Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Sposobna chwila do "europeizacji"

Treść

Z polskim przewodniczącym Wspólnej Polsko-Niemieckiej Komisji Podręcznikowej prof. dr. hab. Robertem Trabą rozmawia Waldemar Maszewski

Panie Profesorze, czy nowy podręcznik do historii, o którym mówiliśmy na konferencji prasowej, będzie rozszerzoną kontynuacją podobnego pilotowego podręcznika, z którego korzystają obecnie uczniowie gimnazjum Saksonii i Śląska? Przypomnę, że tamten był przez historyków dość mocno krytykowany za braki i niedopowiedzenia.
- Nie, absolutnie mówię, że nie. Ten pierwszy to nie jest podręcznik, a jedynie materiał pomocniczy do nauki historii, natomiast nasz projekt będzie normalnym podręcznikiem, z którego będą korzystali uczniowie ze szkół zarówno w Polsce, jak i Niemczech. Musimy to wyraźnie oddzielić. Wszystkie poprzednie próby tworzenia czegoś w rodzaju podręcznika lub fragmenty wielu prac dotyczące pewnych okresów historii Polski to jedynie materiały pomocnicze, a my tworzymy prawdziwy podręcznik.

Czy ludzie, którzy pracowali nad stworzeniem poprzedniego, dość głośnego wspólnego podręcznika, lub jak Pan twierdzi pomocniczego materiału do nauki historii, będą także pracowali nad obecnym projektem?
- Teraz jest jeszcze za wcześnie, aby o tym mówić, gdyż to dopiero początek prac. Tę pracę będą tworzyli praktycy i dydaktycy, nie zaś jedynie naukowcy.

Jak mamy rozumieć stwierdzenia obydwu ministrów, polskiego i niemieckiego, że nowy podręcznik nie będzie ujednolicał historii? Czy można to zrozumieć w ten sposób, że liczne sporne historyczne kwestie w książce pozostaną nadal sporne? Czy niemiecki punkt widzenia w nowym podręczniku pozostanie niezmienny?
- Wie pan, siła tego projektu i istota dialogu nie polega na tym, żeby z podręcznika wyrzucić to, co należy do dobrej czy też złej narodowej tradycji, ale polega na tym, abyśmy to nazwali, zdefiniowali i później powiedzieli wyraźnie, dlaczego się różnimy.

Czy mam rozumieć, że w niemieckim podręczniku nadal pozostanie na przykład sformułowanie "niemieckie wypędzenia", podczas gdy w polskim będziemy czytać o niemieckich i polskich wysiedleniach?
- Nie wiem, czy to spowoduje na przykład, że zastosujemy w tym wypadku niemiecką kalkę i zaczniemy o polskich przesiedleńcach ze wschodu mówić "wypędzeni ze wschodu". Chociaż sam kiedyś wydałem książkę, którą zatytułowałem "Losy Polaków wypędzonych ze wschodu". Myślę, że w tym wypadku owa niemiecka kalka ma przełożenia na język polski i nie możemy takiego nazewnictwa wprowadzać jako obowiązkowego pojęcia. I właśnie na tych pojęciach (dotyczących powojennych emigracji) możemy dokładnie pokazać, jak się różnimy. Dla nas punktem ciężkości naszej pamięci jest przecież wojna i okupacja. W moim odczuciu nie jest sukcesem fakt, że na granicy polsko-niemieckiej spotykają się polscy i niemieccy wysiedleńcy i mówią, iż mają wspólny los. Nie, to nie to samo. Ten los w sensie psychicznym jest być może równy, bo i tych, i tych wysiedlono, ale w sensie historycznym nie jest, bo inne były tego przyczyny i inny był kontekst tych wydarzeń. Moim zdaniem, nie istnieją żadne obawy, że w nowym projekcie zostanie zachwiana równowaga w tej materii. Najgorszą rzeczą byłoby, gdybyśmy szukali na siłę jakiegoś spłaszczenia tego problemu i na siłę szukali politycznego konsensusu w ramach poprawności politycznej. Nie możemy, bo byłaby to klęska zarówno dydaktyczna, jak i naukowa takiego przedsięwzięcia.

Czy nie obawia się Pan, że w Polsce uczniowie będą musieli się uczyć jednak o "wypędzonych" Niemcach?
- Nie - w jednej wersji będzie mowa o wypędzonych, a w drugiej o przesiedlonych. Po prostu będziemy musieli lepiej docierać do Niemców z komunikatem, który teraz jest bardzo słabo obecny, że rdzeniem naszej pamięci jest właśnie okupacja niemiecka. Dopiero zrozumienie tego faktu spowoduje lepsze zrozumienia naszego punktu widzenia wśród Niemców.

Kto Pana zdaniem bardziej skorzysta na nowym podręczniku?
- Myślę, że bardziej na tym skorzystają niemieccy uczniowie i nauczyciele, ponieważ 50 lat westernizacji RFN i kilkadziesiąt lat komunizmu w NRD spowodowało, że cały wschodni sąsiad (przecież taki bliski jak Polska) został po prostu zapomniany. Do tej pory pomijano w Niemczech również cały kontekst Europy Środkowowschodniej, a dzięki wspólnemu podręcznikowi być może Berlin ponownie odkryje te zapomniane kwestie.

Czy Pan wierzy w sukces tego podręcznika?
- Nie jestem prorokiem, ale gdybym nie wierzył w sukces tego projektu, nie podejmowałbym się jego realizacji. Jest to zadanie niełatwe, ale w sensie intelektualnym, dydaktycznym i naukowym stanowi wielkie wyzwanie i wierzę, że możemy zrobić coś, co będzie konkurencyjne wobec narodowych podręczników i w Niemczech, i w Polsce. Mamy szansę na stworzenie podręcznika, który wykreuje inną perspektywę, postawi inne pytania i naprawdę nas wzajemnie uwrażliwi. Możemy się różnić, ale musimy spróbować się zrozumieć. Nigdy nie podejmuję się zadań, w które nie wierzę, iż mają głęboki sens i szanse na powodzenie.

Czy Pana zdaniem realizacja takiego projektu była niemożliwa za poprzedniego rządu i jeszcze wcześniej?
- Nie ma co dyskutować, czy było to możliwe, czy też nie, ale jednak do tej pory nic nie powstało. W pierwszych dziesięciu latach (od 1989 r.) zrobiono bardzo dużo, ale nie zrobiono wszystkiego i zapomniano o kilku rzeczach. Obecnie istnieje pozytywny ładunek wsparcia politycznego dla tego typu projektów. Obecny rząd nie chce się wtrącać, ale chce pomóc, aby to zaistniało. Jest to bardzo ważny moment, którego jeśli nie wykorzystamy, to będziemy czekać być może na następną generację.

Dziękuję za rozmowę.
"Nasz Dziennik" 2008-05-19

Autor: wa