Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Srebro Małysza na dobry początek

Treść

Adam Małysz został w sobotę wicemistrzem olimpijskim na normalnej skoczni w Whistler, zdobywając dziewiąty dla Polski i trzeci w swojej karierze medal zimowych igrzysk. Podobnie jak przed ośmiu laty w Salt Lake City na drodze do złota nie zdołał pokonać Szwajcara Simona Ammanna, ale oczywiście nie był z tego powodu rozczarowany. Wiedział bowiem, że dokonał czegoś niesamowitego i wspaniałego, że potwierdził swoje fantastyczne umiejętności i takiż charakter. - Jestem dumny, że tak godnie mogłem reprezentować Polskę - powiedział po zawodach.
Pobudka: tu BOK
W nocy z czwartku na piątek Małysz spał źle. Krótko, bo obudził się o godz. 5.00 nad ranem i jak potem mówił, cały dzień ziewał i czuł się nieswojo. Dlatego bardzo mu zależało, by kolejną noc, poprzedzającą olimpijski konkurs, przespać jak najlepiej. Zamierzał położyć się o godz. 23.00, wstać o 6.00 Plan niestety się nie powiódł z powodu nagłego telefonu do Stefana Huli, z którym Orzeł z Wisły dzieli w wiosce olimpijskiej pokój. O godz. 4.00 rano! - Okazało się, że to Biuro Obsługi Klienta jego operatora. Telefon szybko wyłączył, ale i tak wybiłem się ze snu. Przez następną godzinę wierciłem się i myślałem: "Zasnę czy nie?". Około 5.00 się udało, obudziłem się około 6.00 - opowiadał Małysz ze śmiechem. Sobotę przywitał z biciem serca. - Pewnie, że czułem stres i dreszcz emocji. Nasilił się, gdy w wiosce napotkani koleżanki i koledzy z kadry cały czas do mnie mówili: "Jakbyś zdobył dziś medal, to może otworzysz worek i tych krążków nazbieramy więcej". Miałem świadomość, że czeka mnie coś niezwykle ważnego, historycznego - przyznał.
Jeeeeest! Srebro!!!
Małysz był jednym z faworytów konkursu. Już przed wylotem do Kanady złapał formę i pewność siebie kluczową dla skoczka narciarskiego. W przekonaniu, że może być dobrze, utwierdził się na miejscu. Zarówno podczas sesji treningowych, jak i podczas piątkowych kwalifikacji fruwał znakomicie, nawet powyżej rekordu skoczni. Wszystko to nakazało upatrywać w nim kandydata do medalu, ale skoki to zbyt złożona i nieprzewidywalna dyscyplina, by można było Polakowi z góry przyznać wymarzony krążek. Wiadomo było, że nasz mistrz mierzył w złoto. To jedyne trofeum, jakiego brakuje mu w przebogatej kolekcji.
Wreszcie konkurs się zaczął. Z biciem serca wszyscy czekaliśmy na próby najlepszych, licząc po cichu, że niespodziankę być może sprawi któryś z pozostałych naszych reprezentantów. Niestety tak się nie stało. Hula i Krzysztof Miętus w ogóle nie zakwalifikowali się do finałowej serii, udało się tylko Kamilowi Stochowi, ale zakopiańczyk nie doleciał do granicy 100 metrów. To skazywało go na walkę o miejsce w trzeciej dziesiątce, czyli dalekie od oczekiwań. Ostatecznie uplasował się na 27. miejscu i, jak sam przyznał, spodziewał się czegoś więcej. Konkurs nabrał rumieńców, gdy na belce startowej pojawił się Michael Uhrmann. Niemiec osiągnął 103,5 m i został zdecydowanym liderem. Kilka minut po nim wyszedł Małysz, wzbudzając aplauz widowni. Na trybunach wokół skoczni dominowały biało-czerwone flagi, było mnóstwo Polonusów i rodaków z kraju. Wszyscy trzymali kciuki za Małysza i dodawali mu skrzydeł. Orzeł z Wisły skoczył bardzo dobrze, ale nie idealnie - powtarzając rezultat Uhrmanna. Był drugi, gdyż sędziowie troszkę niesprawiedliwie przyznali mu niższe noty za styl. W tym momencie zastanawialiśmy się, jak odpowiedzą Austriacy, uważani za murowanych faworytów do najwyższych celów. I tu zaskoczenie - odpowiedzieli źle! Presji nie wytrzymał Thomas Morgenstern, słabo skoczył również Gregor Schlierenzauer, fatalnie ich koledzy. To był szok, zaskoczenie. Na czołowych miejscach nic się nie zmieniło do próby Simona Ammanna. Niewiarygodnie w tym sezonie spisujący się Szwajcar poleciał aż 105 m i został nowym liderem.
Na półmetku rywalizacji Małysz był na podium, miał medal w garści. Musiał jednak sprostać presji, wytrzymać napór rywali i własnych oczekiwań. Wiadomo było, że nic łatwo mu nie przyjdzie, ale nasz mistrz pokazał raz jeszcze, że jest wielkim sportowcem. Zanim to jednak uczynił, odbił się Schlierenzauer. Urażony w swych ambicjach młodzian zacisnął zęby i pofrunął 106,5 m, ustanawiając rekord obiektu i podnosząc rywalom poprzeczkę. Do tej odległości nie zbliżyli się Fin Janne Ahonen, Słoweniec Robert Kranjec i Morgenstern. Na starcie pojawił się Małysz. Niesiony dopingiem i wiarą kibiców Polak poleciał 105 m i wyprzedził Austriaka. W tym momencie stało się jasne, że zdobędzie trzeci w karierze olimpijski medal; niewiadomą pozostawała jednak jego barwa. Za chwilę nie wytrzymał Uhrmann; uzyskał tylko 102 m i wypadł poza podium. Polak miał już srebro, ale złota nie zdobył. Ammann postawił bowiem kropkę nad "i", w fantastycznym stylu uzyskując aż 108 metrów. To była pieczęć godna mistrza.
