Strajk okupacyjny w "Wagonie"
Treść
Ponad dwa tysiące pracowników Fabryki "Wagon" S.A. w Ostrowie Wielkopolskim przystąpiło wczoraj do strajku okupacyjnego. Kilka minut po siódmej rano robotnicy zabarykadowali się w zakładzie, nikomu nie wolno było opuścić fabryki ani wejść na jej teren. Protest ma pełne poparcie mieszkańców Ostrowa, którzy przynoszą strajkującym wodę, soki i żywność.
- Ze strajku zwolnione są tylko kobiety wychowujące dzieci. Reszta pracowników bierze udział w proteście. Zresztą solidarnie chcieli wziąć udział w strajku wszyscy pracownicy, wszyscy bowiem nie otrzymaliśmy wynagrodzenia i nam wszystkim zależy na ratowaniu tego zakładu - powiedział "Naszemu Dziennikowi" wiceprzewodniczący zakładowej "Solidarności" Zbigniew Kowalski.
Po dramatycznym piątkowym marszu zatrudnionych w "Wagonie" przez sobotę i niedzielę wokół fabryki w Ostrowie panowała głucha cisza. Blisko trzystu pracowników tych zakładów zdecydowało się pozostać w wolne dni na terenie przedsiębiorstwa, blokując gabinety prezesów i członków zarządu. Mieli oni również stanowić straż na wypadek, gdyby prezes Marian Preditis spełnił swoje groźby i zlecił pacyfikację firmie ochroniarskiej.
W nocy z czwartku na piątek reprezentujący słowackich udziałowców prezes "Wagonu" Marian Preditis opuścił Ostrów Wielkopolski, grożąc w rozmowie z Komitetem Strajkowym spacyfikowaniem robotniczego protestu przy użyciu wynajętych, wrocławskich ochroniarzy oraz zwolnieniem blisko tysiąca pięciuset pracowników, którzy rozpoczęli strajk. Dlatego też w minioną sobotę i niedzielę specjalnie utworzone straże pracownicze pilnowały wszystkich bram wjazdowych na teren zakładu, okolice fabryki patrolowały również, na prośbę samych robotników policyjne radiowozy. Na szczęście jednak nie doszło do żadnych incydentów.
W poniedziałek rano ponad 2 tys. pracowników, po krótkim wiecu, podczas którego odczytano zasady strajku, przystąpiło do okupacji fabryki. A zasady są bardzo proste - nikt nie może wejść do zakładu ani z niego wyjść. Szczególnie dotyczy to prezesa Mariana Preditisa oraz członków zarządu firmy, których uznano tutaj za persona non grata.
- Mamy przygotowany tylko jeden scenariusz. Nie wpuścimy nikogo z zarządu firmy na teren fabryki. Jeśli zarząd zechce z nami rozmawiać, to chętnie się na to zgodzimy. Rozmowy muszą jednak toczyć się poza fabryką, na neutralnym gruncie - powiedział Grzegorz Majchrzak, szef zakładowej "Solidarności".
Ze strony zarządu, który opuścił fabrykę, woli rozmów - ani z robotnikami, ani z wierzycielami, najwyraźniej jednak nie ma. Prezes Preditis, który jeszcze w czwartek groził robotnikom zwolnieniami i pacyfikacją, w sobotę w wywiadzie dla jednego z lokalnych mediów lekceważąco nazwał Radę Wierzycieli, której fabryka zalega z płatnościami sięgającymi blisko
200 mln zł, "przypadkową grupą". To niewątpliwie nie wpłynęłoby pozytywnie na negocjacje z wierzycielami, którzy stawiają bardzo konkretne warunki, żądają bowiem oddania im pakietu większościowego akcji firmy w zamian za umorzenie części długu fabryki. Takie rozwiązanie popierają również sami protestujący robotnicy, którzy widzą w tym ratunek dla upadającego zakładu.
Cały protest robotników cieszy się olbrzymim poparciem mieszkańców Ostrowa, którzy w poniedziałkowe przedpołudnie bardzo licznie odwiedzali protestujących, przynosząc im żywność, napoje, koce. Również mieszkańcy tego miasta, dla których upadający "Wagon" był głównym pracodawcą nie mają wątpliwości, że kolejne zarządy celowo niszczyły polską firmę.
- Prywatyzację zakładu przeprowadzono za czasów rządów postkomunistów, za czasów kiedy ministrem był Wiesław Kaczmarek, ten specjalista od niszczenia dochodowych polskich przedsiębiorstw. Proszę teraz spojrzeć na zakład i załogę, 80 proc. tych, którzy nie otrzymali swoich wynagrodzeń, którzy strajkują, to ludzie, którzy kiedyś tworzyli "Solidarność" i dla nich dzisiaj nie ma pracy, są zwalniani na bruk. A proszę pokazać mi tutaj w Ostrowie choćby jednego bezrobotnego komunistę... wszyscy mają firmy, zasiadają w radach nadzorczych - mówi pan Janusz, starszy wiekiem mieszkaniec Ostrowa.
Robotnicy, którzy solidarnie rozpoczęli strajk okupacyjny są rozgoryczeni lekceważącym traktowaniem ich interesów nie tylko przez członków zarządu, których nazywają, krótko "złodziejami", ale również brakiem zainteresowania ich sytuacją ze strony rządu, które może co najmniej zaskakiwać. Skarb Państwa posiada bowiem nadal ok. 25 proc. udziałów w tym przedsiębiorstwie, a Narodowe Fundusze Inwestycyjne ok. 7, 7 proc.
- Jak zaczynałem tutaj pracę, było bardzo dobrze, był materiał na produkcję, było bardzo dużo zleceń naprawy starego taboru kolejowego, nigdy nie było problemów z wypłatą. Po prywatyzacji za pomocą NFI nagle okazało się, że już jest praktycznie po zakładzie. Uważam, że w grę wchodzi celowa nieudolność, ale to wina nie tylko Słowaków, którzy w dziwny sposób przejęli zakład, ale również NFI, które pozwoliły na taką prywatyzację - twierdzi pan Ryszard pracujący w "Wagonie".
Późnym popołudniem protestujący robotnicy "Wagonu" oczekiwali na przyjazd do zakładu ks. biskupa Stanisława Napierały, który wyraził pragnienie spotkania się z robotnikami. Wcześniej, w niedzielę, ks. biskup, żegnając Kaliską Pieszą Pielgrzymkę do Częstochowy, prosił o liczne modlitwy w intencji pracowników "Wagonu".
Dzisiaj natomiast do fabryki przyjechać mają przewodniczący związków zawodowych: "Solidarności" Janusz Śniadek i OPZZ Maciej Manicki, oraz wielkopolscy parlamentarzyści. Niektórzy z nich już zaangażowali się w pomoc pracownikom.
- Skierowałem na ręce premiera Millera wniosek o zajęcie się w trybie natychmiastowym sprawą "Wagonu" i udzielenie pomocy pracownikom zakładu, którzy bez własnej winy znaleźli się w katastrofalnej sytuacji - powiedział nam poseł Witold Tomczak (KP LPR).
Wojciech Wybranowski, Poznań
Nasz Dziennik 12-08-2003
Autor: DW