Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Staram się nie kombinować

Treść

Rozmowa z Grzegorzem Piechną, najlepszym strzelcem piłkarskiej ekstraklasy

Jeszcze niedawno zdobywał Pan bramki na boiskach IV, III i II ligi, a dziś - po niespełna pół roku gry w ekstraklasie - jest Pan jej niekwestionowaną gwiazdą i zdecydowanym liderem klasyfikacji strzelców. Jak to się robi?
- Czy ja wiem? Chyba nie ma w tym nic szczególnego i odkrywczego. Choć różnie się o niej mówi, w ekstraklasie grają najlepsi polscy piłkarze, także obrońcy. Wiedzą, jak się zachować, w jaki sposób powstrzymać napastnika. Mój sposób na nich tkwi w... prostocie. Nie kombinuję, nie szukam oryginalnych rozwiązań, tylko - gdy nadarza się okazja - uderzam na bramkę. Owszem, umiem się zachować na polu karnym, mam to szczęście, że zwykle we właściwym czasie znajduję się na właściwym miejscu. Stąd tyle trafień.

Za Panem wspaniałe dwanaście miesięcy.
- Zgadza się. Jestem z siebie zadowolony, a co ważniejsze, wniosłem jakiś wkład w sukcesy Korony. Wydaje mi się, że nasza gra - jako drużyny - wyglądała dobrze, że pokazaliśmy ciekawą i ofensywną piłkę. Tylko się cieszyć.

Spodziewał się Pan, że jesień w wykonaniu beniaminka będzie tak dobra, a Pan zostanie królem strzelców ekstraklasy?
- Wykonaliśmy kawał naprawdę solidnej pracy, by tak było. Wyniki i sukcesy są tego efektem. A jeśli chodzi o moje dokonania, to przed rozpoczęciem rozgrywek zakładałem, że w całym sezonie zdobędę 12 bramek. Wydawało mi się wówczas, że byłby to spory wyczyn. Teraz mam ich na koncie szesnaście, trzy dołożyłem w Pucharze Polski, jedną w reprezentacji. Mówiąc szczerze, jestem tym zaskoczony, ale jakże mile. Mam nadzieję, że uda mi się ten poziom utrzymać.

Ekstraklasa czymś Pana zaskoczyła?
- Na samym początku było trudno. W pierwszych trzech kolejkach nie udało mi się zdobyć ani jednej bramki, ale jak już trafiłem - w spotkaniu z Polonią Warszawa - to już trzykrotnie. Myślę, że tego właśnie potrzebowałem - gola, by się przełamać, uwierzyć w siebie. Później było już dobrze.

Trener Korony Ryszard Wieczorek powiedział nam niedawno, że tajemnica Pana sukcesów tkwi w psychice, że nie ma dla Pana znaczenia, czy gra przeciw debiutantowi, czy reprezentantowi Polski. To prawda?
- Wychodzę na boisko, żeby wygrać, żeby Korona zdobyła trzy punkty i była jak najwyżej w tabeli. Czasami może nawet za bardzo chcę i zdarza się, że nie wychodzi. Ale to prawda, nie mam obaw przed żadnym obrońcą, bo przecież nie na tym piłka polega. Gdybym się bał, nic bym nie był w stanie osiągnąć.

Mocna psychika jest potrzebna na boisku, ale także poza nim. Wielu mogłoby nie wytrzymać wrzawy, jaka jest obecnie wokół Pańskiej osoby.
- I jest w tym sporo prawdy. Czasami wydaje mi się, że naprawdę trzeba być mocnym, by to udźwignąć. Ale na razie - i oby zawsze - nie mam z tym problemów.

Czyli odnajduje się Pan w medialnym szumie?
- Ja tak, większe problemy mają z tym moi bliscy. Dziennikarze dzwonią do mnie kilka, a nawet kilkanaście razy na dzień, żona się denerwuje, że rozmawiam z nimi częściej niż z nią (śmiech). Co chwilę ktoś mnie gdzieś zaprasza, na jakieś turnieje charytatywne, spotkania. Z jednej strony mnie to cieszy, bo skoro jest wrzawa, to znaczy, że odniosłem sukces, wykonałem dobrze pracę. Mam swoje pięć minut i staram się je wykorzystać. Jest jednak i druga strona medalu - wiem, że moja rodzina ma prawo czuć się zaniedbana. Dlatego teraz jej poświęcę swój czas, bo przecież jest najważniejsza.

