Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Strategia ofiary

Treść

W miniony wtorek w Niemczech miały miejsce dwa znamienne wydarzenia. W Karlsruhe niemiecki Trybunał Konstytucyjny oddalił skargę byłych włoskich jeńców wojennych, stwierdzając, że nie mają oni prawa do materialnego zadośćuczynienia.
Z kolei gazeta "Der Tagesspiegel", wykorzystując wizytę prezydenta Niemiec Horsta Koehlera w Polsce, ponownie poruszyła sprawę roszczeń materialnych wysuwanych przez niemieckich wysiedleńców pod adresem naszego kraju. "Der Tagesspiegel" ostrzegł też, że powinniśmy liczyć się z wypłatą odszkodowań wielu milionom Niemców, którzy pozostawili swoje majątki na ziemiach przyznanych po II wojnie światowej Polsce. Gazeta przypomniała również, że zaistniałej sytuacji winni są decydenci w Polsce, którzy w przeciwieństwie do strony niemieckiej wykazali się rażącą niekompetencją i lekkomyślnością.
Chociaż na pozór oba wydarzenia dotyczą dwóch różnych spraw, to jednak jest jeden ważny aspekt, który je łączy. Mianowicie, oba pokazują, w jak niebezpieczną dla Polski stronę zmierza niezwykle konsekwentna praktyka niemieckiego wymiaru sprawiedliwości. Zachęcony indolencją innych państw, nie tylko staje się on coraz bardziej pewny siebie, lecz także coraz częściej nie liczy się z nadal obowiązującymi normami prawa międzynarodowego. Niestety, rządzący Polską politycy, a co gorsza i będący na usługach polskiego rządu prawnicy, często nie dostrzegają w działaniach niemieckiego Trybunału graniczącego z bezczelnością tupetu, który swoimi działaniami usiłuje przedstawić Polaków jako oprawców.
Krzysztof Warecki

Słabością MSZ nie pokonamy niemieckiej bezwzględności
Z Waldemarem Gontarskim, redaktorem naczelnym "Gazety Sądowej", biegłym z zakresu prawa europejskiego, rozmawia Krzysztof Warecki

Federalny Trybunał Konstytucyjny w Karlsruhe oddalił skargę byłych włoskich jeńców wojennych, stwierdzając, że pomimo iż byli oni wykorzystywani do pracy przymusowej, nie mają prawa do materialnego zadośćuczynienia z tego tytułu. Czy włoskim jeńcom rzeczywiście nie należy się odszkodowanie?
- Z prawnego punktu widzenia orzeczenie Trybunału w Karlsruhe to ciekawa sprawa. Otóż w drugiej połowie XIX w. powstała organizacja pod nazwą Czerwony Krzyż. W jej ramach tworzono i nadal są tworzone i aktualizowane konwencje o jeńcach wojennych. Zasadniczo konwencje genewskie mają to do siebie, że inaczej traktują jeńców wojennych, a inaczej osoby niezaangażowane w działania wojenne. Jest to oparte na arystotelesowskiej zasadzie równości i sprawiedliwości. Krótko mówiąc: równych traktujemy równo, nierównych - nierówno, czyli równo traktujemy osoby znajdujące się w tej samej sytuacji prawnej. Natomiast traktowanie tak samo osób znajdujących się w różnych sytuacjach prawnych to już jest nierówność. Wyrok Trybunału w Karlsruhe oparty jest na zawartym w niemieckiej ustawie zasadniczej prawie do równego traktowania. I oni prawdopodobnie - ale tego nie wiem, bo znam tylko tezy uzasadnienia, w których to, o czym teraz mówimy, nie jest wyłuszczone - stanęli na stanowisku, że osoby cywilne należy traktować inaczej niż jeńców wojennych. Z prawnego punktu widzenia taka teza jest w zupełności zasadna, ponieważ konwencje genewskie stanowią, że osoby aktywnie niezaangażowane w działania wojenne powinny być traktowane w sposób bardziej humanitarny niż jeńcy wojenni. Ale trzeba pamiętać, że Międzynarodowy Trybunał Wojskowy w Norymberdze orzekł, iż zbrodnią wojenną były nie tylko mordy, ale również dręczenia jeńców wojennych. Lekkość, z jaką się porusza Trybunał w Kalsruhe w tej wielce delikatnej materii, zaskakuje mnie. I na nic zdadzą się argumenty, że konwencja genewska pozwalała brać jeńców do pewnych prac. Czy widzą państwo w tym kontekście jakąś radykalną różnicę między przymusową pracą a dręczeniem? Ja - szczerze mówiąc - nie bardzo. Przecież dręczyć można również poprzez pracę. Wydaje mi się, że słowo "dręczyć" oznacza zadawanie komuś cierpienia fizycznego lub moralnego.

