Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Stracona szansa

Treść

Pamiętamy, jakim wstrząsem była dla nas wiadomość o samobójstwie nastolatki Ani z Gdańska. Dręczona przez kolegów wobec klasy i filmowana nie była w stanie poddać się tej nieludzkiej presji kolegów zwyrodnialców po to, aby przetrwać. Wybrała ucieczkę w śmierć. Ludzie dręczeni, prześladowani, jeśli nie są dość silni, by walczyć, by obronić się albo wybierają śmierć, albo godzą się na wszystko, co się z nimi stanie. Po to tylko, by przetrwać. W prezentowanym w Teatrze Dramatycznym spektaklu "Niepokoje wychowanka Törlessa", jeden z uczniów, Basini, będący ofiarą dręczenia przez kolegów wybiera tę drugą drogę: podporządkowania się i zaakceptowania zaistniałej wobec niego sytuacji.

Przedstawienie jest adaptacją powieści z 1906 roku austriackiego pisarza Roberta Musila. Akcja toczy się w bursie ekskluzywnej szkoły kadetów z czasów Austro-Węgier. To właśnie rzecz o dręczeniu człowieka, o stosowanej wobec niego przemocy. Nic nowego, wystarczy zajrzeć do współczesnych szkół. Tyle tylko, że u Musila ofiarą nie jest nauczyciel, lecz uczeń. W tamtych czasach pewnie nikomu nie przyszłoby do głowy, że uczniowie mogą znęcać się nad nauczycielem, zakładać mu na głowę kosz na śmieci, poniżać go, odzywać się doń obelżywie, wulgarnie, a nawet go bić. To już wykwit naszej, współczesnej cywilizacji, otwartej na wszystko, preferującej liberalne myślenie i zachowania, gdzie pojęcie "wolność" praktycznie nie ma żadnych ograniczeń.
Oto kilku nastoletnich chłopców z tzw. dobrych domów, oczywiście, domów zamożnych, bo czesne nie jest tu małe, wyżywa się na Basinim (Jakub Snochowski), ich koledze, najsłabszym fizycznie. Chłopak pożyczył pieniądze od jednego ze swoich szkolnych prześladowców i gdy tamten agresywnie domagał się zwrotu, Basini ukradł innemu koledze (też z tej grupy), by oddać. Sytuacja natychmiast się wydała i na Basiniego mają już haka - straszaka, który będą odtąd wykorzystywać codziennie. Bicie, torturowanie, poniżanie, gwałty i molestowanie seksualne Basiniego są stałym punktem zajęć chłopców. Szczególnie okrutny wobec niego jest Reiting (Marcin Bosak), ale i Beineberg (Marcin Tyrol) niewiele mu ustępuje. Nie bez winy pozostaje też główny bohater, tytułowy Törless (Paweł Tomaszewski), choćby z tego powodu, że nie przeciwdziała ewidentnemu złu, które dzieje się na jego oczach i w którym sam też biernie uczestniczy. To właśnie jego oczami widz ogląda przedstawienie, on jest tu narratorem i zarazem uczestnikiem zdarzeń.
Wydawałoby się, że tak ważny i nieobcy nam dziś temat jak pełne wyrafinowanego okrucieństwa dręczenie drugiego człowieka, (vide: fala w wojsku czy w internatach, domach dziecka, letnich obozach uczniowskich, studenckich) może stać się samograjem znakomicie funkcjonującym na scenie. Tymczasem w przedstawieniu wyreżyserowanym przez Kubę Kowalskiego tak nie jest. Pierwszy błąd jest już w samej adaptacji i co za tym idzie, także w realizacji. Inne aniżeli u Musila rozłożenie akcentów zaszkodziło spektaklowi. Nadmierne wyeksponowanie wprost wątku homoseksualnego i nakazanie Jakubowi Snochowskiemu jako Basiniemu raz po raz prezentować się na scenie nago, czy to czołgając się, czy to stojąc vis-?-vis publiczności, i to tak długo, żeby mogła "napawać się" widokiem niecodziennym, który to widok zresztą już dawno przestał dziwić, bo dziś niemal wszyscy reżyserzy każą swoim aktorom ganiać po scenie na golasa. Tyle tylko, że takie działania zaciemniają, a nawet zmieniają sens utworu. Żal mi tylko aktora, bo nie sądzę, aby Jakub Snochowski tak sam z siebie chciał "uatrakcyjniać" spektakl. Przez takie cielesne zagrywki ginie tragizm postaci. Gdzieś na drugi plan, albo i jeszcze dalej, chowa się warstwa psychologiczna, także silnie podlegająca stosowanym torturom. Ci chłopcy są przecież w wieku dojrzewania, w okresie kształtowania się ich tożsamości. Tego typu agresja, przemoc, wszystko to, czego doświadcza Basini ze strony swoich pastwiących się na nim kolegów, położy się cieniem na całe jego dorosłe życie. Już teraz ma skrzywioną tożsamość. Uderzające wszak jest to, że początkowo bronił się, kiedy koledzy go gwałcili, a teraz nie tylko poddaje się takiemu działaniu, ale i sam zaczyna zachowywać się jak osoba akceptująca w sobie tę dewiację.
Drugim błędem spektaklu jest nie dość przekonywające wykonanie aktorskie, ale winię tu nie tyle aktorów, ile znów reżysera. Umieszczając aktorów w zimnej niż niemówiącej, po prostu nijakiej przestrzeni i każąc im prowadzić ze sobą - w formie gabinetowej rozmowy - dyskurs na temat zbędności w społeczeństwie takiego osobnika jak Basini, reżyser mógł przewidzieć, że wkradnie się tu najgorszy wróg przedstawienia, czyli nuda na widowni. Pewnie dlatego wprowadził elementy tzw. niskiej rozrywki, jak wspomniane tu już bieganie aktora po scenie na golasa, czy wizyta chłopców u Bożeny - prostytutki, którą Katarzyna Figura gra nawet z pewnym naturalistycznym zacięciem. Niestety, zgubnym dla spektaklu. Szkoda, że tematy, które dziś są plagą społeczeństw zarówno na wschodzie, jak i na zachodzie, a mianowicie przemoc, agresja, kult siły, wyżywanie się na słabszych, brak szacunku dla człowieka słabszego, ubogiego, niszczenie ludzkiej godności i tak powszechny dziś mobbing nie zostały tu dostatecznie wykorzystane.
Temida Stankiewicz-Podhorecka

"Niepokoje wychowanka Törlessa" wg Roberta Musila, adapt. i reż. Kuba Kowalski, scen. i kost. Katarzyna Stochalska, muz. Michał Górczyński, Teatr Dramatyczny, Warszawa.
"Nasz Dziennik" 2007-07-25

Autor: wa