Spory o ,,Regułę Reformowaną"
Treść
W tych wszystkich toruńskich kontrowersjach Matka Mortęska miała więc do czynienia z opozycją uczuciową, wręcz histeryczną, dążącą nie do udowodnienia racji obiektywnych i do przeprowadzenia ich skutków…
Reguła Reformowana, wypracowana i wypróbowana w Chełmnie w latach 1580–1605 przez Magdalenę Mortęską i grono jej uczennic, jest, jak wiadomo, bardzo spójną i konsekwentną adaptacją tysiącletniego już wówczas tekstu Reguły św. Benedykta do wymagań, praw i potrzeb miejsca i epoki. Ta adaptacja była jednak krytykowana i wręcz atakowana, wielokrotnie też przyszło jej głównej autorce bronić poszczególnych jej punktów przed różnymi autorytetami kościelnymi, a nawet stawać w roli oskarżonego przed ich sądem. Ogólnie biorąc, pozycji ataku, a tym samym grup ludzkich atakujących, było cztery, każda z własnymi motywami i argumentami.
Opozycja toruńska
Najwcześniej zjawiła się opozycja toruńska. To była kwestia właściwie czysto ambicjonalna. Spora część wspólnoty toruńskiej żądała nie tylko autonomii prawnej (którą już miała), ale także zaprzeczenia, wbrew oczywistym faktom, jakimkolwiek związkom swoim z klasztorem chełmińskim, a zwłaszcza nie utrwalania ich przez wspólność reguły. Zofia Dulska, pytana przez biskupa Gębickiego, co jest złego w Regule Reformowanej, utrwalającej po prostu na piśmie zwyczaje, które ona sama zachowuje, nauczywszy się ich w Chełmnie – potrafiła odpowiedzieć: „Nic tam złego nie masz, ale ja jej przecie nie chcę”. Proszona o przyjęcie przyznanych sobie polubownie pieniędzy, odmówiła, żądając raczej wyroku sądowego. Potrafiła także do tego stopnia zamącić w głowie biskupowi krzykiem i łzami, że mu się parokrotnie zdarzyło po rozmowie z nią zaprzeczać wszystkiemu, co sam mówił przedtem; a potem, po ochłonięciu, wracać do rzeczywistej swojej opinii. W tych wszystkich toruńskich kontrowersjach Matka Mortęska miała więc do czynienia z opozycją uczuciową, wręcz histeryczną, dążącą nie do udowodnienia racji obiektywnych i do przeprowadzenia ich skutków, ale do możliwie pełnego pognębienia przeciwnika. Takim atakom mogła przeciwstawić właśnie obiektywne racje, swój spokój i wrodzoną swoją konsekwencję myślenia. Na ogół przeciwstawiała skutecznie.
Opozycja prawników
Nieco później, bo dopiero po ogłoszeniu drukiem Reguły Reformowanej (1606), pojawiły się krytyki ze strony specjalistów prawników. Stali oni na gruncie nie tyle ustaw Soboru Trydenckiego, co późniejszych nieco – i jeszcze surowszych w kwestii klauzury – zarządzeń papieskich. Były tu dwa problemy: po pierwsze jurysdykcji biskupów, po drugie pewnych wyjątków od „doskonałej” klauzury, dopuszczonych przez Regułę Reformowaną. Jak wiadomo, Sobór Trydencki poddał klauzurę mniszek pod zarząd i opiekę miejscowych biskupów, ale późniejsze zarządzenia papieskie odebrały im w tej kwestii wszelkie prawo decyzji, czyniąc ich tylko stróżami uprawnień i rozstrzygnięć Rzymu. Jak już miałam okazję mówić, znaczyło to w praktyce, przy ówczesnych trudnościach komunikacji i korespondencji z Rzymem, kompletny paraliż prawny; i z tym trudno się było pogodzić zarówno biskupom, jak i samym mniszkom, w każdym razie na północ od Alp. Po trwającym ćwierć wieku okresie eksperymentów ustalono listę spraw, w których było konieczne bądź jakieś stałe odejście od rzymskich przepisów, bądź poddanie wypadków doraźnych pod bieżącą kontrolę biskupów miejsca. Po długich dyskusjach z udziałem członków specjalnej komisji papieskiej, w tym biskupów i prawników, przyjęto rozwiązania praktyczne, które też otrzymały wszelkie potrzebne zatwierdzenia: tak od lokalnych biskupów (1605), jak i od Stolicy Apostolskiej (1606, 1616). Było to pięć punktów, w tym trzy rozstrzygnięte na stałe: 1. udzielanie mniszkom Komunii św. wewnątrz klauzury zamiast z kościoła przez zakratowane okienko; 2. rozmównica (tzw. izba przy furcie) także bez kraty; 3. trzymanie uczennic wewnątrz klauzury, chociaż w oddzieleniu od większości mniszek. W dwóch pozostałych sprawach (4. wyjazdy do sądów i 5. wyjazdy dla dozoru włości) Reguła Reformowana każe brać od biskupów okresowe lub jednorazowe pozwolenia. Przypomnijmy, że wszystkie te treści mieszczą się w deklaracjach dodanych do Reguły, a nie w jej pierwotnym tekście, który o klauzurze wspólnot żeńskich w ogóle nie wspomina.
