Sukcesy, entuzjazm i... mrozy
Treść
Rozmowa z Agnieszką Bibrzycką, koszykarką reprezentacji Polski i UMMC Jekaterynburg Wybiega Pani czasem myślą do roku 2011 i mistrzostw Europy, które zorganizuje Polska? - Nie czasem, ale często. Wszystko to, co teraz robimy, służy przygotowaniu do tej właśnie imprezy, także mistrzostw Europy, które w przyszłym roku odbędą się na Łotwie. Już dziś często słyszymy głosy, że skoro zagramy w tak ważnym turnieju przed własną publicznością, to musimy dołożyć wszelkich starań, by przynajmniej stanąć na podium. Pamiętajmy też o tym, iż "polskie" ME będą kwalifikacją olimpijską, a nie ukrywam, że wyjazd do Londynu jest naszym wielkim marzeniem. Proces budowania drużyny pod kątem mistrzostw w 2011 r. już trwa i jak na razie można chyba patrzeć w przyszłość z optymizmem. - No tak, niedawno zapewniłyśmy sobie awans do ME na Łotwie, wygrywając m.in. mecze z silnymi Turczynkami oraz Włoszkami. To cieszy. Cieszy także fakt, iż do zespołu trafia coraz więcej młodych, zdolnych dziewczyn, które szybko się w nim aklimatyzują i odgrywają poważne role. W tym roku, pewnie dzięki udanym eliminacjom, drużyna się skonsolidowała, mamy co najmniej osiem zawodniczek, które już stanowią jej kręgosłup i trzon. Świetnie wprowadziły się choćby Daria Mieloszyńska i Agnieszka Skobel, słowem faktycznie możemy być optymistkami. Liderka i pierwszoplanowa postać reprezentacji się jednak nie zmieniła - to Agnieszka Bibrzycka. - Ale proszę zauważyć, że w tych eliminacjach tylko w jednym meczu, z Włoszkami, musiałam wziąć na siebie ciężar gry i praktycznie w pojedynkę rozstrzygnąć o jego losach. Potem gra całego zespołu wyglądała już dużo lepiej, zdobycze punktowe się rozkładały, a co za tym idzie, przeciwniczki miały z nami zdecydowanie więcej kłopotów. A ja naprawdę lubię asystować, podawać koleżankom piłkę na czyste pozycje. Jeśli nadal będziemy podążały w tym kierunku, powinno być jeszcze lepiej. Trener Krzysztof Koziorowicz chwalił was często za dojrzałość mentalną, wielkie serce do gry. - Jesteśmy młodym zespołem, ja czy Ania Wielebnowska mamy może więcej doświadczenia i ogrania, ale pozostałe dziewczyny dopiero je zdobywają. Stąd się bierze ten entuzjazm (całej drużyny - dodam), wola walki, ambicja. Wierzę, że ten stan będzie trwał długo, przynajmniej do igrzysk w Londynie (śmiech). Ile czasu potrzebujecie, by na parkiecie rozumieć się bez słów? - Niemal wszystkie występujemy w innych klubach, zatem brakuje nam zgrania, elementu kluczowego. Musimy do maksimum wykorzystywać czas na zgrupowaniach, pracować optymalnie, ćwicząc wszystkie warianty taktyczne. Do 2011 r. powinnyśmy zdążyć stworzyć zespół kompletnie przygotowany do walki o najwyższe cele. Poprzednie mistrzostwa Europy organizowane w Polsce zakończyły się spektakularnie - tytułem. - Pamiętam doskonale, siedziałam wówczas na trybunach i po cichu marzyłam, że kiedyś będzie mi dane zastąpić te dziewczyny na podium. I cóż, za trzy lata dostaniemy taką szansę, a czy ją wykorzystamy - zależy w dużej mierze od nas samych. Dziś na topie są u nas siatkówka i piłka ręczna, koszykówka zeszła nieco na plan dalszy. Najwyższy czas, by odzyskała należne jej miejsce. To jednak przyszłość, na razie Panią i koleżanki z kadry czekają emocje ligowe. Pani, trzeci rok z rzędu, występować będzie w Rosji, tym razem w ekipie UMMC Jekaterynburg. - I jak zawsze zaczynam sezon z ogromnymi nadziejami. Cel jest prosty - walka o tytuł w lidze oraz co najmniej awans do Final Four Euroligi. Marzy się oczywiście pierwsze miejsce. W Jekaterynburgu zagram drugi rok, w poprzednim w obu wspomnianych rozgrywkach uplasowałyśmy się na trzecich pozycjach. A wcześniej był Spartak Moskwa i dwa triumfy. - Zgadza