Czuje się Pan gwiazdą naszej ligi?
- Małą gwiazdką pewnie tak. Dostałem ostatnio sporo nagród, wyróżnień i sprawiło mi to sporą radość. Szczerze. Czasami tak sobie myślę, że może szkoda, że trafiłem do ekstraklasy tak późno, ale nie żałuję. Przeszedłem długą drogę, by w niej zagrać, jestem dzięki temu dojrzalszym człowiekiem i być może także dzięki temu nie grozi mi zachłyśnięcie się sukcesami.

Co sprawiło Panu więcej satysfakcji - szesnaście bramek w lidze czy jedna, ale w reprezentacji?
- Wszystko po trochu. Szesnaście goli w ekstraklasie to jak na debiutanta wynik świetny i rzadko spotykany. A trafienie w kadrze - jak na razie chyba najważniejsze w mojej karierze - to też wielka sprawa. W ogóle występ w koszulce z Białym Orłem był dla mnie spełnieniem marzeń, napełnił mnie dumą, do tego doszła ta bramka...

Marzy Pan o wyjeździe na mistrzostwa świata?
- Jak każdy. Ale nie wybiegam myślami jeszcze tak daleko. W rundzie wiosennej muszę strzelić jeszcze kilka bramek, wiem, że trener Paweł Janas będzie mnie obserwował.

Dziś jest Pan całkiem blisko finałów...
- ...na które być może pojadę, jeśli uda mi się utrzymać poziom i skuteczność.

A wiosna łatwa nie będzie. Zwykle runda rewanżowa jest trudniejsza dla beniaminka - a Korona nim jest - także napastnicy powtarzają, że jesienią zdobywanie bramek idzie im lepiej.
- To fakt i mam tego świadomość. Wiem, że obrońcy będą mnie baczniej pilnowali, że poświęcą mi jeszcze więcej uwagi. Wiem też, że ciężej się będzie grało Koronie. Jesienią nikt się nie spodziewał, że możemy walczyć jak równy z najlepszymi, że możemy rozgrywki zakończyć na trzecim miejscu. Wiosną wszyscy będziemy musieli udowodnić swą wartość i wierzę, że nam się to uda. Stać nas na to.

Wzorem napastnika jest dla Pana Raul Gonzalez z Realu Madryt. Co takiego ma w sobie Hiszpan, czego jeszcze nie ma Grzegorz Piechna?
- Raul ma wszystko, jest piłkarzem kompletnym, wszechstronnym. Imponuje mi jego wyszkolenie techniczne, zachowanie pod bramką, instynkt strzelecki. Naprawdę można się od niego wiele nauczyć. Owszem, ostatnie miesiące z różnych powodów miał gorsze, zatracił skuteczność, potem złapał kontuzję, ale wciąż jest świetnym piłkarzem. I nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.

Sporo się szeptało ostatnio o Pana ewentualnym transferze do klubu zagranicznego. Jest w tym źdźbło prawdy?
- Dziś o nim nie myślę. Dopiero pół roku gram w ekstraklasie, jestem wciąż głodny sukcesów, chciałbym osiągnąć je z Koroną. A poza tym marzę o wyjeździe na mistrzostwa świata, zmiana klubu mogłaby to znacznie utrudnić. Jest mi dobrze w Kielcach!

Jak spędzi Pan święta?
- W domu, z najbliższymi, przyjdzie do nas liczna rodzina. W trakcie sezonu zdarza się, że brakuje nam czasu dla siebie, teraz postaram się to nadrobić. Wigilia? Tradycyjna. Nie ukrywam, że moim ulubionym daniem jest karp, który w tych dniach smakuje szczególnie.

Dziękuję za rozmowę.
Piotr Skrobisz

"Nasz Dziennik" 2005-12-22

Autor: ab