Otóż zdarzyło się kilka razy, że jacyś teoretycy prawa kościelnego, widząc niezgodność tych przepisów z najnowszymi dekretami, a już zwłaszcza z komentarzami do nich, wydawanymi przez licznych autorów, usiłowali bądź drogą perswazji, bądź przez pozywanie benedyktynek przed sąd duchowny, zmienić ustalenia Reguły Reformowanej. Były to nieraz w historii naukowe problemy typu: jak ciężkim grzechem jest wysunąć palec przez kratę, kto ma prawo rozgrzeszać z takiej zbrodni i jak ponadto ukarać przełożoną, która dopuściła do tego, że krata nie jest dość gęsta, żeby palec nie przeszedł. W tych nielicznych przypadkach, w których mamy zreferowane: tak konkretne zarzuty, jak i proponowane przez prawników rozwiązania problemu, czasem z naszej perspektywy można to już tylko traktować humorystycznie, ale wtedy było mniszkom nie do śmiechu, zwłaszcza jeśli taki nieproszony ekspert wmawiał tak im samym, jak i całemu otoczeniu, że zgromadzenie jest pod ekskomuniką. Błagano wtedy o pomoc Matkę Mortęską. Ta zaś miała w takim wypadku jako koronny prawny argument fakt, że Reguła Reformowana została w całości wyraźnie zatwierdzona przez Stolicę Apostolską, która ma wszelkie prawo dopuszczać w razie potrzeby wyjątki od swoich własnych zarządzeń. I drugi argument, nieco już ad hominem, że wydelegowani do tej sprawy polscy biskupi, komisarze apostolscy, w większości jeszcze żyjący, wiedzieli dobrze i rozważyli starannie, co robią, a jeśli ekspert w to nie wierzy, to niech się z tym zarzutem zwróci do nich…
Czas takich akcji prawniczych miał trwać stosunkowo krótko, bo do połowy XVII wieku. Zdaje się, że prawnicy kościelni uważali wtedy klasztory żeńskie za jakieś poletka doświadczalne dla swoich nowatorskich idei; poletka jakby specjalnie dla nich stworzone, skoro przecież zamieszkujące je istoty, jako białogłowy, same z siebie prawa umieć nie powinny – taka była co do kobiet zasada – a jednocześnie jako zakonnice potrzebują go tak dużo na co dzień. Po zniszczeniach wojennych ta akcja w praktyce ustała; problemy prawne zbladły wobec problemu przetrwania.
Opozycja ambitnych
Zarzuty prawników powtarzają się jako argumenty także w sporach, których podłoże było bardziej ambicjonalne niż naukowe. Mamy tu do czynienia z grupą ludzi, którzy na tej czy innej podstawie obyczajowo-prawnej uważali się za uprawnionych do objęcia w jakimś klasztorze rządu dusz od zewnątrz; mogła to być fundatorka (jak marszałkowa Sieniawska) lub jakiś kapłan przekonany o swojej misji… Dzieje żeńskich klasztorów pełne są takich ambitnych kandydatów do duchowego tronu. Z punktu widzenia takich ludzi pierwszym koniecznym krokiem do objęcia rządów było zerwanie więzi nowej wspólnoty z macierzystą wspólnotą chełmińską, a to dla dwóch przyczyn. Po pierwsze, dla utrącenia konkurencji; po drugie zaś dlatego, że chełmińska Reguła Reformowana nie dawała żadnej prawnej władzy nad klasztorem spowiednikom ani kapelanom. Według niej, kapłan przy klasztorze był po prostu szafarzem sakramentów, a nie przełożonym; to odpowiadało księżom spokojnym i życzliwym, ale ambitnym wydawało się zniewagą ich kapłańskiej godności i reformatorskiej misji. Żeby więc móc klasztorem zawładnąć, należało zdezawuować w oczach jego mieszkanek Regułę Reformowaną, której broniono w Chełmnie. A, jak powiedziałam, nigdy nie brakowało klasztorom żeńskim samozwańczych reformatorów; w niektórych scentralizowanych zakonach zjawisko to było tak nagminne, że trzeba je było ustawami powstrzymywać. Toteż i nowe fundacje chełmińskie prędzej czy później zostawały przez kogoś potraktowane jako księstwa do objęcia prawem kaduka; przynajmniej te położone w miastach (jarosławska, poznańska i sandomierska); bo wiejskie, to jest Żarnowiec i Bysławek, nikogo nie skusiły. Pierwszy i najostrzejszy był konflikt jarosławski.
