Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Stąpamy mocno po ziemi

Treść

Rozmowa z Łukaszem Kruczkiem, trenerem kadry A polskich skoczków narciarskich
Trener musi być optymistą i wierzyć w swych podopiecznych, ale proszę szczerze przyznać, spodziewał się Pan, że tegoroczne lato może być dla polskich skoczków narciarskich tak bardzo udane?
- Nie ukrywam, że wyniki osiągnięte przez zawodników nieco przerosły nasze oczekiwania. Spodziewałem się lepszego lata od poprzedniego, ale że będzie aż tak udane, nie.
Skąd zatem wzięły się tak dobre rezultaty?
- Nie wiem.
...!?
- Naprawdę nie wiem. Skoki narciarskie są nieprzewidywalną dyscypliną. Zazwyczaj trudno, a nawet nie sposób powiedzieć, dlaczego dany zawodnik osiągnął apogeum, a inny nagle osiadł na laurach. Naszym celem na lato było zwiększenie kwot startowych, czyli doprowadzenie do sytuacji, abyśmy zimą mogli wystawić w Pucharze Świata jak największą liczbę skoczków. Nie zwracaliśmy nawet uwagi na wyniki, mówię szczerze, skupialiśmy się na technice skakania. Po każdym udanym konkursie nie zastanawialiśmy się, dlaczego byliśmy tak wysoko, tylko nadal robiliśmy swoje. Pozostając jeszcze przy temacie "tajemnicy formy", nie sposób nie zauważyć faktu, że po raz pierwszy nie zostaliśmy w tyle za światem, czyli w tym samym czasie co konkurenci wyciągnęliśmy sprzęt i zaczęliśmy nad nim pracować.
Latem udało się zrealizować wszystkie cele. Przede wszystkim Polacy byli widoczni w konkursach, i to nie tylko Adam Małysz, wygrywali, zajmowali miejsca na podium, dzięki czemu w inaugurujących zimowy sezon zawodach w Kuusamo wystąpi aż siedmiu naszych reprezentantów - najwięcej w historii.
- I to cieszy. Dodam od razu, że niezależnie od wszystkiego cały czas stąpaliśmy mocno po ziemi, nie ekscytowaliśmy się sukcesami i nie ekscytujemy, bo wiemy, że to, co najważniejsze i najtrudniejsze, dopiero przed nami. Dobre wyniki nie zmieniły naszych planów, robiliśmy to, co zakładaliśmy na początku okresu przygotowawczego.
Taki przebieg zdarzeń musiał wzmocnić pewność siebie zawodników, szczególnie tych młodszych?
- Myślę, że było to po nich widać już na początku letnich zmagań, po pierwszych konkursach Pucharu Kontynentalnego. Do każdych zawodów podchodzili z uśmiechem, nie było widać po nich presji, usztywnienia, jakiegoś paraliżu. Chłopcy chcieli startować, walczyć.
Dobre wyniki przekładające się na pewność siebie umacniają psychikę, a mówi się, że skoki to nie tylko umiejętności, ale i głowa. Niektórzy przekonują, że przede wszystkim głowa.
- Z tym akurat się nie zgadzam. Skoki to przede wszystkim technika, poprawność wykonania wszystkich ćwiczonych elementów. Do tego dochodzi to "coś", czego nie da się do końca zdefiniować, a co posiadają najlepsi.
Znakomite, wręcz rewelacyjne występy Kamila Stocha rozbudziły nadzieje, i to wielkie. Stać go, by także zimą włączyć się do rywalizacji o najwyższe cele?
- Stać. Całe lato skakał świetnie. We wszystkich konkursach, w których wystąpił, stawał na podium. Na razie nie jestem jednak w stanie powiedzieć, jak będzie, bo nie wiem, w jakiej dyspozycji sezon rozpoczną rywale. Kamil wyrósł na lidera kadry A (nie wspominam tu oczywiście o przygotowującym się indywidualnie Adamie Małyszu), pozostali koledzy latem też spisywali się dobrze, ale układ sił co jakiś czas się zmieniał.
O ile eksplozji formy Stocha oczekiwaliśmy, o tyle sporą niespodziankę sprawił Dawid Kubacki, dla wielu kibiców zawodnik niemal anonimowy. Piątego miejsca w klasyfikacji generalnej Letniej Grand Prix chyba nie spodziewał się nikt?
- Dawid trafił do kadry A z grupy młodzieżowej. Chcieliśmy go sprawdzić w boju, bo to chłopak utalentowany, bardzo dobrze prezentujący się pod względem fizycznym, wysoki. Ma jedną niezaprzeczalną zaletę, rzadko spotykaną nawet wśród najlepszych, mianowicie - skacze dużo lepiej na zawodach niż podczas treningów. Dobrze wpasował się w grupę, skakał świetnie i sam jestem ciekaw, co pokaże zimą.
Który z letnich konkursów sprawił Panu najwięcej radości?
- Wygrany drużynowy w Hinterzarten.
