Stracił pracę za informacje dla "Naszego Dziennika"
Treść
Osiemset pięćdziesiąt złotych odszkodowania, bez prawa powrotu do pracy - tyle łódzki sąd pracy przyznał Sławomirowi Kaczmarkowi, jednemu z założycieli spółki pracowniczej Uniontex, zwolnionemu dyscyplinarnie dwa lata temu za wywiad udzielony "Naszemu Dziennikowi". Rażąco niskie zadośćuczynienie sąd uzasadnił krótkim stażem pracy. Tymczasem pokrzywdzony był zatrudniony w spółce od początku jej istnienia, a wcześniej prawie 20 lat przepracował w Unionteksie, zanim ten upadł. Kaczmarek zapowiada apelację.
Ze względu na krótki staż pracy w Unionteksie, spółce pracowniczej (10 miesięcy), sąd przyznał zwolnionemu dyscyplinarnie z pracy 850 zł odszkodowania - jedno miesięczne wynagrodzenie. - To moja osobista porażka i upokorzenie - skomentował wyrok Sławomir Kaczmarek. - Upokorzenie tym większe, że udziały w spółce, jakie wniosłem, wynoszą ponad 2 tys. zł, a do tej pory nie odzyskałem tych pieniędzy - dodał. Dlatego zamierza wnieść apelację od wyroku - do sprawy chcą się także włączyć związkowcy, którzy zapowiedzieli pomoc prawną dla Kaczmarka. Zarząd spółki pracowniczej Uniontex zwolnił go dyscyplinarnie 13 grudnia 2005 r., po tym, jak udzielił "Naszemu Dziennikowi" informacji o nieprawidłowościach w zakładzie. Przed sądem prezesi niejednokrotnie prezentowali wycinki z "Naszego Dziennika", w których informowaliśmy o sytuacji w Unionteksie. Sąd przez rok próbował dociec, które konkretnie informacje zdecydowały o zwolnieniu pracownika, jednak prezes Jerzy Jaworski nie potrafił wskazać tych będących przyczyną dyscyplinarki. Tymczasem Kaczmarek twierdził, że żadna z podanych przez niego informacji i żaden udzielony prasie wywiad nie zawierały nieprawdy. Uważa, że od pewnego czasu był szykanowany przez zarząd po tym, jak założył w zakładzie związki zawodowe Inicjatywa Pracownicza i został ich przewodniczącym. Specjalną uchwałą stał się, wraz z dwoma innymi pracownikami, osobą chronioną przed ewentualnym zwolnieniem. Według niego, prezesi Unionteksu od samego początku negowali istnienie związków. Gdy założyciele spółki odkryli przejęcie większości udziałów w zakładzie przez zarząd i poinformowali o tym media, niechęć prezesów do nich wzrosła. - Szukano pretekstu, by mnie zwolnić - mówił Kaczmarek. Wyrzucony z pracy nie zarejestrował się jako bezrobotny, przez długi czas nie mógł też znaleźć innej pracy. Z czterech założycieli i pomysłodawców powstania spółki pracowniczej pracuje tylko jeden. Oprócz Kaczmarka z zakładem musieli się pożegnać Grzegorz Gryszkalis i Jerzy Kula.
AS, Łódź
"Nasz Dziennik" 2006-10-02
Autor: wa