Konflikt jarosławski 1612
Stronami głównymi tego konfliktu byli: o. Krzysztof Anioł vel Angelus jezuita, superior jarosławski, i ks. Piotr Studzieński z jednej strony (z marszałkową Sieniawską i o. Mikołajem Łęczyckim w tle); z drugiej zaś część nowopowstałej wspólnoty. Część tylko, ta mianowicie, której niepowołani reformatorzy nie zdołali przekonać. To w obronie tych ostatnich musiała interweniować Matka Mortęska. Wkrótce bowiem po przyjeździe do Jarosławia dwunastu sióstr wysłanych przez nią na fundację, co miało miejsce jesienią 1611 roku, ks. Studzieński, narajony im przez o. Anioła na spowiednika, zaczął im wmawiać, że Reguła Reformowana jest niezgodna z prawem kościelnym, zatwierdzona nieważnie i duchowo zgubna. Tym, które w to nie uwierzyły, odmawiał rozgrzeszenia i w ogóle sakramentów; traktował je jako ekskomunikowane i tak samo kazał je traktować reszcie wspólnoty. Było to klasyczne pranie mózgów, o dość zresztą zróżnicowanym programie; działano i strachem, i pochlebstwem, wmawiając na przykład s. Annie Sapieżance, że jest powołana do czegoś wielkiego w zakonie; uwierzyła i z tej racji przez wiele jeszcze lat brała udział w intrygach przeciw Regule. Tymczasem była tą, która najgorliwiej utrwalała podział sióstr na zbawione i potępione. Można sobie wyobrazić udrękę takiego podziału w malutkim zgromadzeniu, gdzie jedna część boi się przestawać z drugą, przekonana, że za to groziłoby piekło. Jednocześnie starano się przekonać biskupa przemyskiego, Stanisława Sicińskiego, żeby wbrew swemu dotychczasowemu zdaniu zreformował Regułę Reformowaną (przecież i jemu groziło piekło, gdyby tego zaniedbał), i żeby dla ostatecznego umocnienia tego dzieła ustanowił jak najszybciej w Jarosławiu pełnoprawną, autonomiczną ksienię, w miejsce tzw. starszej, tj. tymczasowej przełożonej, zwyczajowo zależnej jeszcze od domu macierzystego. Przysłana z Chełmna w roli takiej starszej Dorota Kamieńska dała się bowiem zastraszyć i uwierzyła ks. Studzieńskiemu i o. Aniołowi, więc jak najbardziej ich zdaniem nadawała się na tę pierwszą ksienię. Intensywność akcji, jej pośpiech i duchowa brutalność wskazują, że jej protagoniści najchętniej działaliby metodą faktów dokonanych, i to dokonanych jak najszybciej, zanim by przyjechała chełmińska ksieni i zanim by się o konflikcie dowiedzieli biskupi, którzy Regułę chełmińską zatwierdzili. Tematem zaś głównym akcji zrobili kwestię klauzury: była ona dla nich szczególnie dogodnym argumentem, gdyż w tej dziedzinie prawnicy ówcześni, zwłaszcza włoscy, sypali ekskomunikami jak z rękawa za najdrobniejsze nawet niedopatrzenie, więc było czym grozić wszystkim zainteresowanym. W jednym się reformatorzy pomylili: Dorota Kamieńska wcale nie pragnęła ani pastorału, ani zerwania z Chełmnem, ale raczej dalszej więzi… po nawróceniu ksieni chełmińskiej na nowoodkrytą prawdę. Odkładała też do jej przyjazdu ewentualne wprowadzenie jakichkolwiek praktycznych zmian.
