Spowiednik "Inki"
Treść
Poszukiwania śladów życia dzielnej sanitariuszki Danuty Siedzikówny "Inki" dają historykowi szansę poznania wielu wspaniałych ludzi, z którymi nasza bohaterka zetknęła się w swoim krótkim, niespełna osiemnastoletnim życiu. Ukazują też lepiej jej formację duchową i ugruntowany, mimo młodego wieku, patriotyzm, poglądy na świat, na życie, na własny naród.
Pisałem już wcześniej, jakie znaczenie miała dla "Inki" historia własnej rodziny: patriotyczna, oparta na powstańczych wspomnieniach saga matczynego rodu Tymińskich, spowinowaconych z Elizą Orzeszkową, dzieje Siedzików - podlaskiej szlachty zagrodowej, które uformowały ojca "Inki", dwukrotnie wywożonego na Sybir - raz przez carską Ochranę (1913), drugi raz przez NKWD (1940).
Po jednym z moich artykułów odezwała się nieoczekiwanie serdeczna przyjaciółka "Inki" z czasów młodości w Narewce - Wanda Górska, zwana przez koleżanki Dziunią. Dziunia to dziś starsza, schorowana pani, mieszka w Lęborku na Pomorzu. Przez swego syna przekazała mi piękną relację o człowieku, który miał wielki wpływ na jej życie i który - jak się wydaje - ugruntował też patriotyzm "Inki", ponieważ miał jednoznaczny, wyrazisty stosunek do ideologii sowieckiej i nigdy tego nie krył przed swymi parafianami. Ksiądz Mikołaj Wagner był spowiednikiem "Inki" i Dziuni. Oto, co pani Wanda z Górskich Artwichowa mówi o nim po latach.
* * *
Urodziłam się w Łucku, w polskiej, kresowej rodzinie, i tam spędziłam wczesne dzieciństwo. Do Narewki [Podlasie, powiat Bielsk Podlaski, na skraju Puszczy Białowieskiej - przyp. P.Sz.] trafiłam we wrześniu 1939 r., w wieku 11 lat, uciekając wraz z mamą Janiną z Mierzwińskich Górską z Białegostoku, gdyż groziła nam deportacja na Sybir. Wraz z nami, na furmankach, uciekały drogą na południe rzesze mieszkańców Białegostoku. Minęłyśmy Hajnówkę i gdy zbliżyłyśmy się do Narewki, poczułam silne pragnienie. Mama moja, zobaczywszy stojący przy drodze kościółek, zapukała do drzwi plebanii, by poprosić o szklankę wody. Drzwi otworzył nam wysoki, szczupły, lekko łysiejący już proboszcz. W pamięć zapadły mi grube okulary, wskazujące na silną wadę wzroku. Zaprosił nas do środka, a gdy nasza furmanka odjechała, unosząc uciekających sąsiadów, zaproponował nam gościnę. Moja energiczna, czterdziestoletnia wówczas mama, szybko zakrzątnęła się w obejściu i już wkrótce na stole dymiła misa pożywnej zupy. Ksiądz Mikołaj jeszcze tego samego dnia zaproponował mamie prowadzenie gospodarstwa. Jego poprzednia gospodyni wyjechała w obawie przed aresztowaniem.
Plebania parafii w Narewce to był obszerny, parterowy, drewniany dom z dużym, wiejskim ogrodem. Mieścił dużą salkę katechetyczną, służącą często za świetlicę dla miejscowych dzieci, które tu przybiegały jak wróbelki, uwielbiały katechezy księdza Mikołaja i wspólne, poobiednie zabawy. Były tu także gabinet proboszcza, kuchnia i jeszcze trzy pokoje. Jeden z nich zajmował ksiądz, drugi ofiarował nam. Z ogrodu wiodła długa alejka - wspaniała, wysadzana krzakami cudownie pachnącego bzu i wysypana żwirem. Prowadziła do drewnianego kościółka, który spłonął po wojnie. W pamięci mam obraz kroczącego tą alejką księdza Wagnera, otoczonego gromadką dzieci, które obejmował po ojcowsku. Uwielbiał nas, a my odwzajemnialiśmy się tym samym.
Po latach wspominam księdza Mikołaja jako dobrodusznego, rozmownego i bardzo pobożnego człowieka. Pamiętam, że często chodził wielkimi krokami po kuchni i snuł różne opowieści. Zdarzały się przy tym zabawne sytuacje, bo nieraz, z powodu słabego wzroku, zawadzał o coś, na przykład o miskę napełnioną mydlinami, którymi mama szorowała podłogę...