się, sukcesów zatem nie brakuje, ale z takim też nastawianiem zdecydowałam się wyjechać do Rosji: by grać w najlepszych zespołach Europy i walczyć o najwyższe cele. Co dwa ostatnie lata wniosły w rozwój Pani koszykarskiej kariery? - Mnóstwo. Bądźmy szczerzy: liga rosyjska jest niesłychanie mocna, grają tam czołowe zawodniczki z każdego zakątka świata, można się od nich wiele uczyć i czerpać. Rozgrywki toczą się na szalenie wysokim poziomie, praktycznie każdy mecz jest wyzwaniem i o to chodzi. O ile jest dziś Pani inną zawodniczką niż choćby w roku 2003 - w którym uznano Panią najlepszą koszykarką Europy? - Zdecydowanie inną. Dawniej, szczególnie w lidze polskiej, spoczywała na mnie odpowiedzialność za jakość gry drużyny, byłam jej centralną postacią, spędzałem na parkiecie po 40 minut w spotkaniu. Dużo. Teraz grywam nieco mniej, nie wymaga się ode mnie rzucania 20-30 punktów, przestawiłam się na zawodniczkę typowo zadaniową, przy tym dużo asystuję, jestem bardziej aktywna pod tablicami i w obronie. Krótko mówiąc, stałam się bardziej wszechstronną koszykarką i ten fakt mi odpowiada. W Spartaku czy UMMC jest wiele dziewczyn, które w danym momencie potrafią wziąć ciężar gry na siebie, ja jestem wśród nich. Cieszę się, że podobnie zaczyna się dziać także w kadrze. Jak się Pani żyje w Rosji? - Zaczynałam od Moskwy, w której nie mogłam się przyzwyczaić tylko do korków (śmiech), poza tym było naprawdę przyjaźnie. Ale wiadomo, to ogromne, piękne miasto. Teraz mieszkam w Jekaterynburgu, pod Uralem, gdzie daje się we znaki sroga zima, temperatury często spadają do minus 30 stopni. Kolejnym problemem są gigantyczne odległości. Na mecze latamy samolotem, gdy występujemy w Eurolidze, to odczucie się potęguje, bo przecież między Warszawą a Jekaterynburgiem są cztery godziny różnicy czasu. Spędzamy w powietrzu mnóstwo czasu, organizm musi się do tego przystosować, a to nie jest łatwe. Liga rosyjska jest niezwykle mocna, występuje w niej mnóstwo gwiazd, a zarazem włodarze tamtejszego związku zrobili wiele, by nie zaniedbać interesów reprezentacji. - To prawda i pod tym względem można czerpać od nich wzory. Kluby są niezwykle bogate, prawdę mówiąc, stać, je na zatrudnianie największych gwiazd z Europy i Stanów, a co za tym idzie, miejscowe zawodniczki - teoretycznie - mogłyby w ogóle nie pojawiać się na parkiecie. Tak jednak nie jest. Federacja koszykówki ustaliła regulamin, na mocy którego w każdym meczu przez 40 minut na boisku muszą przebywać dwie Rosjanki. Dzięki temu się ogrywają, zdobywają doświadczenie, odgrywają ważne role, co od razu przekłada się na interes reprezentacji. Praktycznie co roku pojawia się w niej nowa, ciekawa twarz. Cieszę się, że od nowego sezonu podobny przepis wprowadzono w Polsce, to powinno przynieść konkretne owoce. Zwłaszcza że i u nas pojawia się coraz więcej znakomitych koszykarek z zagranicy, czołowych postaci choćby WNBA. - Liga z każdym rokiem staje się bardziej atrakcyjna, występują w niej faktycznie świetne zawodniczki, ostatnie finały toczyły się na fantastycznym poziomie. Oby tak dalej. Kiedy znów zobaczymy Panią na polskich parkietach? - Niedługo, przecież Lotos Gdynia będzie jednym z rywali UMMC w fazie grupowej Euroligi. Na pewno będą to dla mnie szczególne i sentymentalne mecze, od czasu wyjazdu z kraju jeszcze nigdy nie spotykałam się z moją byłą drużyną. Rozumiem jednak, że pytał pan, kiedy i czy w ogóle wrócę do ligi polskiej. Odpowiem tak: wrócę na pewno, ale nie teraz, bo mam ważny kontrakt z Jekaterynburgiem. Największym moim marzeniem pozostają jednak sukcesy z reprezentacją i wierzę mocno, iż staną się one faktem. Dziękuję za rozmowę. Piotr Skrobisz "Nasz Dziennik" 2008-09-25
Autor: wa