Co konkretnie przedstawiono jako zarzuty, i to tak ciężkie, że zagrożone było zbawienie dusz? Po pierwsze, sprawę wychodzenia czy wyjeżdżania zakonnic z klauzury. Oczywiście: gdyby wychodzenie zupełnie uniemożliwić, to nawet ksieni Mortęska nie mogłaby już zjawić się przed biskupem Sicińskim ze swoimi argumentami, a tym bardziej nie mogłaby przysłać do Jarosławia nowych mniszek. Tymczasem Reguła Reformowana przewidywała wyjazdy w wypadku konieczności, i dozwalała wyjeżdżać, byle za zezwoleniem biskupa. Główne takie konieczności były to: 1. dozór folwarków (długo dyskutowali komisarze papiescy nad tym punktem, aż w końcu musieli sami dojść do wniosku, że tylko pańskie oko konia tuczy); oraz 2. wzajemna pomoc między klasztorami, które w oderwaniu od siebie mogłyby znowu tak podupaść, jak podupadły pod koniec średniowiecza. Pokolenie, które musiało odbudować życie zakonne z ruiny, niczego tak się nie lękało, jak izolacji; a właśnie izolację jarosławscy „reformatorzy” chcieli osiągnąć.
Po drugie, samo praktyczne urządzenie granic klauzury nadawało się w oczach rygorystów na przedmiot krytyki i na temat do snucia reformatorskich pomysłów. Jak miałam już okazję wyjaśniać, najnowszy ideał w tej sprawie wyglądał tak, żeby całe wnętrze klauzury było terenem zamkniętym dla wszystkich w ogóle świeckich, bez rozróżniania żadnych stopni dostępności, cały zaś obszar świata poza klauzurą był równie niedostępny dla wszystkich zakonnic. Żelazne drzwi i żelazna krata w rozmównicy miały stanowić granicę nie do przekraczania w żadną stronę. Wobec tego po świeckiej, niedostępnej dla zakonnic stronie miał pozostać przedsionek i zewnętrzna część rozmównicy, oraz oczywiście drzwi prowadzące z dziedzińca lub z ulicy do tego przedsionka. Zamykanie na noc tych drzwi i sprzątanie zewnętrznych pomieszczeń należało więc polecić komuś świeckiemu. Takie urządzenie można i dziś jeszcze obejrzeć w niektórych klasztorach, zachowujących klauzurę papieską, z tą tylko różnicą, że zazwyczaj mają one kilka tzw. sióstr zewnętrznych, mieszkających poza klauzurą, załatwiających zakupy na mieście i pilnujących porządku w tej części budynku, do której nie mają dostępu same mniszki. Ale instytucja sióstr zewnętrznych nie była jeszcze u nas w początku XVII wieku znana; miała się zjawić dopiero z pierwszą fundacją wizytek (1654). Toteż benedyktynki chełmińskie wolały nie zdawać obsługi furty na kogoś świeckiego, co po próbie okazało się niepraktyczne – ale wprowadzić podział klauzury na trzy osobne obszary. Pierwszym było właściwe mieszkanie sióstr, razem z ogrodem, pracowniami itd.; drugim szkoła, z osobnym ogródkiem, dostępna dla uczennic, a spośród mniszek tylko dla tych, które tam były zatrudnione; trzecim furta, sień bez kraty, otwierana przez zakonną furtiankę, ale tylko w razie potrzeby; z zewnątrz mieli tam dostęp ci, których by konieczność nakazywała wpuścić, a od środka – owa furtianka oraz te siostry, którym by na to pozwoliła przełożona. Jakkolwiek takie urządzenie okazało się w praktyce bardzo funkcjonalne, gdyż dawało mniszkom pełną kontrolę nad rozmównicą, i jakkolwiek uzyskało (jak już wiemy) zgodę samej Stolicy Apostolskiej, nadawało się na przedmiot krytyki. Ks. Studzieński wymyślił na przykład, że dla tym skuteczniejszego oddzielenia zakonnic od świeckich należałoby raczej wprowadzić pośredniczki, które by odbierały u furty wszelkie „potrzeby” (opał, wodę, żywność) i niosły je w głąb klauzury; i że do tego zatrudnić należałoby… uczennice. Tym samym dzieci, których obecność w klauzurze i tak była przez wielu rygorystów uważana za niedopuszczalną, miałyby chodzić po klasztorze i w dodatku… służyć za tragarzy, dźwigając to wszystko, co miałoby być za ciężkie dla zakonnic! Zważywszy, że w tym czasie benedyktynki chełmińskie obywały się w ogóle bez służby w klauzurze, same kolejno wykonując wszelkie prace domowe – byłaby to zdecydowanie „reforma” od lepszego ku gorszemu.