Wyrok federalnego Trybunału Konstytucyjnego w sprawie włoskich jeńców ma znaczenie również dla Polski. Tego samego dnia niemiecka gazeta "Der Tagesspiegel" napisała m.in., że nasz kraj będzie musiał zapłacić odszkodowania niemieckim wypędzonym. Gazeta przypomniała, że Trybunał w Karlsruhe zatwierdził polsko-niemieckie traktaty o uznaniu powojennej granicy tylko dlatego, że niemiecki rząd nie zrezygnował w nich z prywatnych roszczeń własnościowych Niemców wobec Polski. Dla kontrastu, jako skrajnie nieodpowiedzialną autor określił postawę rządzących Polską komunistów, którzy w imieniu Polski rezygnowali z reparacji wojennych.
- Tak się składa, że to, co napisał Christov von Marschall w "Der Tagesspiegel" i co w alarmistycznym tekście przytoczyła na drugi dzień "Gazeta Wyborcza", przedstawiłem wraz z mecenasem Stefanem Hamburą z Berlina w tekście pt. "Zamknąć drogę do odszkodowań", opublikowanym 8 października ub.r. w "Rzeczpospolitej". Marschall krytykował polskie władze za to, że zrezygnowały z wypłaty reparacji wojennych od Niemiec. Natomiast mecenas Hambura w ekspertyzie sporządzonej na zlecenie polskiego Sejmu wykazał, że rezygnację polskiego rządu można uznać za bezprawną. Na tej podstawie na wniosek posła Jerzego Czerwińskiego z Katolickiego Ruchu Narodowego sejmowa Komisja Spraw Zagranicznych przyjęła uchwałę wzywającą polski rząd do wystąpienia do RFN o wypłatę reparacji wojennych. Uchwałę tę blokuje administracja rządowa Polski. W ten oto sposób "Der Tagesspiegel" i adwokat z Berlina bardziej upominają się o interesy Polski niż władze naszego kraju. Proszę zwrócić uwagę, że Trybunał w Karlsruhe, który badał te dwustronne polsko-niemieckie umowy w latach 70. oraz 90. XX wieku, akceptował je tylko dlatego, iż w tych umowach rząd niemiecki nigdy nie zrezygnował z prywatnych roszczeń własnościowych (prywatno-międzynarodowych). Oczywiście, nie ma roszczeń w sprawach międzynarodowego prawa publicznego, czyli nie ma roszczeń terytorialnych. W październiku ub.r. po naszym tekście opublikowanym w "Rzeczpospolitej" Rada Miasta Warszawy (i innych miast) zaczęła wyceniać straty wojenne, a przedstawiciele polskiego MSZ nie szczędzą sił w krytykowaniu nas. Wystarczy przeczytać reakcję na nasz tekst pani, która się podpisała jako zastępca przedstawiciela ministra spraw zagranicznych przy Europejskim Trybunale Praw Człowieka w Strasburgu, zamieszczoną w "Rzeczpospolitej" 8 lipca. W tytule swego tekstu mówi ona, że nie ma analogii między roszczeniami zabużan a niemieckich wypędzonych, zaś w tekście twierdzi, że analogia jest, i ma wątpliwości jedynie odnośnie do rozmiaru tej analogii. Oczywisty błąd logiczny - bo w tytule napisano, że nie ma analogii, a w tekście znajdujemy, że analogia jest. Oczywiście analogia jest, jeśli tylko się zważy, że z punktu widzenia niemieckiego rządu i niemieckich profesorów pozbawienie majątków wysiedleńców dokonane zostało z naruszeniem prawa międzynarodowego i według nich jest ciągłość tego naruszenia, bo do tej pory nie zostało to załatwione.

