Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Stała się sumieniem świata

Treść

Pewnego razu miałem okazję spotkać w Rzymie Matkę Teresę. Chodziłem do domu opieki dla bezdomnych prowadzonego przez siostry przy Via San Gregorio, aby odprawiać dla nich Mszę Świętą. Zdarzyło się, że przyjechała tam Matka Teresa. Wchodząc do domu, zobaczyłem jej niewielką postać. Rozmawiała, a właściwie przytulała bezdomnych i głaskała ich po twarzach. Stanąłem z boku, onieśmielony, a zarazem zaciekawiony.
To była ta Matka Teresa, którą znał cały świat, o której przeczytałem wiele książek i artykułów. Stojąc z boku, widziałem, jak bezdomni z wielką ufnością i spontanicznością właściwą dzieciom garnęli się do niej. Nie śmiałem przerywać tego misterium przyjaźni i zaufania, dobroci i pragnienia miłości. Matka Teresa zobaczyła mnie stojącego nieco w oddali. Podeszła. Przytuliła mnie do serca. Zapytała, kim jestem i czego potrzebuję. Nim zdołałem cokolwiek powiedzieć, siostra wyjaśniła, że jestem księdzem, który przychodzi do bezdomnych odprawiać Mszę Świętą. Matka Teresa uścisnęła mnie bardzo mocno i wypowiedziała słowa błogosławieństwa. Chwilę porozmawialiśmy i poszła dalej. Natrętną myślą, jaka zrodziła się w mojej głowie podczas tego nieoczekiwanego spotkania, było stwierdzenie - owoc zaskoczenia, że Matka Teresa jest taka "mała". Rzeczywiście, jej postura nie należała do imponujących: niska, przygarbiona, zdawała się bardzo słaba, wręcz potrzebująca pomocy i wymagająca opieki. Ze swoim wzrostem wyglądałem przy niej jak olbrzym. Starałem się delikatnie odwzajemnić jej uścisk, lękając się, by nie wyrządzić jej krzywdy.
Chociaż od tego spotkania minęło wiele lat, nie potrafię zapomnieć swego pierwszego wrażenia. Uderzyło mnie wtedy to, że Matka Teresa jest niska i słaba. Wydawało mi się, że mocniejszy podmuch wiatru mógłby wyrządzić jej krzywdę. Myślę też o kontraście pomiędzy jej postacią a tym, czego udało się jej dokonać. Wydawać by się mogło, że do wielkich dzieł miłości predysponowani są ludzie silni, sprawni i "wielcy", że by zmieniać świat, ratować innych, wnosić w ich życie nadzieję i radość, trzeba posiadać specjalne predyspozycje, niesamowitą energię, możliwości finansowe i techniczne. Tymczasem wcale nie. Bóg wybiera słabe "narzędzia", posługuje się zwykłymi ludźmi, czasami bardzo ograniczonymi w swych możliwościach, aby okazać światu swą miłość. Matka Teresa, bez wątpienia, była kobietą drobną, kruchą i delikatną, gdy chodzi o posturę, ale gdy chodzi o ducha - była tytanem.
Wszystko było w jej życiu zwyczajne
26 VIII 2010 r. mija setna rocznica jej urodzin. Błogosławiona apostołka ubogich przyszła na świat w albańskiej rodzinie w Skopje. Gdy miała pięć i pół roku, przyjęła sakrament I Komunii św. i bierzmowania. W 1928 r., wiedziona pragnieniem zostania misjonarką, wstąpiła do zakonu Sióstr Loretanek (zgromadzenie włoskie) i rok później wyjechała do Kalkuty. Po ślubach czasowych, w 1931 r., siostrę Marię Teresę władze zakonne posłały do Entally, gdzie pracowała jako nauczycielka w szkole dla dziewcząt. W maju 1937 r. złożyła śluby wieczyste. W 1944 roku została dyrektorką szkoły. Przez wszystkie lata życia w zakonie promieniowała na współsiostry i uczennice głęboką pobożnością, dobrocią i pracowitością. Do 1948 r. podejmowała obowiązki i prace apostolskie w zakonie, lecz wiedziona natchnieniem Bożym postanowiła zrezygnować z uporządkowanego i spokojnego życia u Sióstr Loretanek i całkowicie poświęcić się ubogim Kalkuty. Podróżując pociągiem do Kalkuty, 10 IX 1946 r. odczuła w duszy głębokie pragnienie, by bez reszty oddać się Jezusowi obecnemu w najuboższych. Przez kilka dni prowadziła wewnętrzny, intensywny dialog z Jezusem. Siostra Teresa pragnęła stać się "ofiarą miłości", która będzie promieniować Bożą miłością na wszystkie dusze. Z natchnienia Bożego 17 VIII 1948 r. przywdziała sari, strój ubogich, i weszła w świat nędzy materialnej i duchowej Indii. Bez reszty poświęciła się posługiwaniu Chrystusowemu w ubogich, skupiając wokół siebie kobiety i mężczyzn gotowych do towarzyszenia umierającym, chorym, biedakom skazanym na beznadzieję i przemoc.
7 X 1950 r. założyła nowe zgromadzenie zakonne - Misjonarki Miłości, które szybko rozrastało się najpierw w całych Indiach, a potem i w świecie. Misjonarki Miłości, ubogie wśród ubogich, podejmują się najtrudniejszych prac. Służą umierającym, chorym, odrzuconym przez społeczeństwo, niepełnosprawnym, zagubionym duchowo. Mają odwagę iść w takie zakamarki ubóstwa, których wielu ludzi chciałoby nie widzieć i nie znać.