Po trzecie, był problem kraty komunijnej. Według nowych wzorów należało bowiem mieć specjalne okno z kratą, a w kracie małe okienko, i przez nie celebrans podawał zakonnicom komunikanty. Tak robiono już i wcześniej w niektórych klasztorach, ale dopiero w czasach potrydenckich zaczęto uważać to za normę powszechną. Tymczasem w Chełmnie, gdzie kościół mniszek był i jest do dzisiaj właściwie dwupoziomowy, dzielił się bowiem na dolny dla świeckich i górny dla zakonnic, tylko z prezbiterium wspólnym – ustaliła się praktyka, że w dni komunijne (tj. zwykle raz na tydzień) Mszę św. odprawiano na górze, w chórze zakonnym i tam udzielano siostrom Komunii św. To z jednej strony pozwalało im widzieć przynajmniej czasem ołtarz i celebrę, a z drugiej chroniło je przed gapiami i przed wszelkimi rozproszeniami. I ten zwyczaj także został zatwierdzony przez komisję papieską – ale właśnie: na nic było bronić się otrzymanym już zatwierdzeniem albo opinią poprzednich ekspertów, choćby to była komisja, przysłana przez Stolicę Apostolską i złożona z biskupów i z uczonych jezuitów. Jarosławscy reformatorzy mieli odpowiedź gotową: Że Ojcu świętemu niedobrze udano [tj. zreferowano]. Komisarze nieumiejętni i kanonów nieświadomi. Ojcowie jezuitowie, którzy też to uważali, ci się byli nie obaczyli. Że teraz nowi autorowie o zawarciu klasztorów ostre zdanie swe wydali. Kiedy więc każdy ekspert mądrzejszy był od poprzedniego, którego zdanie usiłował unieważnić, można było głowę stracić; chyba że się, jak Matka Mortęska, miało odwagę zapytać: A iż autorowie o zawarciu klasztorów ostre zdania swe wydali, cóż nam do tego? izali zakonnice, za każdym zdaniem autorów, reguły i zwyczaje życia swego utwierdzone odmieniać powinny?
Ostatecznie to jarosławskie pranie mózgów trwało około roku, gdyż ksieni chełmińska, chociaż wzywana już od Wielkanocy 1612 przez siostrę Kamieńską, zdołała przyjechać dopiero w październiku. Potem musiała aż do grudnia czekać na przyjazd biskupa Sicińskiego, który chociaż pilnie „urabiany” przez reformatorów, nie chciał decydować w tej sprawie bez obejrzenia i wysłuchania wszystkiego jeszcze raz na miejscu. Spędziła więc ponad miesiąc w rozdartym i wzburzonym zgromadzeniu, usiłując je uspokoić i zjednoczyć. Ks. Piotr zaraz na wstępie odmówił jej Sakramentów, „bo teologów nie słucha”; przez kilka sióstr potraktowana została jako wyklęta. Nie przejęła się: Nie dlatego ich opuszczać mam, że zbłądziły. Natomiast odcięła je od dalszego wpływu ks. Piotra, sprowadzając do tygodniowej spowiedzi innego kapłana. Na zarzut, że wchodzi w kompetencje biskupa, kiedy zabrania ks. Piotrowi słuchać spowiedzi, odpowiedziała ze swoją charakterystyczną zdolnością do oddzielania ziarna od plewy: Ja mu nie bronię, ani bronić mogę; niechże słucha, kto do niego przyjdzie; ale siostrom, aby do niego na spowiedź […] nie chodziły, to zabronić mogę, […] widząc, do jakich trwóg przywiódł swą nauką, odpuść mu Boże.
Wreszcie biskup Siciński, mimo że mu aż po próg furty klasztornej kładziono w uszy, co powinien zrobić – zatwierdził całkowicie logikę i praktykę chełmińską, zdementował wobec mniszek wieści o rzekomej nieważności i zgubności Reguły Reformowanej i usunął ks. Studzieńskiego z granic diecezji. On, oczywiście, nie złożył broni, ale pojechał do Warszawy, gdzie próbował bezskutecznie zyskać dla swoich racji nuncjusza i prowincjała jezuitów. Ten ostatni nie miał wprawdzie żadnej władzy nad benedyktynkami, ale miał autorytet: tak własny, jak i swoich uczonych prawników. Zebrała się ich komisja i rozstrzygnęli na korzyść prawomocności Reguły Reformowanej. Teraz już to ks. Piotr i pozostający nadal za kulisami jego instruktor, o. Mikołaj Łęczycki, narażaliby się na zarzut, że teologów nie słuchają, gdyby akcję prowadzili dalej. Toteż musieli kilka lat odczekać z jej wznowieniem.
