje – niezwykle trudna i niebezpieczna.

- Wiedziałem, że jadę na wojnę, że był zamach stanu, że muzułmanie przejęli władzę z najemnikami z Sudanu oraz z Czadu. Wiedziałem o tym wszystkim, jednak nie spodziewałem się tego, że rzeczywiście będę w tym w jakiś sposób uczestniczył - podkreślił brat Benedykt Pączka.

Aż przyszedł styczeń 2014 roku. Rebelianci dotarli do misji, na której przebywał brat Benedykt Pączka.

- Prowadzili nas z kałasznikowami jakieś 300 metrów do miejsca, gdzie mieliśmy schowane samochody. Kazali mi otworzyć kłódkę. Nie mogłem otworzyć. Ręce mi bardzo drżały. I wtedy on przeładowywał kałasznikowa - powiedział brat Benedykt Pączka.

Rebelianci uprowadzili jednego ze współbraci. Zabrali wszystko: żywność, samochody, motory, pieniądze, komórki i komputery. Jeden ze sprzętów ocalał.

- Miałem dosłownie może 30 sekund, żeby wziąć komputer i go tak wyrzucić w trawę. Trochę został uszkodzony, ale dzięki temu komputerowi mogłem rozpocząć wołanie o pomoc. Pisałem tutaj do Krakowa, do Fundacji Kapucyni i Misje o Pomoc, pisałem do mojego kapelana wojsk francuskich, do dziennikarzy i tak naprawdę właśnie media - polskie media katolickie ruszyły tą sprawę, że misjonarze są prześladowani. Po trzech tygodniach przyjechało do nas wojsko i mogliśmy rozpocząć trochę normalniejsze życie - zaznaczył brat Benedykt Pączka.

Mimo wielu chwil trwogi, rozpaczy i zwątpienia, misjonarze nie wyjechali. Pozostali na miejscu ze swymi podopiecznymi. Jak pasterz opisany w Ewangelii, który chroni swe owce przed wilkiem i nie dopuszcza, by pozostały same bez opieki.

- Nawet do głowy mi nie przyszło, nie miałem ani jednej myśli podczas tych wszystkich wydarzeń, żeby uciekać, żeby zostawiać tych ludzi. Wtedy zadawałem takie pytanie: czy moje życie - życie białego człowieka ma większą wartość niż życie czarnego człowieka? Czy nie jesteśmy dziećmi tego samego Boga? - powiedział brat Benedykt Pączka.

To właśnie Bóg – jak podkreśla brat Benedykt Pączka – daje mu każdego dnia siłę i moc do realizacji podjętego powołania.

TV Trwam News/RIRM

Źródło: radiomaryja.pl, 31.05.2015

Autor: mj