W ten sposób Niemcy realizują swą bezwzględną, konsekwentną politykę wobec Polski w sytuacji, gdy decydenci w naszym kraju wykazują całkowity brak konsekwencji...
- Właśnie tak. Proszę zwrócić uwagę, jak Trybunał w Karlsruhe, jak Niemcy konsekwentnie postępują. Powinniśmy się od nich uczyć obrony swoich interesów. Ale kto ma to robić, jeśli osoba będąca zastępcą polskiego przedstawiciela przy Trybunale w Strasburgu nie potrafi logicznie kilku zdań napisać? Proszę teraz porównać orzeczenia z Karlsruhe w sprawie jeńców włoskich z tym, co napisano w "Tagesspieglu" o umowach polsko-niemieckich, czyli jak Trybunał akceptował te umowy, dlatego że państwo niemieckie nie zrezygnowało z prywatno-cywilnych roszczeń swoich obywateli. W sprawie włoskiej Trybunał poszedł tak daleko, że - moim zdaniem - nawet ociera się o próbę rewizji orzeczenia Trybunału Norymberskiego odnośnie do dręczenia jeńców. A mimo to nie zawahał się przed wydaniem orzeczenia broniącego niemieckich podatników przed wypłatą odszkodowań Włochom. Tymczasem nasz wiceminister spraw zagranicznych Jakub Wolski, o którego niepoprawności prawniczej miałem już przyjemność wypowiadać się na łamach "Naszego Dziennika", nie widzi problemu. Ktoś powie: taki minister, jaki wiceminister, a taki wiceminister, jaki dyrektor departamentu itd. Moim zdaniem, tutaj zasadniczy problem polega na słabości służb prawniczych podległych wiceministrowi Wolskiemu, a pan wiceminister niech zechce wziąć pod uwagę, że może ponosi odpowiedzialność za ewentualny błąd w doborze i w nadzorze kadr. Jeżeli dyrektor Departamentu Prawno-Traktatowego MSZ twierdzi, że reparacje to powszechnie uznana w prawie międzynarodowym forma pozbawiania własności, to mogę tylko powiedzieć, że ma się to nijak do prawniczej wiedzy podręcznikowej. Proszę sobie wyobrazić, że niemieccy profesorowie odnośnie do sudeckich Niemców wysiedlonych z Czech i z Polski mówią, iż jeśli Polacy i Czesi skrupulatnie policzą, okaże się, że to Polakom i Czechom trzeba płacić. A nasz rząd nie chce zrealizować marcowej uchwały Sejmu - też przyjętej na podstawie opinii mojej i mecenasa Hambury, z inicjatywy posła Antoniego Macierewicza z Ruchu Katolicko-Narodowego - odnośnie do tego, żeby w europejskim traktacie konstytucyjnym na wniosek Polski zawrzeć zapis, iż niemieckie roszczenia nie znajdują się pod jurysdykcją Trybunału w Strasburgu i Trybunału w Luksemburgu. Tymczasem niemieckie uprawnienia do subwencjonowania NRD zapisuje się w tej samej "Konstytucji dla Europy". A przecież obie kwestie to sprawy wewnętrzne, bilateralne, czy jak je nazwać, ale na pewno nie ogólnoeuropejskie.
Proszę też zwrócić uwagę na wypowiedź przedstawiciela federalnego urzędu w poniedziałkowym tekście w "Gazecie Wyborczej" dotyczącą przesiedleńców, którzy później wyjechali z Polski. Przedstawiciel federalnego urzędu mówi: "My nie inspirujemy" obywateli polskich, którzy "kiedyś do nas przyjechali, a teraz są naszymi obywatelami", do występowania z pozwem przeciwko Polsce, "my tylko żądamy". Nie inspirują, tylko żądają. Jest to cynizm niemiecki, cynizm, przed którym urzędnicy polscy ze względu na określone słabości intelektualne nie są w stanie się bronić.