Konflikt sandomierski 1615–1623
Do takiego wznowienia dała okazję następna fundacja, dokonana w Sandomierzu w roku 1615. Tu szybkiego oddzielenia nowej wspólnoty od Chełmna chciała przede wszystkim fundatorka, marszałkowa Sieniawska, dla własnych celów ambicjonalnych; a ks. Piotr był jej kapelanem i pełnomocnikiem do spraw klasztoru, którego budowę dozorował. Wiedząc, że go do konfesjonału nie wpuszczą, ten zwolennik ścisłej klauzury przygotował liczne okienka, przez które można było potajemnie z siostrami rozmawiać. Pierwszy akt konfliktu rozegrał się kameralnie, gdyż reformatorzy nie mogli apelować do ówczesnego biskupa krakowskiego: był nim Piotr Tylicki, życzliwy reformie chełmińskiej. Wdrożono na miejscu naciski, tak na „starszą” klasztoru, żeby cokolwiek odmieniła czy to w porządku dnia, czy w oficjum chórowym, cokolwiek, byle było inaczej niż w Chełmnie – jak i na szeregowe zakonnice. Otóż starszą była znowu Dorota Kamieńska, ale ta po jarosławskich doświadczeniach o niczym takim już nie chciała słyszeć; wśród zakonnic natomiast była wprawdzie znowu Anna Sapieżanka, i przez jakiś czas robiła dywersję, ale wkrótce trafił do rąk s. Doroty pisany przez nią potajemnie list z całą historią jej działań i starań. S. Dorota nie wzywała już pomocy z Chełmna, tylko sama pozatykała owe okienka. Rozczarowana marszałkowa postanowiła odtąd rządzić klasztorem przez swoją córkę i zażądała przekazania jej przełożeństwa, co też w następnym roku uzyskała. Żałosne było to przełożeństwo, gdyż nowa starsza znalazła się, jak w trąbie powietrznej, między matką despotką a niezadowolonym z pomysłów tej matki zgromadzeniem; wprawdzie fundatorce, tak samo jak spowiednikowi, nie przysługiwało żadne prawo do władzy nad klasztorem, ale marszałkowa prawem się nie przejmowała, a córkę umiała zastraszyć. Na odległość wtrącała się i ksieni chełmińska, widząc, co się w Sandomierzu dzieje; a w dodatku już od 1617 roku nowy biskup krakowski, Marcin Szyszkowski, dał się wciągnąć do grona krytyków Reguły Reformowanej, i to pomimo kolejnego zatwierdzenia papieskiego (breve z 1616). To już byłby akt drugi, który miał potrwać sześć lat. O biskupie Szyszkowskim ks. Wojciech Pakost pisze: Ten dopiero z tego udania ludzkiego na reformę chełmińską przywodził, co chciał – i chociaż szczegółów nie podaje, wyraźnie przypisuje konflikt „temu udaniu ludzkiemu”, czyli posądzeniom rzucanym przez te same, co poprzednio, osoby.
Były to gorące lata o niepewnej do dziś chronologii. Wiadomo, że ks. Pakost napisał wtedy krótkie dziełko pod długim tytułem Sprawa o reformacji klasztoru chełmińskiego przewielebnych ichmość panien benedyktynek, jaśnie oświeconym jaśnie wielmożnym ichmościom księżom biskupom diecezji, do których z klasztoru chełmińskiego są wyprowadzone inne klasztory panieńskie, dla ochrony i do uznania podana, a przez jednego kapłana i natenczas spowiednika od r. P. 1587 do roku niniejszego 1618 w Chełmnie mieszkającego, z samych oryginalnych aktów i listów pieczętowanych zebrana. Wydał tę broszurkę w Poznaniu u Jana Wolraba (1618); ktoś ją skopiował w roku 1742 dla benedyktynek lwowskich, razem z kilku późniejszymi tekstami tegoż autora, nie podając jednak, skąd je wziął; ktoś w roku 1893 zrobił kolejny odpis, i ten się zachował. Dziełko było przeznaczone głównie dla biskupów Szyszkowskiego i może już wtedy także Wołłowicza, których jednak chwilowo nie przekonało. Eustachy Wołłowicz, biskup wileński (1616-1630), będzie wkrótce, w roku 1622, namawiać innych biskupów do kolejnego zreformowania reformy chełmińskiej; wiadomo o tym z listu samej Matki Mortęskiej do prymasa Wawrzyńca Gembickiego, którego prosi ona o obronę.
