Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Stres mnie mobilizuje

Treść

Rozmowa z Katarzyną Wójcicką, multimedalistką mistrzostw Polski w łyżwiarstwie szybkim

Za Panią kolejne mistrzostwa Polski i kolejne złote medale. Który z nich dał najwięcej satysfakcji?
- Zdecydowanie ten na 1500 m, dystansie, z którym wiążę największe nadzieje na igrzyskach olimpijskich w Turynie. Przyznam szczerze, że sama nie byłam pewna, jak spiszę się w Sanoku, jakie zdobędę miejsca i osiągnę czasy. Dziesięć dni przed Świętami Bożego Narodzenia miałam poważny wypadek na Pucharze Świata, od tego czasu byłam praktycznie wyłączona z treningów. Zajęcia, jeśli już, były mniej intensywne, nie z pełnymi obciążeniami, raczej tylko ogólnorozwojowe. Start w mistrzostwach Polski traktowałam zatem jako niewiadomą, sprawdzian, który pozwoli mi odpowiedzieć na pytanie, w jakiej jestem aktualnie formie, ile straciłam przez przerwę. I zarówno trenera, jak i samą siebie nieco zaskoczyłam. Szczególnie występ na 1500 m był bardzo udany, podobnie czas. To cieszy.

Od kilku już lat zdecydowanie dominuje Pani na krajowym podwórku, zdobywa medale, ustanawia rekordy. Praktycznie na każdych zawodach niewiadomą są tylko dwa miejsca na podium, pierwsze jest zarezerwowane...
- ...i pewnie dlatego można zapytać, czy to mnie nie nudzi, nie demobilizuje. Odpowiem krótko: absolutnie nie. Jest wręcz przeciwnie, wygrywanie sprawia mi ogromną frajdę. Starty w mistrzostwach Polski mają dla mnie duże znaczenie, bo to nie są byle jakie zawody. Tytuł zawsze jest dla mnie cenny, niezależnie od tego, czy pierwszy, drugi, czy czterdziesty. Za każdym razem cieszę się tak samo, a przy okazji wygrane uświadamiają mi, że to, co robię, robię dobrze, że zmierzam we właściwym kierunku. Są też zachętą do dalszej pracy.

Co zatem zrobić, by podobnych sukcesów przybyło i na arenie międzynarodowej?
- Dla mnie ogromnym sukcesem były już dwa dziewiąte miejsca na ubiegłorocznych mistrzostwach świata. Jak na reprezentantkę kraju, w którym tak naprawdę nie ma dobrego lodowiska, dobrego toru, na którym można spokojnie trenować, był to wynik więcej niż dobry. Proszę zauważyć, że w niektórych momentach nasze zajęcia zaczynają przypominać prowizorkę. W grudniu, między zawodami Pucharu Świata, wracamy do kraju i nie mamy gdzie się przygotowywać. Owszem, w Zakopanem jest świetny lód, ale naturalny - uzależniony od pogody, mrozu. Dlatego od września tak wiele czasu spędzamy za granicą, w miesiącu przez trzy tygodnie jesteśmy poza domem. To męczące, czasem trudne do zniesienia.
Oczywiście robimy, robię i ja, wszystko, co możemy, by poprawiać wyniki, iść do przodu, osiągać coraz lepsze miejsca i czasy, ale pewnych rzeczy człowiek nie jest w stanie przeskoczyć. Łyżwiarstwo szybkie jest sportem wytrzymałościowym, w którym sukcesy przychodzą zazwyczaj z doświadczeniem. Pewnie, pojawiają się młodzi zawodnicy, którzy robią błyskawiczne kariery, ale oni na szczycie pozostają krótko. Dalej dochodzą ci, którzy stawiają na pracę systematyczną, żmudną. Ja mam 26 lat i powoli wchodzę w najlepszy okres dla łyżwiarza. Sama czuję, że mam rezerwy. Mogę poprawić technikę jazdy na szybkim lodzie - a taki jest na większości torów - a nie jest to łatwe, bo różnic jest sporo, i trzeba się jej nauczyć. Dzięki treningom znacznie ostatnio poprawiłam wydolność. Gdy będę pracować w spokoju, nie zabraknie potrzebnego szczęścia, powinno być dobrze.

Olimpijski tor w Turynie uważany jest za niezbyt szybki.
- I dobrze! Udało mi się przeprowadzić na nim jeden trening, byłam z niego bardzo zadowolona. Tor faktycznie jest wolniejszy i nie ukrywam, że mnie to cieszy. Każdy zawodnik ma swój ulubiony lód, na którym jeździ mu się najlepiej, mnie ten w Turynie odpowiada. Mam tylko nadzieję, że nie będzie jakiś dużych zmian w kwestii jego przygotowania na igrzyska.

Co może odegrać zatem decydującą rolę w walce o olimpijskie laury?
- Wolniejsze tory wymagają od zawodników świetnego przygotowania fizycznego, siły, co akurat mnie nie przeraża. Ale - jak to na igrzyskach - decydująca może być psychika. To tak specyficzne zawody, że nieraz paraliżują największych faworytów.

Odczuwa już Pani przedolimpijski dreszcz emocji?
- Pewnie, jakiś stres, i to niemały już jest, ale ja go odbieram ciut inaczej: mobilizuje mnie. Wychodzę bowiem z założenia, że nie mam czego bronić: ani tytułu, ani żadnego medalu, ale rekordowego wyniku. Nie jadę do Turynu jako kandydatka do podium. Dlatego mam... duże nadzieje! Nie złożę jednak deklaracji i nie obiecam, że wywalczę medal. Owszem, mogłabym tak powiedzieć, bo w głębi ducha każdy o nim marzy, ale co będzie, jeśli się nie uda? Po prostu chciałabym, żeby olimpijskie starty były najlepszymi w mojej dotychczasowej karierze. Byłabym zadowolona, gdyby udało się mi powtórzyć wynik z ubiegłorocznych mistrzostw świata. Bardziej, gdybym zajęła miejsce punktowane, czyli w czołowej ósemce. Wszystko, co powyżej, będzie już ogromnym sukcesem.

Olimpiada w Turynie będzie drugą w Pani karierze - jak wspomina Pani debiut, który miał miejsce przed czterema laty w Salt Lake City?
- Jak na debiutantkę, która do samego końca walczyła o kwalifikację, wypadłam chyba nieźle. A start traktowałam jako pewnego rodzaju poligon doświadczalny. Dzięki temu wiem, na czym polega specyfika igrzysk, jak nietypowe i wyjątkowe są zawody, jak potrafią człowieka sparaliżować. Olimpiady nie można porównać do niczego innego, ani do mistrzostw świata, ani Pucharu Świata. Mistrzem można być co roku, na igrzyskach startuje się raz na cztery lata. Przez ten długi przecież czas człowiek się do nich przygotowuje, trenuje pod ich kątem. A do tego dochodzi ich otoczka, emocje im towarzyszące, których wręcz nie da się opisać.

Dziękuję za rozmowę.
Piotr Skrobisz

"Nasz Dziennik" 2005-01-04

Autor: ab