Wielu polskich polityków, a także prawników przekonuje, że nie trzeba się obawiać ewentualnych roszczeń ze strony niemieckich przesiedleńców, bo nie ma ku temu podstaw prawnych. Czy więc ostrzeżenia autora tekstu w "Der Tagesspiegel", że Polacy muszą się liczyć z roszczeniami wysiedleńców, są zasadne?
- Polskie MSZ oświadcza, że Trybunał w Luksemburgu nie zajmuje się sprawami własnościowymi. Jednak takie twierdzenie jest błędne. Wprawdzie Trybunał w Luksemburgu nie zajmuje się bezpośrednio sprawami własnościowymi, ale zajmuje się nimi pośrednio, np. z punktu widzenia zasady równego traktowania. I to wystarczy. Są orzeczenia luksemburskie dotyczące wywłaszczenia i nacjonalizacji. Dlaczego MSZ tego nie widzi?! To znaczy, że nasze MSZ jest tak słabe, iż prawdopodobieństwo przegrania ewentualnego procesu rośnie w miarę tego, jak nadal zaniedbuje się wzmacnianie się naszych dyplomatów prawnikami. Uważam, że proces w sprawie mienia zabużan był do wygrania przez państwo polskie. Dlaczego tutaj MSZ ciągle milczy? Dlaczego boi się Strasburga? Przecież - jak wynika z orzecznictwa strasburskiego - tamtejsi sędziowie to ludzie otwarci na racjonalne argumenty (gorzej Europejski Trybunał Sprawiedliwości, uważany za najbardziej nieobliczalny trybunał międzynarodowy). Wzywam MSZ do ujawnienia informacji o tym, dlaczego władze przegrały proces! Należy się to naszym podatnikom. Oczywiście, rozumiem zabużan i jestem przekonany, że należy im się odszkodowanie, lecz nie z polskiego budżetu.

Wydaje się, że mamy tu do czynienia nie tylko ze słabością intelektualną, ale również moralną.
- Pewnie tak. Niech pan zwróci uwagę na propozycję, bodajże Ligi Polskich Rodzin, żeby negocjatorzy, np. minister Danuta Huebner, nie mogli zasiadać w organach Unii Europejskiej. Pamiętam, jak minister Huebner "robiła ze mnie wariata" odnośnie do artykułu 23 traktatu akcesyjnego dotyczącego zmiany polityki rolnej przed 1 maja 2004 r. Tymczasem okazało się, że Unia zrobiła tak, jak mówiłem. Nasz rząd skarży teraz organy UE do Trybunału w Luksemburgu. Proszę zobaczyć, do czego doszło: władze Polski (w tym polscy negocjatorzy, wśród których była pani Huebner) skarżą organa UE, czyli również komisarza Danutę Huebner. Niezrealizowanie projektu uchwały LPR doprowadziło do sytuacji schizofrenicznej. Perfidia minister ujawniła się w czasie przesłuchania przez organa Unii Europejskiej w związku z przyjęciem funkcji komisarza UE, kiedy pani Huebner stwierdziła, że nie odpowiada konstytucyjnie za negocjacje. Konstytucyjnie nie, ale mamy artykuł 231 kodeksu karnego, który dotyczy wszystkich funkcjonariuszy publicznych, w tym także podsekretarza stanu i sekretarzy (nienależyte wykonanie obowiązków).

Dziękuję za rozmowę.
Nasz Dziennik 16-07-2004

Autor: DW