Tymczasem w samym klasztorze sandomierskim dawno już nie chodziło o zasady prawne, tylko o bezhołowie i problemy życia codziennego. Marszałkowa zmieniła front, zrzuciła wszystkie winy na córkę i stała się nagle zwolenniczką chełmińskich porządków; ale jej aktualny spowiednik i późniejszy biograf, ks. Wawrzyniec Susliga TJ, swoją relację o tym tak zagmatwał, że jest dziś niezrozumiała. W każdym razie w sierpniu 1623 Matka Mortęska była u biskupa Szyszkowskiego, prawdopodobnie w Iłży, i ostatecznie zdołała go przekonać. Zaraz potem byli oboje w Sandomierzu, gdzie biskup udzielił Zofii Sieniawskiej tradycyjnego błogosławieństwa (benedykcja) na urząd ksieni. Pół roku później Matka Mortęska tak o tym pisała do prowincjała jezuitów, Piotra Fabrycjusza:
[…] z jegomością ks. biskupem krakowskim jużem się też z łaski Bożej pogodziła, że już nie broni tym klasztorom, które w diecezji swojej ma. Widziałam się z nim, i kiedy zrozumiał wszystko, żadnej rzeczy się nie sprzeciwił, i klasztorowi sandomierskiemu surowe rozkazanie dał, aby żadnej odmiany nie czyniły w tych wszystkich zwyczajach życia, z którymi są z Chełmna posłane, ponieważ są z reguły deklarowanej, a deklaracje też już aprobowane, etc. Ks. Wojciech kończy relację o tym tak:
Na ostatek, żegnając się z nią, rzekł: Bóg waszmość błogosław, a na długie czasy chowaj, abyś jeszcze za żywota swego na drugie 12 klasztorów patrzyła.
W świetle tej relacji oraz zacytowanych w tymże źródle późniejszych serdecznych listów Szyszkowskiego, trochę trudno wyjaśnić wersję wypadków, podaną przez Susligę, według której to ksieni chełmińska miała zostać wtedy skarcona przez biskupa za kłócenie się z klasztorem sandomierskim. Zdaje się, że skoro jakiś winny zażegnanego właśnie konfliktu znaleźć się musiał, a Suslidze nie wypadało przypisać winę własnej bohaterce, ani jej córce, ani biskupowi – pozostawała już do tej roli tylko ksieni chełmińska, której zniesławienie w dodatku nie groziło żadnymi konsekwencjami. Marszałkowa zresztą umarła już w następnym roku, Zofia w 1629, biskup Szyszkowski w 1630. Z lat jeszcze późniejszych, już po śmierci także Matki Mortęskiej, mamy wiadomość, że „do dzisiaj” klasztor sandomierski ma przykrości od władz kościelnych, ale siostry trwają dzielnie przy swojej regule, gotowe raczej odejść z diecezji, niż dozwolić odmianę jaką uczynić w reformie albo się odłączyć od konwentów z Chełmna wyprowadzonych. Reformatorzy przekonali się więc i tutaj, że twarde to łby u onych panien, wobec czego jeszcze w roku 1621 O. Łęczycki zabrał się z kolei do pracy nad klasztorem poznańskim.
Konflikt poznański 1621
Ksieni poznańska Dorota Żerońska dziwiła się akcji o. Mikołaja: Nie wiemy, z jakiego ducha żarliwość [go] napadła ujmować się o te rzeczy klasztoru naszego, które nam są pozwolone od Stolicy Apostolskiej według konstytucji naszych. Ale zlekceważyć tej akcji nie było można, gdyż nowoprzybyły reformator urabiał siostrom złą opinię w lokalnym Kościele i w mieście, tak że coraz trudniej było o kapelanów i spowiedników, a nawet w ogóle o życzliwość ludzką. Sam zaś był pełen nowych idei; niech tu wystarczy jedna. Zażądał, żeby drzwi od sieni, zamykane z powrotem po wpuszczeniu gości, trzymać zawsze na oścież otwarte, żeby wszyscy przechodnie widzieli wnętrze i mogli wejść, aby się przekonać, że chociaż nie ma kraty, nic się tam zdrożnego nie dzieje. Ksieni spytała, czy naprawdę wzgląd na przechodniów byłby większą zachętą do cnoty niż sumienie; i czy pełna furta przypadkowych gapiów służyłaby czyjemukolwiek dobru duchowemu. Odpowiedział: Mieć księdza abo kogo takiego, co by je odganiał… Więc otwierać drzwi gapiom na oścież po to tylko, żeby ich stamtąd odganiać? nie mówiąc już o tym, że sam doradca raczej by chyba nie pogodził swojej godności kapłańskiej z funkcją wykidajły…
Kronikarka poznańska cytuje rozpaczliwe listy ksieni Żerońskiej do Matki Mortęskiej i notuje, że ta ostatnia przyszła z pomocą i że uzyskała na te krytyki respons od ludzi uczonych i od biskupów, co się przyczyniło do uspokojenia nagonki. I dodaje morał: zapisuje się te trudności, żeby siostry wiedziały na przyszłość, że nawet uczeni zakonnicy i spowiednicy miewają swoje prywatne pomysły, a mniszki nie powinny takim pomysłom ulegać, tylko trzymać się swoich prawnie zatwierdzonych ustaw.