Tuż po objęciu kadry często podkreślał Pan, że celem Pana pracy nie tyle będzie doprowadzenie do szczytu jednego zawodnika, ile stworzenie silnej drużyny. Wydaje się, że dziś jest to bliższe do zrealizowania niż kiedykolwiek w historii.
- Ten cel się nie zmienił. O sile skoków w danym kraju nie decyduje przecież jeden nawet fantastyczny zawodnik, tylko poziom drużyny. Oczywiście wspaniale, gdy ma się mistrza wygrywającego ważne konkursy, ale tak naprawdę wszyscy dążą do tego, by zbudować mocny zespół, gwarantujący pewność, spokój skakania oraz rozwój. Nic nie sprzyja mu lepiej od wewnętrznej rywalizacji.
Udane lato ucieszyło, ale i wzmogło presję, oczekiwania. Pana podopieczni są w stanie im sprostać?
- Słyszałem już głosy, że powinniśmy chronić zawodników, szczególnie tych młodszych, przed presją, dziennikarzami etc. Nie wiem, dlaczego mielibyśmy to robić. Wszyscy trenują przecież po to, by podnosić umiejętności, czyli odnosić sukcesy i zajmować coraz lepsze miejsca. Byłoby nierozsądne, gdybyśmy musieli z tego powodu uciekać i gdzieś się kryć.
Co trzeba było zrobić - i trzeba nadal - by zimą było podobnie jak latem?
- Nic specjalnego i szczególnego, po prostu kontynuowaliśmy to, co robiliśmy do tej pory. Na jakiekolwiek zmiany i korekty było już za późno, zresztą nie było sensu ich wprowadzać.
Wróćmy na chwilę do trenerskiego "optymizmu" - jest Pan przed sezonem optymistą czy dużym optymistą?
- Zawsze jestem optymistą. A czy dużym? Nie wiem (śmiech).
Jakie wyniki, miejsca podopiecznych Pana usatysfakcjonują?
- O konkretnych miejscach nie chcę mówić...
...podobnie zresztą jak zawodnicy, którzy ten temat umiejętnie starają się omijać.
- Każdy z nich postawił przed sobą konkretne indywidualne cele, ale głęboko je zapieczętował i nie ma zamiaru obwieszczać ich wszem i wobec. Powiem więcej, są one znane zawodnikom i mnie, tylko mnie, o niektórych nie mają pojęcia nawet członkowie sztabu szkoleniowego. Skoczków z realizacji rozliczymy, ale później. Krótko mówiąc, ucieszy mnie, jeśli po zakończeniu sezonu dany zawodnik będzie mógł w spokoju usiąść i z czystym sumieniem powiedzieć, że zrobił wszystko, co w jego mocy.
Ważniejsze będą starty w Pucharze Świata czy w mistrzostwach świata w Oslo?
- To dwie różne imprezy, ale dobrych mistrzostw nie będzie bez udanego Pucharu.
Oslo zawsze było niezwykle przyjazne Małyszowi. Czy będzie takie dla pozostałych naszych zawodników?
- W tej chwili trudno mówić o bardziej lub mniej przyjaznych skoczniach. Zawody determinuje raczej pogoda.
W takiej sytuacji cieszą Pana zapewnie nowe zasady punktacji uwzględniające m.in. siłę wiatru?
- Każdy kij ma dwa końce. Kilka razy otrzymaliśmy od nowego systemu prezenty, ale też zdarzało się, że dostawaliśmy po plecach. W tej chwili nie ma sensu dyskutować, czy jest dopracowany, czy nie, jakie ma wady i zalety. Jest, obowiązuje, musimy się mu podporządkować.
Czołówka skoków od kilku lat była bardzo hermetyczna, ustabilizowana, prawie niezmienna. Spodziewa się Pan, że w nowym sezonie może się zmienić, że pojawią się nowi, ciekawi zawodnicy?
- Fakt, od dłuższego czasu ton rywalizacji nadawali ci sami zawodnicy, ale to się musi zmienić. Niektórzy z nich zbliżają się już powoli do końca swoich bogatych w sukcesy karier, zastąpią ich młodzi. Już lato pokazało, że pojawiło się kilku zdolnych zawodników, którzy mogą pokrzyżować szyki dotychczasowym liderom. W nieuniknionej zmianie warty dostrzegam też szanse naszych skoczków. Moi podopieczni w większości nie są już nastolatkami, mają pewne doświadczenie i wchodzą w wiek, w którym powinni zacząć zbliżać się do apogeum swoich możliwości. Oczekuję ciekawego sezonu, z mocnymi polskimi akcentami.
W piątek, w kwalifikacjach do konkursu w Kuusamo, wystartuje siedmiu naszych reprezentantów. To maksymalna dopuszczana przepisami liczba, jak długo uda się ją utrzymać?
- To będzie szalenie trudne. Aby mieć możliwość wystawienia maksymalnej liczby skoczków, trzeba dysponować szóstką zawodników wysoko punktujących w Pucharze Świata i jednego w czołowej trójce Pucharu Kontynentalnego. Oznacza to, że w każdym periodzie tego pucharu musielibyśmy mieć kogoś na podium. To trudne, ale realne.
Dziękuję za rozmowę.
Piotr Skrobisz

Nasz Dziennik 2010-11-24

Autor: jc