Znów ten Ammann
Podobnie jak przed ośmiu laty w Salt Lake City, tak i w sobotę na drodze Małysza do olimpijskiego złota stanął Szwajcar. Orzeł z Wisły marzył o tym krążku, śnił o nim, ale jak sam przyznał, nie czuł złości czy rozczarowania. Przeciwnie, srebro przyjął z ogromną, szczerą radością i łzami szczęścia w oczach. - To dla mnie wielki dzień. Zdobyłem medal, a on był moim celem. Pewnie, jak każdy marzyłem o złocie, ale Simon był fantastyczny. Złapał swój rytm, swoją technikę, swój automatyzm i musiałoby coś się stać, by go rozregulować - przekonywał. Polak i Szwajcar od dawna się przyjaźnią, na skoczniach rywalizują ze sobą ostro, ale poza nimi pozostają w znakomitych relacjach. Widać to było choćby w drodze na prowizoryczne podium tuż po konkursie, gdy szli obok siebie, rozmawiali, żartowali, uśmiechali się. Zamknięty w sobie i przeżywający rozczarowanie Schlierenzauer szedł kilka metrów przed nimi. Austriacy doznali w sobotę klęski i nie zmieni tego brąz wicelidera Pucharu Świata. Liczyli na coś więcej, nawet na trzy medale, całe podium. Tymczasem do samego końca drżeli, czy w ogóle zdobędą choć jeden krążek.
Kibice i Radio Maryja
Dzieląc się swoją radością, Małysz nie omieszkał podziękować kibicom, którzy są z nim od lat i zawsze go wspierają niezależnie od osiąganych wyników. - Nigdy, nawet w chwilach, gdy mi nie szło, nie dali mi odczuć, że powinienem dać sobie spokój ze skokami. Przeciwnie, w tych trudnych chwilach śpiewali: "Adam, nic się nie stało", i to zawsze dodawało mi sił. Kibiców mam wspaniałych, są ze mną na dobre i na złe - powiedział. Jak sam przyznał, w Whistler odczuł też wsparcie Radia Maryja! - Na trybunach był ktoś z Radia i powiedział mi, że wszyscy słuchacze trzymają za mnie kciuki, żebym zrobił ten pierwszy krok i zdobył medal. Nie miałem wyjścia - przyznał z uśmiechem. Faktycznie, wokół olimpijskiego obiektu było sporo kibiców, mnóstwo flag, ale przeważały, i to zdecydowanie, biało-czerwone. Fani przyjechali tam dla Małysza, by razem z nim przeżyć wspaniałe chwile i podzielić się swoją radością.
Jak obiecał Lepistoe
Małysz nie zapomniał też podkreślić roli człowieka, bez którego trzeciego w karierze olimpijskiego medalu by nie zdobył: Hannu Lepistoe. Ufając mu bezgranicznie, poprosił Polski Związek Narciarski, by mógł z nim indywidualnie przygotowywać się do igrzysk. PZN nie miał wyjścia; prośbie mistrza nie mógł odmówić. Fin roztoczył nad swym podopiecznym opiekę i obiecał, że będzie dobrze. - Jesienią, gdy złapałem kontuzję, miałem chwilę zwątpienia, bo przez miesiąc nie mogłem normalnie trenować. Hannu powiedział mi wówczas, że choć normalnego planu nie wykonam, wciąż mogę pracować mentalnie, głową. Dzięki temu nie straciłem tego okresu, nie straciłem też wiary, że zdążę do igrzysk. Lepistoe przyznał wówczas, że na początku sezonu mogę skakać gorzej, ale z każdym miesiącem będzie lepiej. Obiecał też, że w Whistler znajdę się w optymalnej formie - powiedział Małysz.
Co dalej? Walka o złoto!
W sobotę Orzeł z Wisły stanie na rozbiegu dużej skoczni, by powalczyć o kolejny medal. Jak sam przyznał, spróbuje sięgnąć po złoty, bo wciąż o nim marzy. - Będzie mi łatwiej, mam już krążek, luz psychiczny. Gdybym go nie zdobył pewnie przez tydzień chodziłbym po wiosce i dużo myślał; nie mógłbym sobie znaleźć miejsca. A tak mogę w spokoju snuć dalsze plany - zakończył.
Piotr Skrobisz
Wyniki konkursu na normalnej skoczni w Whistler:
1. Simon Ammann (Szwajcaria) 276,5 pkt (105+108 m), 2. Adam Małysz 269,5 (103,5+105), 3. Gregor Schlierenzauer (Austria) 268 (101,5+106,5), 4. Janne Ahonen (Finlandia) 263 (102+104), 5. Michael Uhrmann (Niemcy) 262,5 (103,5+102), 6. Robert Kranjec (Słowenia) 259,5 (102+102,5), 7. Peter Prevc (Słowenia) 259 (100+104,5), 8. Thomas Morgenstern (Austria) 258,5 (102+101,5), 9. Anders Jacobsen (Norwegia) 257 (99,5+104), 10. Martin Schmitt (Niemcy) 256 (99,5+103,5)... 27. Kamil Stoch 232 (98,5+95,5), 31. Stefan Hula 112,5 (95), 36. Krzysztof Miętus 109 (94,0).

Nasz Dziennik 2010-02-15

Autor: jc