Jest w tej samej kronice jeszcze jeden drobny szczegół: ksieni Żerońska notuje ostrą reakcję reformatorów, kiedy w rozmowie z kilkoma z nich wspomniała, że dała znać o tych trudnościach do Chełmna: O Boże! Toć ich to bolało! Panna jednooka była najwyraźniej dla nich postrachem: wiedzieli już, że tego, co raz rozpoznała jako dobro, potrafi bronić konsekwentnie i skutecznie.
Opozycja benedyktynów
Pozostaje nam jeszcze ostatnia grupa krytyków: benedyktyni. Już wspomniałam o biskupie wileńskim Eustachym Wołłowiczu i jego krytyce Reguły Reformowanej; otóż Wołłowicz był opatem komendatariuszem benedyktynów w Lubiniu; zakonowi temu był bardzo przychylny, i to czynnie, ale jednocześnie dzielił niechęć „swoich” mnichów do chełmińskiej wersji Reguły i dokładał starań, żeby ją przynajmniej na terenie swojej diecezji zreformować od nowa w kierunku większej wierności tekstowi pierwotnemu. Benedyktyni bowiem nie mogli się pogodzić z faktem, że chełmińska edycja opuszcza z prastarego tekstu rozdziały nieaktualne albo nie dotyczące mniszek. Wołłowicz opracował więc nową wersję przekładu, a biorąc za podstawę prawną bullę papieską z roku jeszcze 1597, poddającą klasztor nieświeski władzy ordynariuszy (bullę uzyskaną wtedy zresztą zupełnie niepotrzebnie, bo klasztor ten i tak nikomu innemu nie mógł podlegać), także nową wersję deklaracji. W roku 1629 nadał ten tekst klasztorom swojej diecezji, czyli nieświeskiemu, wileńskiemu i kowieńskiemu. Miałam już okazję pokazać, w czym i dlaczego różni się ona od chełmińskiej, a w czym ją kopiuje. Później w klasztorach litewskich używano różnych wersji reguły, a przynajmniej posiadano ich w bibliotekach co najmniej trzy. Nie zdołało to jednak przeszkodzić tym klasztorom w zachowaniu świadomości więzi z resztą Kongregacji Chełmińskiej, co widać z częstej korespondencji z klasztorami w Koronie, z wzajemnego zawiadamiania się o zgonach sióstr, a także z faktu, że kult Magdaleny Mortęskiej przetrwał na Litwie aż do XX wieku.
Benedyktyni zresztą nie złożyli broni i później; ta opozycja trwała najdłużej. W roku 1677 opat trocki Stanisław Szczygielski wydał konkurencyjny przekład Reguły, bez opuszczeń, ale z własnymi dodatkami. Wreszcie mamy też z samego już końca wieku XVII zapisy dotyczące kwestii szkaplerza monastycznego; ale to już jest sprawa niemal humorystyczna.
Referat Konflikt jarosławski w roku 1612 na tle sporów o Regułę reformowaną wygłoszony podczas konferencji naukowej Dziedzictwo Ksieni Magdaleny Mortęskiej na Podkarpaciu / 27 kwietnia 2016 r. /
Pisma duchowe Matki Magdaleny Mortęskiej OSB: Nauki i rozmowy / Listy i memoriały / Rozmyślania o Męce Pańskiej / Reguła Reformowana
Małgorzata (Anna) Borkowska OSB, ur. w 1939 r., benedyktynka, historyk życia zakonnego, tłumaczka. Studiowała filologię polską i filozofię na Uniwersytecie im. Mikołaja Kopernika w Toruniu, oraz teologię na KUL-u, gdzie w roku 2011 otrzymała tytuł doktora honoris causa. Autorka wielu prac teologicznych i historycznych, felietonistka. Napisała m.in. nagrodzoną (KLIO) w 1997 roku monografię „Życie codzienne polskich klasztorów żeńskich w XVII do końca XVIII wieku”. Wielką popularność zyskała wydając „Oślicę Balaama. Apel do duchownych panów” (2018). Obecnie wygłasza konferencje w ramach Weekendowych Rekolekcji Benedyktyńskich w Opactwie w Żarnowcu na Pomorzu, w którym pełni funkcję przeoryszy.
Żródło: cspb.pl, 31
Autor: mj