Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Strzelanina w podwarszawskiej Magdalence

Treść

Jeden funkcjonariusz zabity, piętnastu rannych, z których dwóch walczy o życie - to wynik strzelaniny, do której doszło w nocy ze środy na czwartek w podwarszawskiej Magdalence. Po raz pierwszy zdarzyło się, że przestępcy w walce z policją użyli "profesjonalnie wykonanych bomb". Wyglądało na to, że byli dobrze przygotowani na próbę ich ujęcia. Obaj groźni przestępcy zginęli na miejscu.
W środę późnym wieczorem policja prowadząca śledztwo w sprawie ubiegłorocznego zabójstwa funkcjonariusza w podwarszawskich Parolach otrzymała informację, że niedaleko Piaseczna - w Magdalence, ukrywa się jeden z poszukiwanych w tej sprawie przestępców, Robert C. Wraz z nim w jednopiętrowym budynku znajdującym się w pobliżu miejscowej szkoły miał przebywać poszukiwany listem gończym przez niemiecką policję kryminalną Białorusin Igor P.
- To szczególnie groźny bandyta, były żołnierz KGB - opowiada komendant stołeczny policji Ryszard Siewierski.
Do Magdalenki pojechało 38 wyspecjalizowanych do przeprowadzania tego typu akcji policjantów - 28 z oddziału AT (antyterroryści) i 10 z wydziału terroru kryminalnego KSP.
- To były optymalne siły - ocenia Siewierski. Atak nastąpił po północy. To nieco dziwna pora, biorąc pod uwagę fakt, iż najczęściej podobne akcje odbywają się nad ranem.
- Wtedy czujność bandytów jest najmniejsza, najłatwiej o zaskoczenie - mówi nam były policjant z jednostki AT. Siewierski odpiera te zarzuty. Twierdzi, że akcja była zaplanowana i właśnie w tym czasie istniały najlepsze warunki do ataku.
- Gdyby ta akcja nie została perfekcyjnie przygotowana, to ofiar byłoby dużo więcej - broni decydentów szef MSWiA Krzysztof Janik. Jednak eksperci nie oceniają pozytywnie odpowiedzialnych za akcję.
- Zawsze trzeba przewidywać najgorszy scenariusz - powiedział dla PAP były wiceszef jednostki GROM płk Leszek Drewniak.
Pod jednopiętrowy budynek policjanci dotarli nie niepokojeni. Dopiero wówczas z okna na poddaszu wyrzucono w ich stronę dwa ładunki wybuchowe.
- Były to profesjonalnie skonstruowane bomby zawierające ładunek wybuchowy i różne metalowe elementy, jak np. śruby - opowiada rzecznik prasowy KGP Sławomir Cisowski. Dodaje, że tylko jedna z nich wybuchła. Prawdopodobnie to właśnie od tego wybuchu zginął na miejscu policjant. Chwilę później na funkcjonariuszy spadły granaty oraz serie z broni maszynowej. Wtedy rany odniosło kilku kolejnych funkcjonariuszy.
Policjanci odpowiedzieli ogniem. W wyniku ostrzelania zapalił się dach budynku, w którym przebywali bandyci. Wkrótce ucichły odgłosy walki. Policjanci podejrzewali, że przestępcy zginęli. Informacja ta została potwierdzona dopiero przed godziną 14.00. Tyle czasu zajęło policjantom wejście do budynku - okazało się bowiem, że trzeci ładunek był umieszczony w wejściu.
W strzelaninie na miejscu zginął jeden policjant, piętnastu innych zostało rannych. Większość obrażeń stanowiły rany nóg i pośladków spowodowane odłamkami granatów. Fala uderzeniowa po wybuchach granatów spowodowała również urazy wewnętrzne, pomimo tego że policjanci byli ubrani w kamizelki kuloodporne. Siedmiu poszkodowanych trafiło do najbliżej położonego szpitala MSWiA przy ul. Wołoskiej w Warszawie - dwóch z nich przebywa na oddziale intensywnej opieki medycznej. Lżej rannych przewieziono do szpitala wojskowego przy ul. Szaserów, a także do szpitali przy ul. Banacha, Lindleya i Barskiej.
Mikołaj Wójcik
Nasz Dziennik 7-03-2003

Autor: DW