Jej droga powołania chrześcijańskiego i zakonnego jest zwykła, a zarazem niezwykła. Zwykła, gdyż trudno wskazać w niej nadzwyczajne wydarzenia i Boże znaki. Matka Teresa podjęła się zwyczajnych zadań i wyzwań. Niezwykła - gdyż stała się znakiem nadziei dla ludzi żyjących w beznadziejnej sytuacji materialnej i umierających w opuszczeniu i zapomnieniu. Ta słaba kobieta szybko stała się sumieniem świata. Jej słaby głos upominał się o poszanowanie godności każdego człowieka. Stała się głosem ubogich - wobec możnych tego świata i Kościoła. Dzięki niej świat nie mógł z czystym sumieniem "zapomnieć o ubogich" i ich ignorować.
Mistyczka
Większość ludzi pamięta bł. Matkę Teresę jako opiekunkę ubogich. Wszyscy podziwiają jej walkę o godność nędzarzy, bezbronnych i skrzywdzonych. Stanowczo i jednoznacznie opowiadała się za prawem dzieci poczętych do życia. Zasługi Matki Teresy na polu dobroczynności są ogromne. Nie tylko sama pomagała bliźnim w potrzebie, ale też mobilizowała innych do troski o ubogich. Ale to tylko część prawdy o niej. Nie jest ona katolicką działaczką społeczną, ale świadkiem ewangelicznego miłosierdzia. Trzeba postawić sobie pytanie: Dlaczego to robiła? Skąd czerpała siłę do codziennej ofiary z siebie? Czytając jej listy i spisane myśli, trudno nie dostrzec, że źródłem jej działań była głęboka i prosta wiara. Zwrócił na to uwagę Benedykt XVI: "Jednakże dla Matki Teresy, która dała nam ten przykład, dla wspólnoty, która idzie jej śladami, pierwszym warunkiem założenia nowego domu była zawsze obecność tabernakulum. Bez obecności miłości Boga, który daje siebie, nie byłoby możliwe realizowanie tego apostolatu, nie dałoby się żyć, wyrzekając się siebie; tylko dzięki owemu włączeniu się w tę Bożą przygodę, w tę pokorę Boga było i jest możliwe dzisiaj wypełnianie tego wielkiego aktu miłości, to otwieranie się na wszystkich" (Benedykt XVI, wieczorne czuwanie w wigilię zakończenia Roku Kapłańskiego, 10 VI 2010 r., w: L'Osservatore Romano 8-9 (2010), s. 34).
Matka Teresa, o czym wielu dziś nie pamięta, była mistyczką, to znaczy szczególnie intensywnie przeżywała swe zjednoczenie z Chrystusem. Dostrzegała Go w Eucharystii, adorowała i czciła. Odkrywała Go również w cierpiących braciach, pamiętając, że On sam powiedział: "Cokolwiek uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych - Mnieście uczynili" (Mt 25, 40). Chrystus był centrum jej życia. Wszystko Jemu podporządkowała. Jego najbardziej pragnęła naśladować i Jemu tylko służyć. Podobnie jak wielcy mistycy Matka Teresa przeżywała "noc ciemną", doświadczenie opuszczenia przez Boga, samotności, ciemności duchowych, które stanowiły wielką udrękę jej serca. Niektórzy, czytając jej osobiste notatki, widząc ogrom cierpienia duchowego, byli przerażeni jego wielkością. Matka Teresa weszła w tajemnicę samotności i cierpienia Jezusa aż do końca. Przeżyła duchowy Ogrójec i Golgotę. Wydawało się jej, że Bóg ją opuścił. Ale nie straciła wiary, przeciwnie jeszcze ściślej zjednoczyła się ze swoim Umiłowanym. Cierpienia swe ofiarowała Chrystusowi. W ten sposób Pan Bóg pokazuje nam, jak potężna i niezwyciężona może być miłość, że można kochać Boga nawet na dnie cierpienia i lęku. Jest jednak jeden warunek: nie można zdać się na samych siebie - trzeba powierzyć się bezgranicznie Bogu. Wydać w Jego ręce i pozwolić, by On sam nas prowadził.
Naszym powołaniem jest miłość
Poprzez bł. Matkę Teresę z Kalkuty Bóg przypomina nam, że naszym powołaniem jest miłość bliźniego. Czy jesteśmy do niej zdolni? Jak ją praktykować? Czy życie miłością jest możliwe? Na wszystkie te pytania Matka Teresa odpowiada twierdząco. Możemy ją naśladować poprzez małe czyny. Według Matki Teresy: "Więcej bowiem szczęścia jest w dawaniu, aniżeli w braniu" (Dz 20, 35), a miłość wyraża się w małych czynach, słowach i darach. Do nich są zdolni wszyscy ludzie. Ważne, byśmy byli wrażliwi i uważni, gotowi do wsłuchiwania się w potrzeby innych. Pomaganie bliźnim w potrzebie materialnej lub duchowej daje wielką satysfakcję i radość. Zmienia nasze życie na lepsze. Czyni naprawdę szczęśliwymi.
Kiedy spotkałem Matkę Teresę z Kalkuty, wydała mi się słaba i zmęczona. Nie pasowała do wyobrażenia, jakie odniosłem z książek jej poświęconych. Nie była "gigantem" emanującym energią i nadzwyczajną mocą. A jednak Bóg dokonał przez nią rzeczy niezwykłych. Mało kto wie, że tak naprawdę nazywała się Gonxha Agnes. Wszyscy znają ją pod imieniem związanym z jej powołaniem do miłości bliźniego. A my? Czy znajdzie się jakieś imię, pod którym ktoś nas zapamięta?
ks. Zbigniew Sobolewski,
sekretarz generalny Caritas Polska

Nasz Dziennik 2010-08-26

Autor: jc