Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Steinbach chce zamknąć nam usta

Treść

Z senator Dorotą Arciszewską-Mielewczyk (PiS), przewodniczącą Powiernictwa Polskiego, rozmawia Grzegorz Lipka Pani Senator, chciałbym zapytać o sprawę procesu ze Związkiem Wypędzonych Eriki Steinbach. Czy zamierza Pani zapłacić nałożone przez sąd niemiecki kwoty? - Nie zamierzam. Złożyłam apelację i odwołuję się od wyroku. Czy może Pani przypomnieć okoliczności sprawy? - Rok temu przed zjazdem wypędzonych, na którym gościem był pan Hans-Gert Poettering, przewodniczący Parlamentu Europejskiego, premier Hesji i inni ważni w życiu publicznym politycy, wydałam ulotkę, która posługiwała się symbolami związanymi z historią polsko-niemiecką. Ulotka nawiązywała do tragicznych losów i przedstawiała kolejno: wizerunek średniowiecznego rycerza, postać esesmana i twarz pani Eriki Steinbach. Nie zapominajmy, że ojciec pani Steinbach był żołnierzem niemieckim, był więc najeźdźcą, a jego córka jest przewodniczącą Związku Wypędzonych, którego twórcami byli i w którego władzach zasiadali politycy związaniu z NSDAP. Zresztą jeden z nich wydawał wyroki śmierci na Polaków w Chojnicach. Pod wizerunkami osób umieściłam cytat z wypowiedzi Hitlera, który zaczynając wojnę, mówił o roszczeniach terytorialnych wobec Polski. Tylko w cytowanym zdaniu zamiast słowa o roszczeniach "terytorialnych" użyłam słowa "materialnych", bo o takich pani Steinbach mówi. Na drugiej stronie ulotki był plakat z okresu II wojny światowej przedstawiający rękę sięgającą po Polskę na tle ruin domów z żołnierzem wbijającym bagnet w rękę, mówiącym: "Wara!". Jaki był cel rozsyłania tej ulotki? - Ulotkę z takimi symbolami rozesłałam do polityków niemieckich, parlamentarzystów europejskich po to, aby się zastanowili nad tym, co czynią. Aby zaprzestali zakłamywania historii, przestali mówić o roszczeniach. Żeby pamiętali, jaka jest historia i że nie mają moralnego ani historiograficznego prawa do mówienia o wypędzeniach. Pani Steinbach złożyła zabezpieczenie na ćwierć miliona euro w stosunku do Powiernictwa Polskiego, abym zaprzestała kolportowania tej ulotki. Przysłała mi też pismo, w którym domagano się oświadczenia z przeprosinami i deklaracji, że zaprzestanę tego, co robiłam. Pani Steinbach złożyła drugi pozew w trybie normalnym i sąd te dwie sprawy złączył, zasądzając 50 tys. euro na rzecz przewodniczącej Związku Wypędzonych. Z tą sprawą związana jest moja apelacja. Będę się tak długo odwoływała, aż sąd przyjmie moje argumenty. Czyli to nie jest sprawa tylko 5 tys. euro dla prawników Eriki Steinbach, jak podają media? - Tak. Sąd uważa, że powinnam za naruszenie dóbr osobistych zapłacić 50 tys. euro i dodatkowo pani Steinbach przysłała rachunek swoich prawników na kwotę 5 tys. euro. Jak wyglądało postępowanie przed sądem? - Powiernictwo Polskie musiał reprezentować prawnik, który posiada stosowne uprawnienia w danym landzie. Dostawałam wszystkie pisma z sądu w języku niemieckim, tak jakbym musiała znać ten język. Niemieckie sądy traktują każdą sprawę w powiązaniu z niemiecką racją stanu. Jakikolwiek temat weźmiemy, czy będą to Jugendamty czy Konwencja Haska, to zobaczymy, jakie tam jest jednolite stanowisko, jeśli chodzi spójność państwa. Z jednej strony trudno mieć pretensje, że oni tak działają. Pojawia się jednak pytanie, dlaczego my tak nie działamy. Liczę na, nazwijmy to, podejście patriotyczne komorników. Jeśli komornicy w takich sprawach mieliby zajmować konta stowarzyszeń, fundacji czy poszczególnych osób, które uczestniczą w dyskursie historycznym z pewnym politycznym tłem, to powstaje pytanie, jak dyskusja ma wyglądać. Do czego to będzie zmierzać? Chcemy dobrych stosunków i kontaktów z Niemcami, ale od problemów nie uciekniemy. O problemach musimy rozmawiać i musimy je rozwiązywać, bo jeśli nie będziemy tego robić, to sprawa sama nie zniknie. Jak traktuje Pani działania prawne ze strony Eriki Steinbach? - Całą sprawę traktuję jako próbę zamknięcia nam ust, a najlepiej finansowo dobić wszystkie te osoby, które krytycznie wypowiadają się na temat poczynań pani Steinbach i Związku Wypędzonych, a w ważnej społecznie sprawie mają coś ważnego do powiedzenia. Jest to próba tego, jak wygląda dyskusja w Unii Europejskiej i podejścia do niej niemieckich sądów. Przypomnę okładkę tygodnika "Wprost" przedstawiającą Erikę Steinbach w mundurze, siedzącą na Schroederze, i pani Steinbach tak opiniotwórczego periodyku dostępnego również w Niemczech nie odważyła się oskarżyć. Przypomnę jeszcze jedną okoliczność. Gdy pani Lesner, dziennikarka, która również krytykowała przewodniczącą za Centrum przeciwko Wypędzeniom, wyraziła opinię, że na taką okładkę tygodnika Steinbach sobie zasłużyła, też wytoczono jej proces. Jednak wówczas panowie Bartoszewski i Geremek podpisali się pod listem poparcia dla pani Lesner. Niestety, ja jestem przez te same środowiska atakowana. Przecież występuję w obronie naszego dobrego imienia. Jakie są dalsze możliwe konsekwencje procesu? - Odwołuję się od wyroku sądu. Jeżeli apelacja będzie dla mnie negatywna, to będę dalej się odwoływać. Po wyczerpaniu drogi przed sądami niemieckimi złożę sprawę do Strasburga. Chociaż mam nadzieję, że sąd niemiecki pójdzie po rozum do głowy i rozważy moje argumenty. Pani Steinbach jest politykiem, a my, politycy, musimy się liczyć z różnymi opiniami na nasz temat działalności. Jest to zaplanowana strategia. Nie zgadzam się na określenia w stylu "polskie obozy koncentracyjne", na to, że mam Niemcom płacić odszkodowania, że ich wypędzaliśmy - ja się na takie podejście nie zgadzam. Podkreślam, że tę puszkę Pandory otworzyła pani Steinbach. Dziękuję za rozmowę. "Nasz Dziennik" 2008-11-27

Autor: wa