Drzwi parafii zawsze stały otworem dla wszystkich potrzebujących. Uwielbiał rozmawiać z ludźmi, był cierpliwym powiernikiem ich trosk i problemów. Był słabego zdrowia i zupełnie o siebie nie dbał. Mama opiekowała się nim jak dzieckiem. Po zdjęciu okularów nie widział prawie nic.
Ksiądz Mikołaj Wagner miał wyraziste poglądy polityczne. Potępiał z ambony "Żydów i komunistów, którzy odwodzą ludzi od religii". Chętnie dyskutował o bieżącej polityce, zwłaszcza z kościelnym i organistą, panem Raczyńskim.
W błogim spokoju dotrwaliśmy do Świąt Bożego Narodzenia 1939 roku Pamiętam uroczyste spotkanie opłatkowe w salce katechetycznej wypełnionej dziećmi. Dwa tygodnie później ksiądz proboszcz wybierał się na kolędę. Rzadko opuszczał teren kościelny, chyba że z wiatykiem do chorego. Mama moja, wiedząc o wrogim stosunku komunizującej społeczności żydowskiej w Narewce do księdza Mikołaja, odradzała księdzu wyjście na kolędę. Bała się o niego i prosiła, by pozostał na plebanii. Nie chciał o tym słyszeć. Odpowiedział, że to jego obowiązek odwiedzić parafian. Wyszedł któregoś dnia późnym popołudniem. Po jakimś czasie na plebanię przybiegło kilkoro zrozpaczonych parafian z wiadomością, że ksiądz Wagner został zatrzymany [przez sowieciarzy
- przyp. P.Sz.] w pierwszym domu, do którego zaszedł. Przyjęliśmy tę wiadomość z przerażeniem. Mama, choć była wstrząśnięta, zachowała zimną krew. Natychmiast przygotowała paczkę z prowiantem i bielizną i pobiegła do urzędu gminnego w Narewce z zamiarem wręczenia jej księdzu, tam jednak go nie zastała. Z ust urzędnika dowiedziała się, że ksiądz przebywa w areszcie przy stacji kolejowej w Narewce, oddalonej o mniej więcej 2 km od wsi. Poszła tam, lecz powiedziano jej, że nic nie wiedzą o żadnym zatrzymaniu. Po księdzu Wagnerze wszelki słuch zaginął.
Przemieszkałyśmy z mamą na plebanii do przyjazdu nowego proboszcza. Gdy wyprowadzałyśmy się stamtąd, zachowałyśmy pamiątkę po księdzu Mikołaju, jego album ze zdjęciami.
Po krótkim okresie wynajmowania izby u weterynarzowej, pani Baturowej, zamieszkałyśmy w opuszczonej połowie domu w Narewce. Dzieliłyśmy ten dom z rodziną Siedzików [wyrzuconą wcześniej z leśniczówki przez sowieciarzy - przyp. P.Sz.], a więc i z moją przyjaciółką z dzieciństwa, Danką Siedzikówną, która znana jest dziś pod swym pseudonimem "Inka".
Po wkroczeniu do Narewki Niemców byłam naocznym świadkiem pogromu przez nich Żydów z Narewki. Niemcy spędzili ich na cmentarz przykościelny i rozstrzelali w czasie trwania Mszy Świętej 15 sierpnia 1941 roku! Zabito wówczas około 400 mężczyzn i chłopców. Ponieważ śpiewałam wtedy w chórze kościelnym, obserwowałam tę tragedię z poddasza narewskiego kościółka.
Narewkę opuściłyśmy w roku 1946. Została tam mogiła mojej starszej siostry Ireny, która dołączywszy do nas w 1940 r., poślubiła leśniczego w Świnorojach, Mieczysława Angielczyka, lecz zmarła w 1944 r. na gruźlicę, pozostawiając półtoraroczną córkę Alę. Rodzice Mieczysława, którzy zostali wywiezieni do sowieckiego łagru, po powrocie do kraju opowiadali, że spotkali tam księdza Wagnera. Został skierowany do pracy przy wyrębie lasu. To było ponad jego siły. Całkowicie stracił wzrok i wkrótce umarł. Niech Pan Bóg ma go w swojej opiece!
* * *
W związku z patronatem "Inki" nad Szkołą Podstawową w Podjazach, a wkrótce zapewne i nad Gimnazjum w Ostrołęce zbieramy dla celów edukacyjnych wszelkie relacje, zdjęcia i dokumenty, które mają związek z rodziną Siedzików, z "Inką" i z ludźmi, których spotkała na drodze swego życia. Prosimy osoby, które mogą w tej sprawie pomóc, o kontakt: tel.
Piotr Szubarczyk
"Nasz Dziennik" 2009-03-26
Autor: wa